Informacje

  • Wszystkie kilometry: 21929.71 km
  • Km w terenie: 3652.47 km (16.66%)
  • Czas na rowerze: 42d 02h 41m
  • Prędkość średnia: 21.70 km/h
  • Więcej informacji.
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Follow me on Strava

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Jarro.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2015

Dystans całkowity:927.30 km (w terenie 143.80 km; 15.51%)
Czas w ruchu:43:07
Średnia prędkość:21.51 km/h
Maksymalna prędkość:55.10 km/h
Suma podjazdów:3649 m
Suma kalorii:24953 kcal
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:66.24 km i 3h 04m
Więcej statystyk
Piątek, 31 lipca 2015

Pętla Miedwiańska

W lipcu jechać "na długo" to już przesada. Ale cóż jak pogoda pod psem.
Po powrocie z Mazur musiałem zająć się różnymi sprawami i w efekcie pomimo urlopu na rower udało mi się wyrwać dopiero w piątek.   Pojechałem nad Miedwie przez Wielgowo i Płonie. Taka już dość tradycyjna pętelka. Nad jeziorem pustki, dziwne nie jest jak było z 15 stopni i wiało.


Miedwie - prawie jak na Mazurach :)

Tak w sumie to... obcego szukacie a swojego nie chwalicie. To pochwalmy:  Miedwie jest piąte w Polsce pod względem powierzchni, a ....drugie co do objętości zgromadzonej w nim wody. Więc, bez szału z tymi Wielkimi Jeziorami.
Po kontemplacji widoków i zjedzeniu banana pojechałem przez Miedwiecko. Po drodze spora niespodzianka. Na odcinku, gdzie do tej pory były dziury w gruntówce kładziona jest twarda nawierzchnia. 


Prace na drodze

Na razie nawierzchnia jest ze sprasowanego żwiru. Nie wiem czy to podkład pod asfalt, czy tak już zostanie. Z Miedwiecka przez lasy do Wielgowa i do domu.

W lipcu zrobiłem ponad 900 km, zdaje się, że to mój miesięczny rekord. Chciałem dokręcić popołudniu do 1000, ale niestety przegrałem z rodzinnymi obowiązkami. W sumie... to tylko cyferki :)


  • DST 50.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:13
  • VAVG 22.56km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Kalorie 1496kcal
  • Podjazdy 236m
  • Sprzęt Kellys Axis
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 lipca 2015

Puszcza Borecka

Po burzowej nocy wstał chłodny, pochmurny ranek. Pogoda zniechęcała do opalanie, pływania po jeziorze itp. Pozostawało tylko jakieś zwiedzanie. Wpadłem więc na pomysł, że namówię żonę na rowerową wycieczkę po Puszczy Boreckiej. Jest do kompleks leśny znany z gęstych bezludnych lasów, w których żyją m.in żubry, wilki, łosie i rysie. Znalazłem w necie, że  nieopodal puszczy jest wypożyczalnia rowerów, więc nie było co się zastanawiać. Po dojechaniu do miejscowości Kruklanki i znalezieniu wypożyczalni czekał mnie niemiłe rozczarowanie. Rowery, które Pan oferował, był totalnym złomami. Takie za 50 zł z giełdy. Dosłownie. Stare metalowe ramy, zero amortyzatorów o smarowaniu i regulacji można było zapomnieć. Do tego cena... 10 zł za pierwszą godzinę i 8 za każdą następną lub 30 zł za cały dzień. Pamiętam, że tyle płaciłem za wypożyczenie fabrycznie nowego 29-era w Jakuszycach. Chciałem sobie odpuścić tą przyjemność, ale nie miałem lepszego pomysłu na spędzenia dnia, więc z bólem serca udało mi się wybrać dwa rowery, które rokowały, że przejadą całą trasę.
Uprzedzając fakty - przejechały. Ledwie. U żony łańcuch przeskakiwał i przez ostatnie 10 km coś strasznie chrobotało w suporcie, w moim schodziło powietrze i dojechałem prawie na felgach, a każde hamowanie tyłem, kończyło się na ręcznym poprawianiu klocków, bo nie wracały. Aha, w ramach pakietu dostaliśmy mapkę, czyli czarną-białą kserówkę z kolorowej mapki, na której szlaki rowerowe w Puszczy były oznaczone różnymi kolorami...Czytelność zerowa.
Tak wyposażeni wybraliśmy się w dzikie ostępy. Pierwszy etap to jazda chodnikiem w kierunku jeziora Gołdopiwo. Ciekawa nazwa :)


Gołdopiwo

Za jeziorem trzeba było już zjechać na asfalt i kawałek walczyć w normalnym ruchu samochodowym. Po drodze krótkie ale dość strome podjazdy. Oczywiście postój na pierwsze regulacje rowerów :)
W miejscowości Jezierowskie skierowaliśmy się w boczną drogą w kierunku Puszczy. Od tego miejsca jazda była bardzo przyjemna. Droga asfaltowa i zero ruch samochodowego. Po paru minutach dojechaliśmy do gęstych wilgotnych lasów Puszczy Boreckiej.



Droga po pewnym czasie zamieniła się w gruntówkę. Równą i dobrze utwardzoną.


 
W lesie było bardzo cicho, aż w uszach dzwoniło w ogóle nie było ludzi. Minęły nas tylko dwa samochody, nikt na piechotę, nikt na rowerze. Głusza.


Duch lasu i superbike :)

Po paru kilometrach szlak rowerowy zaprowadził nas do Diabelskiego Kamienia. Tam Dorotka miała już dość ekstremalnych wrażeń. Oznaczenie szlaku pogubione, droga się skończyła, rowery zaraz się rozsypią, las mroczny i na dodatek coś po nim łazi, jakieś duże zwierze czy coś.... Korzystając z nawigacji dotarliśmy do właściwej drogi.


Diabelski kamień

W końcu dojechaliśmy do rozjazdu w lewo jeszcze głębiej w puszczę w prawo w kierunku zagrody pokazowej żubrów. Pod naciskiem uległem i skierowaliśmy się w kierunku cywilizacji. Zagroda okazała się zamknięta, czynna jest o ile pamiętam od 9 do 11 i od 16-18.


Żubrza zagroda

Przy zagrodzie spotkaliśmy tylko kulawego psa. Naprawdę i dosłownie. Od zagrody asfaltową drogą pojechaliśmy w kierunku wyjazdu z puszczy. Po drodze  mi.in. malownicze bagienko.


Bagienko

Po wyjechaniu z lasu zrobiliśmy sobie jeszcze przełaj przez polne drogi. Bardzo ładne sielskie krajobrazy.


Na zdjęciu oprócz krów są jeszcze bociany i żurawie, choć prawie nie widać


Dorotka dzielnie walczy z rowerem

Po dojechaniu do głównej drogi złapał nas deszcze. Na szczęście krótki i po 3 godzinach zakończyliśmy wycieczkę. Szkoda, bo jakbyśmy dysponowali lepszymi rowerami to mogli byśmy zrobić więcej kilometrów i wjechać głębiej w puszczę, a tak to było tylko jej "liźnięcie". Nie mniej i tak było fajnie. Ze zwierząt to udało mi się zobaczyć coś co wyglądało jak dwa dzikie koty. Najprawdopodobniej były to żbiki.

Nie mniej dla miłośników dzikiej fauny fotki z bezrowerowej wycieczki do Kadzidłowa...rysie, wilki i inne łosie




no i moje ulubione, czyli dwa łosie :)


Na Puszczy Boreckiej zakończyłem moje rowerowe jazdy po Prusach Wschodnich. Za dużo nie pojeździłem, bo to nie rower był priorytetem. Nie mniej i tak sukces, że mi się udało choć trochę pokręcić.


  • DST 31.80km
  • Teren 15.00km
  • Czas 02:21
  • VAVG 13.53km/h
  • VMAX 31.30km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Kalorie 861kcal
  • Podjazdy 192m
  • Sprzęt Kellys Axis
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 lipca 2015

Orzysz

Orzysz - jak byłem w wieku poborowym nazwa tego miasta budziła grozę. Mitycznie miejsce gdzieś na pod ruską granicą, polski odpowiednik zesłania na Syberię. Naturalnie nie mogłem się powstrzymać, aby korzystając z okazji nie zaliczyć go na rowerze. Dzień na jazdę nie był najlepszy, bo było gorąco i duszno. Rano z Dorotką popływaliśmy rowerem wodnym po jeziorze, więc w nogach miałem już swoje kilometry wykręcone :) Łaskawie zostałem wypuszczony na rower o 14 więc w najgorszy upał. Cóż, nie ma co wybrzydzać i  trzeba korzystać z okazji.
Jeszcze dobrze nie ruszyłem a już zaliczyłem miłe spotkanie. Hmmm kogo to ona mi przypomina.... ;)


Żabka najwyraźniej miała mi coś do powiedzenia

Wymyśliłem, że pojadę w kierunku Orzysza przez lasy, w których ponoć są śladu umocnień z okresu I Wojny Światowej. Linia frontu. Najpierw wizyta w sklepie po picie na drogie, krótka jazda główną drogą i skręt w kierunku przesmyku pomiędzy jeziorami. Przesmyk został sztucznie usypany, bo biegła tam w czasach przez 45 linia kolejowa. W necie napisali, że jest tam punk widokowy, z którego widać 3 jeziora na raz. Trochę ktoś przesadził, albo miał 3 metry wzrostu.


Punkt widokowy. Dwa jeziora od biedy widać

Za to przejazd nasypem bardzo fajny. Wąska droga i bardzo strome skarpy. To tafli wody ładnych kilka metrów.


Nasyp, pod spodem można przez tunel przepłynąć kajakiem

Po dojechaniu do wsi Ublik zanurzyłem się w lasy. Pomimo, że jechałem szlakiem rowerowym nie znalazłem żadnych śladów po fortyfikacjach. Szkoda, za to droga zrobiła się całkiem niezła jak na Mazurskie standardy.


Zamiast bunkrów krzyże


Droga po wyjechaniu z lasu

W szpalerze drzew owocowych dotarłem do wsi Pianki. Tam powalczyłem z pokusą pojechania nad Śniardwy, po którym dwa dni wcześniej pływaliśmy i skierowałem się w kierunku Orzysza.

Mała dygresja specjalnie dla miłośników wschodniej kuchni :) Jak wracaliśmy z nad Śniardw to zatrzymaliśmy się na kolację, w "Wiejskim Zajeździe" w Strzechach Wielkich. Zamówiłem  cepeliny. Na szczęście kelnerka ostrzegła mnie, że dwa w porcji to dużo i można jednego. To co dostałem przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. To był HINDENBURG. Gigantyczna ziemna klucha z pysznym mięsem z ziołami i gęstą wiejską śmietaną. Zjadłem  z najwyższym trudem...prawie całego. Takie coś kosztowało...8 zł :) Jak dla mnie, przyzwyczajonego do kulinarnych standardów szczecińsko-nadmorskich to szok.

Schodząc z kulinarnego Olimpu na ziemię, a raczej rower to Orzysz przywitał mnie przejazdem kolejowym i różnymi tablicami, które utrudniały zrobienie zdjęcia z tabliczką miejscowości.


Jakoś się udało

Przejechałem przez miasto tam i z powrotem szukając przy okazji jeziora. Miasto jak miasto upiorów z mrocznej przeszłości nie znalazłem, choć wiem, że na południe nadal jest poligon, więc może tam mieszkają. Jezioro za to ładne, mroczne, otoczone gęstymi lasami.


Jezioro Orzysz. Jezioro jest duże, ciągnie się jeszcze hen hen daleko na wschód

Z Orzysza skierowałem się na północ, kochaną ruchliwą drogą nr 63. Na początku była nawet DDR, dość ciekawa, bo falista. Niestety na zdjęciu nie widać, ale nawierzchnia od przejazdu opadała i wznosiła się do kolejnego przejazdu i tak dalej. Dość śmiesznie to wyglądało z perspektywy.


DDR w Orzyszu

Falista DDR dość szybko się skończyła i do zjazdu w polną tarkę walczyłem o przeżycie na jezdni. Droga to ciągłe hopki. Nawet fajnie bo nie nudno. Po drodze jeszcze widząc jeziorko obniżeniu terenu zjechałem aby mu się przyjrzeć. Kilkadziesiąt metrów w górę i dół po dziurach zostało nagrodzone taki widokiem...



Jezioro Stoczek

Dalej do hoteliku już bez przygód. Tylko dziewczyna w wiejskim sklepiku ucieszyła się widząc mnie trzeci raz w ciągu dwóch dni jak kupuję picie...
 Dystans może nie był duży, ale po wcześniejszym pedałowaniu na rowerze wodnym i jeździe w upale i duchocie uznałem, że zasłużyłem na nagrodę....


Prawdziwy mód z mazurskich łąk :)

Wieczorem przyszła solidna burza i miałem okazję zobaczyć co potrafi wydarzyć się na jeziorze w kilka chwil. Buwełno ( 8km długość, powyginane i ze 200-300 metrów szerokości) momentalnie pokryło się falami jak na morzu podczas sztormu. Trwało to może z 10 minut, ale wrażenie było piorunujące.


  • DST 41.20km
  • Teren 15.00km
  • Czas 02:07
  • VAVG 19.46km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Kalorie 1256kcal
  • Podjazdy 226m
  • Sprzęt Kellys Axis
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 24 lipca 2015

Niegocin i okolice

Przy śniadaniu żona stwierdziła, że jest dziś zmęczona i nie chce jej się nic robić. Najchętniej dołączy do innych małży i posiedzi na leżaku, poczyta książkę, pomoczy nogi w jeziorze, a ja jak chcę to mogę sobie iść na rower. Cóż, z bólem serca się zgodziłem :)
Tak na szybko wymyśliłem, że objadę jezioro Niegocin. Miałem ochotę objechać Śniardwy, ale rzut oka na mapę podpowiadał mi, że może skończyć się to przekroczeniem dopuszczalnego limitu czasu (przyzwoitości), co mogłoby się odbić negatywnie na komforcie dalszego wypoczynku... Niegocin też duże i znane więc zadowolę się i tym.
Pierwszy odcinek polną tarką drrrryyy. Uff dojechałem do głównej drogi. Kierunek na Giżycko, kilka km wśród pędzących wczasowiczów, cystern z mlekiem itp. i w Rudej skręt na lewo (to taka wieś,co by domysłów nie było...) w kierunku Rydzewa. Od razu lepiej, ruch normalny a i nawierzchnia całkiem gładka. Mogłem się skupić na podziwianiu widoków. Tak sobie podziwiałem, że się w końcu ...przylepiłem do asfaltu. W Rydzewie kładli nową nawierzchnie i zorientowałem się , że coś nie halo jak mi  koła zaczęły dziwnie mlaskać. Wytrzeszczone oczy stojących na  poboczu robotników w odblaskowych kamizelkach jakoś nie wzbudziły moich podejrzeń. Opony jakoś przeżyły, ja też uniknąłem dostania szuflą po grzbiecie. 
Po drodze przejazdy mostkami nad Szlakiem Wielkich Jezior Mazurskich




Ze Śniardw na Niegocin

Ruch żaglówek ogromny, rowerowy również....



Po przejechaniu przeprawy skręt na północ i wzdłuż brzegu jeziora Niegocin aż do Giżycka. Po drodze knajpki, mariny, trochę podjazdów i zjazdów. Fajnie.
Od Wilkasów wjazd na ścieżkę rowerową, która zaprowadziła mnie aż do centrum Giżycka.


Krzyż św. Brunona i punkt widokowy

Św. Brunon to taki prekursor krzyżaków. W okolicach roku 1000-nego wpadł na pomysł, że będzie nawracał Prusów. Jako, że nie był zakuty w stal od stół do głów i nie stało za nim parę tysięcy podobnie zakutych braci to jak nie trudno się domyślić poniósł w widocznym miejscu śmierć męczeńską.  A panorama rzeczywiście ładna.
W centrum trafiłem akurat na godzinę obrócenia słynnego mostu obrotowego. Napatrzyłem się na przepływające łódki i poszedłem przenieść rower przez kładkę.


No fajnie, tylko ja tym mostem chciałem przejechać a nie nosić rower po schodach

Udało mi się w końcu dotrzeć do portu, będącego jednocześnie deptakiem, restauracją, plażą, wesoły miasteczkiem i nie wiem czym jeszcze. Po przepchnięciu się przez tłumy udało mi się rzucić okiem na jezioro.


Niegocin

Most na molo i oswojone łyski

Rewelacyjny pomysł, którego u nas nie spotkałem. Rower wodny w kształcie samochody z doczepionym silnikiem elektrycznym. Jak dla mnie pomysł, który przyjął by się i na Dąbskim i Miedwiu, a i po Odrze można by popływać

Powrót na drogę i tu zonk. Zakaz ruch rowerem, po prawej chodnik a po lewej DDR, no to wjeżdżam a tu....kolesie z piwem całą ławą, dzieciaki z lodami i tatusie z reklamową i komórą przy uchu, mamuśki oczywiście też komórą ple, ple ...jestem w Giżycku wiesz, na Mazurach, ach jak ślicznie, uch tak pięknie, ple ple....,  kolejny dzieciak z piłką plażową, żur zbierając puszki, laski w mini ooooo :) , cholera, iiii po heblach, bo znów jakieś dzieciak i tatuś z tym razem z piwskiem w ręku. Wszyscy nieprzytomni, jak osy opite piwem. Niezły slalom.

Z centrum wydostałem się na drogę na Orzysz. Zaraz mnie tir z drewnem zepchnął na szutrowe pobocze ( a co mu będę drogę blokował) i dwa inne nie dały wjechać na asfalt. Wiele się nie namyślając skręciłem na... Suwałki. Trochę potem żałowałem, bo jak bym ogarnął drogę i wcześniej skręcił na Suwałki to mógłbym przejechać przez Kruklin i Puszczę Borecką, którą i tak w końcu zaliczyłem, ale to historia na kolejny odcinek mojej wycieczki po Prusach.

Nie ma jednak złego co by na dobre nie wyszło po odkryłem po drodze super knajpę. Nie lubię z definicji miejsc, które się reklamują, że wystąpiły w jakiś filmie itp. Więc widząc coś co dumnie oznajmia, że było tawerną w serialu Przystań (nie oglądałem, ale ponoć znany i lubiany) to chciałem minąć dużym łukiem. Zaintrygował mnie jednak napis do dań powyżej 10 zł kawa gratis. Stanąłem, obejrzałem - ludzi dużo, ceny przystępne, danie regionalne i ogólnie wystrój i klimat fajny. Hmmm to no jadę dalej, a Dorotkę przywiozę tu na kolację, bo mi akurat w moim hoteliku wczoraj podpadli dając mi do golonki (skąd inną smacznej) za dwa pokrojone w kosteczkę ziemniaczki. 


Karczma Stary Młyn, czyli serialowa tawerna

Rzeczywiście przyjechaliśmy na kolację i jedzenie było fantastyczne. Do tego przemiła obsługa, przystępne ceny, duże porcjei widok na jeziorko, na którym perkozy dwuczube uczyły swoje dzieci nurkować. Super. Polecam z czystym sumieniem. Dla zainteresowanych link <klik>

Wróćmy do roweru. Generalnie pojechałem w kierunku Wydmin. Droga malownicza, hopki i zakręt za zakrętem. Po drodze miejscowości o różnych romantycznych nazwach...


oraz nowoczesne krajobrazy...


wiatraki koło Wydmin

.... pola, łąki, krowy i bociany, wszędzie bociany...



Łącznie zrobiłem 76 km. Na Stravie wyszło mniej, bo przez jakiś czas jechałem ze spauzowaną. Wycieczka piękna krajobrazowo.


 
  • DST 76.00km
  • Teren 7.00km
  • Czas 03:25
  • VAVG 22.24km/h
  • VMAX 39.60km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Kalorie 2000kcal
  • Podjazdy 250m
  • Sprzęt Kellys Axis
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 22 lipca 2015

Dookoła Jeziora Buwełno

Przy okazji urlopu trochę pojeżdżę po drogach w Prusach Wschodnich. Po drodze dla nabrania odpowiedniego ducha odwiedziłem pola Bitwy pod Grunwaldem, czyli miejsce gdzie dzikim hordom ze wchodu udało się zatriumfować nad zjednoczoną Europą. Odwlekło to nasze wejście do Unii o blisko 600 lat...


To tu Jagiełło odrzucił traktat akcesyjny

Wracając do meritum udało mi się objechać jezioro, nad którym mieszkamy. "Udało się" jest całkiem trafnym określeniem, bo drogi w okolicy są fatalne. Większość drogi, którą jechałem to sypka żwirówka po której jeżdżą traktory. W efekcie powstała nawierzchnia o strukturze tarki wprawiającej rower w nieustanne wibracje.


Mazurska dróżka

Do tego jeszcze jest grząska. No chyba czegoś gorszego nie można wymyślić. Miejsca gdzie pojawiał się czystych piach przynosiły ulgę. Po drodze było jeszcze kilka odcinków kocich łbów.


Podjazd jak na belgijskim klasyku

Generalnie okolica fajna. Cisza spokój, czystej jezioro i bliski kontakt z naturą. Niecały kilometr i krajobraz jako, żywo ze scenki z Krzyżaków, w której Jagienka zabija z łuku bobra...


Śródleśne jeziorko-bagienko z żeremiem

A po drugiej stronie jezior Buwełno, coś z 5 km jazdy rowerem - Bagna Nietlickie, czyli największa ostoja żurawia w Polsce.


Bagna Nietlickie - niestety nic nie widać, bo pod słońce

Żurawie traktują powyższe miejsce jak dom noclegowy. Wczesnym rankiem wyruszają na okoliczne pola, a wieczorem wracają. Swoje przeloty oznajmiały głośnym klęgorem, który potrafił wyrwać mnie ze snu bladym świtem.
Oczywiście wszędzie wokoło bociany. Chodzące, stojące, siedzące, brodzące, latające. Gdzie nie spojrzysz to bocian.


Nie masz siana zadzwoń do bociana...:)

Jak tak sobie jechałem kierując się mniej więcej tak aby objechać jezioro to zorientowałem się, że droga prowadzi mnie w kierunku nadajnika RTV. Aż mnie to rozbawiło - pierwsza jazda i od razu na najwyższą górkę w okolicy.
Gdzieś w okolicach nadajnika udało mi się w końcu dotrzeć do asfaltu. Znak ze skąd inną miłym pokrojem, przypominającym dwukrotny podjazd na Miodową ostrzegał, że nie będzie to nawierzchnia idealna. I rzeczywiście tak było.


Takie znaki dość często towarzyszyły mi na Mazurach

W końcu udało mi się wdrapać pod maszt. Podjazd nie był jakiś ciężki. Pod Kołową są znacznie gorsze.


Dzięki tej antence pooglądam wieczorem TV

Spod masztu zjechałem do miejscowości Miłki i najpierw główną drogą a potem znów 3 kilometry polnej tarki i dotarłem do celu.

Aha zapomniał bym o fotkach jeziora :)


Buwełno północny brzeg


Buwełno brzeg południowy


Buwełno po powrocie z roweru


  • DST 27.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 01:22
  • VAVG 19.76km/h
  • VMAX 40.70km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Kalorie 755kcal
  • Podjazdy 133m
  • Sprzęt Kellys Axis
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 19 lipca 2015

Niebo gwiaździste nade mną, gładki asfalt pode mną...

Wykonanie parafrazy myśli Kanta chodziło, mi po głowie już od dłuższego czasu. Jakoś tak nie mogłem znaleźć odpowiedniego terminu, aby przejechać nocą ONR na odcinku Kostrzyń-Szczecin. A to nie było pogody, a jak była to ja nie mogłem. W końcu dość niespodziewanie wszystkie elementy zagrały i mogłem pojechać w sobotę. Co prawda miałem sporą rozterkę, bo kusiła mnie perspektywa niedzielnej wspinaczki na Miodową w kosiarskim towarzystwie, ale rzut oka na prognozę pogody (Miodowa w deszczu) i obowiązki ojcowskie (pojechałem z synem) pomogły podjąć decyzję.

Wyjazd pociągiem o 18.30 i w Kostrzynie byliśmy za 2 godziny.


Kostrzyn wita :)

Część podróży upłynęła nam w miłym towarzystwie totalnie nagrzanego gościa, który jechał tą trasą drugi raz w ciągu popołudnia, bo stację na której miał wysiąść przespał i wracał. To się nazywa trudny powrót z pracy. Gościu jak się dowiedział, że jedziemy ze Szczecina do Kostrzyna po to aby wrócić na rowerach to ...wziął nas za wariatów. Naprawdę :) Hmmm dało mi to do myślenia, a może coś w tym jest...

W Kostrzynie zjedliśmy  na kolację pizze. Lokal nazywa się Hej jest czynny do 24 w soboty i pizza była bardzo dobra. Do tego podane z surówką. Polecam. Aha, dostaliśmy ją na talerzach z rowerzystą :)

Korzystając z ostatnich chwil światła przekroczyliśmy granicę i wjechaliśmy na Oder-Neise Radwag.


Gotowy na przygodę ;) światła już niewiele


Dość szybko zaczęło się ściemniać

Na początku jazda w nieprawdopodobnej ilość owadów. Stukały w kask i okulary jak gęsty deszcz.  Na początku udało nam się jeszcze spotkać jakiś ludzi, a to dzieciaki siedzące na wale, a to imprezowicze przy ognisku na łące, a to śpiąca (?) na DDR rowerzystka...To było dziwne - rower zaparkowany w zatocze a na ona sobie leży w najlepsze. Spoko, na pewno to nie była ofiara jakiegoś wypadku, czy przestępstwa. Później już było bezludzie :) Cisza urozmaicana odgłosami zwierząt, a to jakieś chrumkanie, a to jakieś piszczenie, a to wskakiwanie do wody jakiś cielsk pokaźnej wielkości. I tylko co kawałek dwa święcące punkciki, czyli oczy wpatrujące się ze zdziwieniem w tych, którzy zakłócają noce życie.

Po jakiś dwóch godzinach doszliśmy do wniosku, że jazda tylko na lampach rowerowych jest mocno niekomfortowa. Po pierwsze ciemnawo, a po drugie jest problem na zakrętach, bo lampka świeci prosto i nie widać co jest za zakrętem. Zapobiegliwe wzięliśmy czołówki, kupione kiedyś tak na wszelki wypadek za 20 zł w Biedro. Okazały się strzałem w dziesiątkę. Komfort jazdy znacznie się poprawił.  Ja swojej używałem jeszcze jako szperacza wyłuskując pary ogników, za którymi kryły się zwierzęta. Spotkaliśmy głównie sarny, trochę kotów, lisów, nad ranem również dziki. Oprócz nich sporo awifauny, czyli nietoperze, ze dwie sowy, trochę innych ptaków. O świcie ptaków pojawiało się dużo więcej - jakieś drapieżniki, czaple siwe, bocian, gęgawy, kaczki i mnóstwo ptasiej drobnicy. No i oczywiście jeże :)


Niezwykle sympatyczny jeżyk :)

Na jeże trzeba był szczególnie uważać, aby na nie nie najechać, bo sobie przebiegały przez drogę. Kapeć gotowy ;)
Pierwszy postój zrobiliśmy po 50 km przy moście kolejowym na wysokości Siekierek.


Kolacja przy blasku lampek rowerowych

I tak sobie jechaliśmy w ciemnościach. Przed Schwedt dałem trochę ciała. Na rozjeździe szlaku przy śluzach pojechaliśmy prosto. Akurat tym odcinkiem nie jechałem jeszcze, bo jak kiedyś jechałem ONR to był zamknięty. W efekcie wpakowaliśmy w drogę z płyt, która prowadziło po polderze. Przejechaliśmy nią z 10 km, z duszą na ramieniu czy nie będzie trzeba wracać i szukać innej drogi. Na szczęście łączył się ona z drogą Schwedt- Krajnik i bez kłopotu udało się dotrzeć z powrotem do ONR. Jazdą tą drogą była dość niesamowita. Pojawił się mgła i co chwile wjeżdżaliśmy w jej pasma. Robiło to wrażenie tym większe, że razem z nią szło zimne powietrze. W jednej chwili jest ciepłe powietrze z rozgrzanych pól, a za sekundę owiewa cię maska zimnego, wilgotnego dosłownie kilka stopni zimniejszego i tak co chwilę. Do tego odgłosy czegoś robiącego rumor w polu zboża obok. I ciemność.
Droga ta miała wpływ, na dalszy ciąg wycieczki, bo w zimnie i na wertepach rozbolała mnie dość mocno kostka. Plany, aby wyjazd zrobić jeszcze bardziej hardkorowy i na koniec pojechać na Miodową wspiąć się parę razy z kosami wzięły w łeb. 

Po tych wrażeniach zrobiliśmy sobie w Schwedt drugi postój na posiłek. Tym razem pod latarnią.


Wałówka wyciągnięta i szamamy :)

Kolejne niesamowite wrażenie to moment, w którym jadę wałem i nagle z boku zaświeciła się nie jedna, nie dwie pary oczu, ale... dziesiątki. Aż mi noga spadła z pedału. O kur... co to jest?
Okazało się, że to tylko stado owiec, które wyrwaliśmy ze snu. Ufff :)


Obudzone owieczki

Za Schwedt zaczęło się robić pomału coraz jaśniej.


Elektrownia jeszcze w ciemnościach

Ale za chwilę już, zaczęło robić się jaśniej.

Mgła wypełzające z pół i rodząca się w rzece robił niesamowite wrażenie. Niestety aparat okazał się zbyt licha aby oddać piękno tych widoków.


Dolna Odra na horyzoncie

Ostatni odcinek drogi przejechany we wstającym świecie upłynął nam bardzo szybko. Jeszcze tylko, ostatni postój przy mojej ulubionej ławeczce...

Chwila zadumy


Dolna Odra we mgle

I za chwilę byliśmy w Polsce. Droga z Gryfina w pełnym świetle,trochę trudno było się przestawić na ruch samochodowy i ludzi zamiast zwierząt ;) Tak to bez wrażeń.

Podsumowując: niesamowita wycieczka, zachód i wschód słońca oraz jazda w ciemnościach robią niezapomniane wrażanie. Ważna sprawa to dobre oświetlanie i odpowiednie ubranie, bo nad ranem od rzeki mocną ciągnie chłodem. Co ciekawe w ogóle nie chciało nam się spać. Energetyki zabrane dla potrzymania zamykających się nad ranem oczu, przyjechały z powrotem.

Od jutra Prusy Wschodnie :)




  • DST 144.70km
  • Teren 10.00km
  • Czas 07:09
  • VAVG 20.24km/h
  • VMAX 55.10km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Kalorie 3987kcal
  • Podjazdy 183m
  • Sprzęt Kellys Axis
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 16 lipca 2015

Cztery górki w Puszczy Bukowej

Chyba za dużo się naoglądałem Tour de France :)
Wczoraj dość późno udało mi się wyrwać na rower, więc pomyślałem, że będzie krótko ale intensywnie i zrobię sobie własne Pireneje w Puszczy Bukowej. Generalnie nie przepadem za podjazdami, ale czasami... :)Tym razem do puszczy zabrałem Rubi. Raz kiedyś można ją skatować po tych dziurach. Pomysł był taki, że na początek pojadę mocno podjazd na Drodze Bieszczadzkiej, a później to się zobaczy na ile mi energii starczy. Rzeczywiście pierwszy podjazd poszedłem prawie na maksa. Prawie, bo jeszcze troszkę dało by się wycisnąć, ale nie chciałem spaść z roweru przy Głazie Lewandowskiego :) Z ten wysiłek spotkałam mnie po zrzuceniu w domu Stravy dość nieoczekiwana, aczkolwiek niezwykle miła nagroda, czyli KOM. Mój pierwszy na prawdziwym podjeździe.

Po Bieszczadzkiej zjechałem w dół w kierunku Śmiednicy. Zjeżdżałem wolniej niż przed chwilą jechałem w górę. Dziury na tej drodze są przerażające. Po dojechaniu do kostki nawrotka i w górę. Tym razem już w spokojnym tempie. Dalej przez Kołowo do zjazdu do Smoczej. W dół stosunkowo wolno, bo miałem ciemne szkła a w lesie o tej godzinie ciemnawo, a na drodze czają się różne wyrwy. NA tyle wolno, że doszedł mnie i wyprzedził siwy dziadek na góralu :)

Za wiaduktem nawrotka i górę, też bez zaginki. Na Przełączy Bukowej znów w dół do pola golfowego w Binowie. Po drodze miła niespodzianka, bo na części drogi położyli nowy asfalt. Przy polu nawrotka i w górę Drogą Mazowiecką. Jest to jedyny podjazd w okolicy Szczecina, który Strava uwzględnia jako premie górską. Czwartej kategorii. 1700 metrów długości, 91m przewyższenia, średnie nachylenie 5%. Dość wolno go podjechałem, bo ewidentnie wypaliłem już cały glikogen w mięśniach, a banan zjedzony przy polu golfowym nie zdążył jeszcze pomóc.

Z Przełączy Bukowej zjechałem znów w kierunku Smoczej. Tam kilkaset metrów mordęgi po bruku i później już grzecznie przez Podjuchy i Zdroje do domku. Łącznie wyszło i tak 50 km, czyli całkiem nieźle jak na wyjazd o 18.30.




  • DST 50.20km
  • Czas 02:02
  • VAVG 24.69km/h
  • VMAX 52.90km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Kalorie 1316kcal
  • Podjazdy 528m
  • Sprzęt Rubi
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 12 lipca 2015

Oficjalny objazd trasy Maratonu Dookoła Miedwia

Po wczorajszej jeździe dziś miałem nie ruszać roweru. Junior jednak wymyślił, że pojedzie na objazd trasy maratonu. Oficjalny organizowany przez STC. Jak widziałem jak rano  się zbiera, to jednak naszła mnie ochota i pojechałem. Założenie od razu było, że omijam co większe dziury i nie jadę pełnej trasy.

Na starcie stawiło się na moje oko ze 300 osób. Po 10 ruszyliśmy za samochodem policji i skodą sponsora, która kierował prezes. Do prostej na Giżyn jazda w grupie, regulowana przez auta prowadzące. Na prostej tradycyjnie zielone światło dla ścigantów i poszedł gaz. Ja na luzie, czyli lekko ponad 30, akurat tyle aby mnie psychole nie rozjechali. Po wjeździe na płyty, zwolniłem sobie do rozsądnej prędkości i na pierwszy rozjeździe pojechałem na Komorówko. I tak do mety, na skróty. Oprócz mnie kilka innych osób wybrało podobny wariant. Co raz mijaliśmy się z czubem ścigantów, którzy jechali pełną trasę.

W efekcie skrócenia trasy, dojechaliśmy do mety jakoś tak w pierwszej 10 :) Na zakończenie było ciast i napoje. Przyznam, że to dość miłe uczucie tak bez kolejki wziąć sobie prowiant i konsumując ciasteczko popijając kawą i patrzeć jak inni ludzie dojeżdżają umordowani na metę. Wiem, wiem, że zostało to osiągnięte niesportowo. 

Na koniec był koncert, ale zwinęliśmy się w momencie jego rozpoczęcia. W domu czekał obiad, a i nadciągające chmury zachęcały do powrotu pod dach. Po drodze pokropiło.
Fotek jakoś nie robiłem.


  • DST 97.90km
  • Teren 15.00km
  • Czas 04:32
  • VAVG 21.60km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Kalorie 2717kcal
  • Podjazdy 231m
  • Sprzęt Kellys Axis
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 lipca 2015

Gran Fondo

Wymyśliłem, że tym razem pojadę do Schwedt. W jedną stronę po niemieckiej stronie a wrócę po polskiej. Trasa dość znana i popularna.
Czasami są takie dni, że jest zawsze pod wiatr. Dziś miałem taki przypadek. Zaprogramował się, że dziś będzie wiało z północy. Więc OK -  Odra- Nysa z wiaterkiem w plecy a powrót pod wiatr w terenie bardziej osłoniętym. Rano prognozy nie sprawdziłem.
Dość szybko stwierdziłem, że coś z tym wiatrem jest nie tak, jak do Gryfina miałem w twarz. Oho, czyli wieje z zachodu :(
I faktycznie tak było, w praktyce cały czas miałem wiatr z boku i na wale dość mocny.Nie lubię jeździć na Rubi z bocznym wiatrem, wolę nawet jechać pod. Wycieczka przez to nieco straciła ze swojej atrakcyjności. Do Gryfina droga bez przygód. Pierwszy przystanek w lasku za Mescherin.


Moja ulubiona ławeczka z widokiem na Dolną Odrę

Jazda kolarką tą drogą nie jest najlepszym pomysłem, ze względu na nawierzchnię. NA drodze przez las dodatkowo dużo gałęzi i innych śmieci. Dopiero za Gartz po wjechaniu na asfalt  ONR robi się ekstra. Tylko ten wiatr...


Można się pościgać z motorówkami. Kolarka spoko daje radę :)


Schwedt na horyzoncie

Droga minęła na podziwianiu widoków. Sporo drapieżnych ptaków - głównie błotniaki chyba, gęgawy jak zwykle drące dzioby, wrony niechętnie usuwające się spod kół, trochę łabędzi i inne drobiazgi.
W Schwedt przejechałem na Polską stronę, chwila zastanowienia i wybór drogi na Ognicę, a nie na Chojnę. Wybrałem widoki malowniczej drogi, zamiast malowniczych widoków gęsto stojących na drodze do Chojny leśnych ssaków...


Do Szczecina tylko 58 km

Po skierowanie się na północ wiatr się zmieniła, zamiast wiać w prawe ucho wiał w lewe. Musi być symetria. Dzięki sporej liczbie lasów, jechał się jednak lepiej. Za Ognicą dość długi podjazd, aż dziwne, że nie ma segmentu na Stracie, chyba zrobię, choć wlokłem się na nim jak ślimak po tartanie. Generalnie w ogóle dziś tempa nie to nie miałem zbyt imponującego. 
Po drodze na CPN wciągnąłem hot doga i popiłem magnezowym Oshee. Aż do domu odbijało mi się plastikiem. Autentycznie.
Jak dojechałem do Gryfina to wpadłem na pomysł, że pojadę do domu dookoła Puszczy i zrobię Gran Fondo. Dla nie wtajemniczonych to takie rywalizacja na Stravie. W tym miesiącu trzeba zrobić jednorazowo 130 km i można wtedy kupić specjalną koszulkę, że się jest niby takim prosem. No dobra.
Droga dookoła Puszczy bez przygód. Po zrobionej setce nie chciało, mi się już jechać tą dobrze znaną drogą, ale jakoś się dokulałem.
Złośliwy wiatr zaczął zmienić kierunek z zachodniego na północny i zamiast wiać z tyłu znów wiał raczej z boku.... Ehh :)

Fajna wycieczka. Ładna pogoda, temperatura idealna.


  • DST 130.50km
  • Czas 05:05
  • VAVG 25.67km/h
  • VMAX 47.20km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Kalorie 2859kcal
  • Podjazdy 663m
  • Sprzęt Rubi
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 8 lipca 2015

Lody w Lubczynie

Po obejrzeniu 4 etapu Tour de France naszła mnie ochota na loda. Szybko doszedłem do wniosku, że najlepszym miejscem realizacji mojej zachcianki będzie plaża w Lubczynie, więc wziąłem Rubi i jedziemy :)

O godzinie 18 z minutami było jeszcze gorąco, żar buchał od asfaltu i zacząłem żałować, że nie poczekałem jeszcze z godzinkę z jazdą. No ale nic to, tempomat ustawiony na 28-30 i kręcimy. Po drodze wymyśliłem, że aby lód smakował lepiej zahaczę najpierw o Goleniów. O mało nie skończyło się to tragicznie. Przy Orlenie kierowca dostawczaka totalnie zajechał mi drogę, chcąc skręcić na stacje. Nie wiem czy mnie nie widział, czy źle oszacował moją prędkość, w każdym razie na szczęście przyhamował w ostatniej chwili, co pozwoliło mi wyminąć go na milimetry. Obaj byliśmy na tyle w szoku, że on zatrzymał się i stał dłuższą chwilę na jezdni, a ja zamiast skręcić na Lubczynę pojechałem prosto. Zaczynam się naprawdę  bać  jeździć rowerem.
Tak w ogóle to miejsce jest coś niebezpieczne, bo niedawno czytałem, ze też tam kierowca potrącił dziewczynkę na rowerze, którą w ciężkim stanie zabrał helikopter. Brrry.

Wracając do przyjemniejszych rzeczy, po opadnięciu poziomu adrenaliny zawróciłem na rondzie i pojechałem w kierunku Lubczyny. Droga bez przygód, w lesie fajny chłodek. Bardzo duży ruch rowerowy. Przydała by się DDR-ka na plażę, o której władze Goleniowa myślą. Na plaży o tej godzinie luzik i bardzo przyjemna atmosfera.


Okolice godziny 20 a jeszcze lampa

Była też główna atrakcja wycieczki, czyli lodzik. Byłem bardzo przyjemnie zaskoczony, bo w tamtym roku lody w budzie w barwach Pogoni było kiepskie. Teraz Pani przeszła na Zieloną Budkę, która jest jakościową lepsza. Do tego Pani nakłada, duże gałki i naprawdę od serca. 2 zł za gałkę. W tym sezonie mogę lody w Lubczynie polecić z czystym sumieniem. Jak tak się delektowałem podziwiając plażowe widoki ;), przyjechał junior, który się wybrała na rower trochę wcześniej i trochę dalej. Zdziwił się mocno, bo jak wychodził z domu to ja w najlepsze oglądałem Tour. Tak w ogóle to piękne zwycięstwo Tony Martina. w sumie to liczyłem, że go złapie gdzieś po drodze. Do domu wróciliśmy razem. Młody dzielnie dawał radę na kole szosówki, a na dziurach wyrywał się nawet do przodu.  I on narzeka, że nie jest w formie...No ale jak ja bym miał 22 lata i 20 kg mniej :)




  • DST 57.50km
  • Czas 02:02
  • VAVG 28.28km/h
  • VMAX 46.10km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Kalorie 1849kcal
  • Podjazdy 137m
  • Sprzęt Rubi
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl