Poniedziałek, 25 kwietnia 2016
Rondo Łozienica
Po prostu dla sportu. Szosowo do ronda przed Goleniowem i z powrotem. Cóż można zrobić więcej jak się ma niecałe 2 godziny czasu. Wyszło tak sobie, bo myślałem, że większą średnią wykręcę. Wiatr w jedną stronę pomagał tak sobie, z powrotem mocno przeszkadzał.
Liczyłem też na odzyskanie KOM-a "Do załomia", ale się nie udało. Nawet trochę zdziwiony byłem, bo miałem wrażenie, że pojechałem szybciej. Aż musiałem analizę zrobić i wszystko jasne. Segment zaczyna się już na przejeździe, a ja po nim jak zwykle ostrożnie a dopiero potem zacząłem się rozpędzać. No cóż... innym razem :)
Liczyłem też na odzyskanie KOM-a "Do załomia", ale się nie udało. Nawet trochę zdziwiony byłem, bo miałem wrażenie, że pojechałem szybciej. Aż musiałem analizę zrobić i wszystko jasne. Segment zaczyna się już na przejeździe, a ja po nim jak zwykle ostrożnie a dopiero potem zacząłem się rozpędzać. No cóż... innym razem :)
- DST 43.90km
- Czas 01:39
- VAVG 26.61km/h
- VMAX 39.60km/h
- Temperatura 9.0°C
- Kalorie 1354kcal
- Podjazdy 109m
- Sprzęt Rubi
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 23 kwietnia 2016
Zaliczyć Bielika
Dziś celem głównym było przejechanie szlaku Bielika. Zanim
do niego dotarłem miałem unikalną okazję wejść na zawsze do grona ikon fanów
Pogoni Szczecin. Jadąc Bosmańską Strzałą trafiłem na idącą z naprzeciwka całą
drużyną Lecha Poznań. Jakie to proste było by wjechać w nich przed kluczowym
meczem i uzyskać tym samym dozgonny szacun ultrasów ;) Wygrało jednak we mnie
poczucie fair play. Co okazało się w efekcie słusznym posunięciem bo chłopaki z
Pogoni poradzili sobie bez mojej pomocy :)
Do Bielika dotarłem przez Pomorzany a dalej Ustowo i Kurowo. Sam szlak – jak powszechnie wiadomo – dziurawy, piaszczysty itp. Naprawdę szkoda, że jego potencjał nie jest wykorzystany. Kluczowym punktem była próba podjechania stromizny znanej użytkownikom Stravy jako „Bielik Uli”. Przystąpiłem do tej próby z dużą wiarą w swoje możliwości, co skończyło się … przedwczesnym zjedzeniem banana :) Otóż w środkowej, najbardziej stromej części podjazdy koło ślizgnęło mi się na jakimś badylu i w efekcie jakoś tak rąbnąłem bez wypięcia w pozycji tylko-bocznej. Banan przeznaczony na drugie śniadanie zgnieciony na miazgę. No dobra, kawałek jeszcze podjechałem i stwierdziłem, że nie ma lekko, będzie drugie podejście. Zjechałem i drugi raz do ataku. Niestety tym razem, zabrakło trochę i pary w nogach i wiary, że dam rady. I też techniki. Znów w tym samym miejscu musiałem się zatrzymać i z 10 metrów podprowadzić rower. Cóż nie zawsze się w życiu wygrywa. Spróbujemy kiedyś indziej.
Dalej trasa do granicy z jedną przygodą. W lesie przed Pargowem wypłoszyłem z krzaków dużego drapieżnego ptaka, który przeleciał mi dosłownie z pół metra od głowy. Był brązowy i miał żółty dziób. Niestety ogona nie widziałem, więc nie wiem, czy to był młody bielik czy myszołów. Nie muszę wspominać , że jak coś takiego mi wyfrunęło z krzaków to mało zawału nie dostałem :)
Przed przejechaniem na polską stronę w Gryfinie odwiedziłem jeszcze wieżę Bibera. Tam po raz trzeci spotkałem się z niemiecką barką, która cały czas płynęła jak ja jechałem wzdłuż Odry.
Droga z Gryfina do domu, dobrze znana i bez przygód. Pogoda: znów słońce i cholernie zimny wiatr.
Moczyły obrały kierunek na kolarstwo szosowe
Pierwsze spotkanie z barką
Bywało pod górkę
Drugie spotkanie z barką
Widok z wieży Bibera - trzecie spotkanie z barką
Do Bielika dotarłem przez Pomorzany a dalej Ustowo i Kurowo. Sam szlak – jak powszechnie wiadomo – dziurawy, piaszczysty itp. Naprawdę szkoda, że jego potencjał nie jest wykorzystany. Kluczowym punktem była próba podjechania stromizny znanej użytkownikom Stravy jako „Bielik Uli”. Przystąpiłem do tej próby z dużą wiarą w swoje możliwości, co skończyło się … przedwczesnym zjedzeniem banana :) Otóż w środkowej, najbardziej stromej części podjazdy koło ślizgnęło mi się na jakimś badylu i w efekcie jakoś tak rąbnąłem bez wypięcia w pozycji tylko-bocznej. Banan przeznaczony na drugie śniadanie zgnieciony na miazgę. No dobra, kawałek jeszcze podjechałem i stwierdziłem, że nie ma lekko, będzie drugie podejście. Zjechałem i drugi raz do ataku. Niestety tym razem, zabrakło trochę i pary w nogach i wiary, że dam rady. I też techniki. Znów w tym samym miejscu musiałem się zatrzymać i z 10 metrów podprowadzić rower. Cóż nie zawsze się w życiu wygrywa. Spróbujemy kiedyś indziej.
Dalej trasa do granicy z jedną przygodą. W lesie przed Pargowem wypłoszyłem z krzaków dużego drapieżnego ptaka, który przeleciał mi dosłownie z pół metra od głowy. Był brązowy i miał żółty dziób. Niestety ogona nie widziałem, więc nie wiem, czy to był młody bielik czy myszołów. Nie muszę wspominać , że jak coś takiego mi wyfrunęło z krzaków to mało zawału nie dostałem :)
Przed przejechaniem na polską stronę w Gryfinie odwiedziłem jeszcze wieżę Bibera. Tam po raz trzeci spotkałem się z niemiecką barką, która cały czas płynęła jak ja jechałem wzdłuż Odry.
Droga z Gryfina do domu, dobrze znana i bez przygód. Pogoda: znów słońce i cholernie zimny wiatr.
Moczyły obrały kierunek na kolarstwo szosowe
Pierwsze spotkanie z barką
Bywało pod górkę
Drugie spotkanie z barką
Widok z wieży Bibera - trzecie spotkanie z barką
- DST 68.50km
- Teren 30.00km
- Czas 03:18
- VAVG 20.76km/h
- VMAX 48.00km/h
- Temperatura 11.0°C
- Kalorie 2074kcal
- Podjazdy 314m
- Sprzęt Cieniostwór
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 21 kwietnia 2016
Lubczyna wałem i asfaltem
Do Lubczyny z Dąbia wałem przeciwpowodziowym, powrót
asfaltem. Droga jest niezwykle malownicza, ale uciążliwa. Odcinek przyjazny dla
roweru kończy się za pierwszym zakrętem, czyli po jakiś 200 metrach. Pozostałe
19 km to wertepy. Dłuższymi odcinkami jest wąska wydeptana ścieżyna. Czasami nie
ma nic - jest po prostu jak na łące. Dużo piachu, czasami bardzo dużo i
głęboko. Generalnie czy na ścieżynie czy nie i tak faktura terenu jak na kartoflisku.
Ale za to jakie widoki….
Canyon w takim terenie spisał się nieźle… jak po jakiś 5 km wypuściłem połowę powietrza z opon i amora :) Dało się trzymać średnią koło 15 km/h.
Po dojechaniu do Dąbia zrobiłem jeszcze rundkę po okolicy na spalanie tłuszczyku :) Ot akurat po ponad dwóch godzinach w tempie na puls około 120- 130. Tak na wszelki wypadek, co bym nie musiał za jakiś czas jeść tylko marchewek ;)
Dziś moja pseudosportowa ambicja została urażona. W Załomiu łyknął mnie szosowiec. W sumie normalne i nie warte wspomnienia. Ale okazało się, że to akurat on i to dziś wydarł mi KOM-a na segmencie „Do Załomia tylko po co”. O żeś, gdybym wiedział to jakiś kij w szprychy :)
Na serio - pozdrowienia jakby przypadkiem tu zajrzał. Jeszcze powalczę o odzyskanie :)
PS. Wylęgły się komary. Chmury komarów.
Canyon w takim terenie spisał się nieźle… jak po jakiś 5 km wypuściłem połowę powietrza z opon i amora :) Dało się trzymać średnią koło 15 km/h.
Po dojechaniu do Dąbia zrobiłem jeszcze rundkę po okolicy na spalanie tłuszczyku :) Ot akurat po ponad dwóch godzinach w tempie na puls około 120- 130. Tak na wszelki wypadek, co bym nie musiał za jakiś czas jeść tylko marchewek ;)
Dziś moja pseudosportowa ambicja została urażona. W Załomiu łyknął mnie szosowiec. W sumie normalne i nie warte wspomnienia. Ale okazało się, że to akurat on i to dziś wydarł mi KOM-a na segmencie „Do Załomia tylko po co”. O żeś, gdybym wiedział to jakiś kij w szprychy :)
Na serio - pozdrowienia jakby przypadkiem tu zajrzał. Jeszcze powalczę o odzyskanie :)
PS. Wylęgły się komary. Chmury komarów.
- DST 51.00km
- Teren 20.00km
- Czas 02:42
- VAVG 18.89km/h
- VMAX 43.00km/h
- Temperatura 14.0°C
- Kalorie 1660kcal
- Podjazdy 71m
- Sprzęt Cieniostwór
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 19 kwietnia 2016
Bukowa przez Lwią Paszczę
Niestety zacznę od rzeczy smutnej. Dokonał się kolejny gwałt
na Puszczy Bukowej. Robotnicy leśni zniszczyli bodaj najładniejszy szlak
turystyczny – Szlak Górski na Bukowiec i Siodło Zielawy. Jest to tak niewiarygodne
i absurdalne, że trudno już nawet coś pisać. Może tylko to, że w dupie ktoś ma nie
tylko piękno krajobrazu, ale i przepisy. Przecież tam jest kuźwa rezerwat
przyrody- Bukowe Zdroje im. Profesora Tadeusza
Dominiaka. Szlak jest totalnie rozryty od Głazu Serce do Siodła Zielawy.
Zniszczone Siodło Zielawy
i 15 metrów dalej...
to jest Szlak Górski na Bukowiec
Wracając do wycieczki. Dziś było wybitnie terenowo. Podjazdów, których się uzbierało ponad 400 metrów praktycznie wszystkie były bez asfaltu – bruk, szuter, piach. Zaliczona kolejna nowa droga, czyli żółty szlak przez Lwią Paszczę. Po wspomnianej paszczy z brązu zostało tylko wspomnienie i źródło zamiast płynąć przez jej gardziel nieśmiało wysącza się z błota.
Lwia Paszcza
Sądząc po zabarwieniu woda wysoce żalazista. Ciekawe, czy ktoś kiedyś zbadał jej skład. Podobny kolor mają mofety koło Muszyny, która jak wiadomo wodą mineralną stoi.
W Puszczy robi się wiosennie i coraz ładniej. Jeszcze chwila i będzie zielono. Ehhh jak ładnie w tych naszych mikrogórach :)
Ze strony sportowej - czynie kolejne postępy w przyzwyczajaniu mózgu do rzeczy niemożliwych – szczególnie na zjazdach. Idzie to dość opornie, ale idzie :) Udało mi się nawet jakieś KOM-a zrobić, a to akurat na podjeździe. Co ciekawe na żółtym szlaku moja zaginka po bruku i czas w granicach pierwszej dziesiątki, a może i pudła były bez efektu, bo segment jest zrobiony jak jest jeszcze w miarę płasko i tam sobie oglądałem wzmiankowaną wyżej paszczę i tablicę informacyjną, a czas leciał :)
Ze strony technicznej -zrobiłem małą modyfikację Ciniostwora. Fabryczny mostek 80mm zmieniłem na 110 mm , ustawiony też na minus. Dodatkowo bestia dostała rogi, co by wyglądała jak trzeba. Ha, poszalałem - karbonowe :) Wygląda na to, że jest lepiej. Nadgarstki są w pozycji naturalnej a nie jakieś takiej wykręconej. Do tego pewnie poprawi mi się trochę aerodynamika.Nie ma jednak nic za darmo – rower zrobił się bardziej nadsterowny i na pierwszy zjeździe jak „siadłem” za siodełko to mało gleby nie zaliczyłem, bo przednie koło mi uciekło na bok. Myślę, że to tylko kwestia przyzwyczajenia. Teraz czas jeszcze na jedną modyfikację, czyli dobranie siodełka, bo też nie jest idealnie.
Zniszczone Siodło Zielawy
i 15 metrów dalej...
to jest Szlak Górski na Bukowiec
Wracając do wycieczki. Dziś było wybitnie terenowo. Podjazdów, których się uzbierało ponad 400 metrów praktycznie wszystkie były bez asfaltu – bruk, szuter, piach. Zaliczona kolejna nowa droga, czyli żółty szlak przez Lwią Paszczę. Po wspomnianej paszczy z brązu zostało tylko wspomnienie i źródło zamiast płynąć przez jej gardziel nieśmiało wysącza się z błota.
Lwia Paszcza
Sądząc po zabarwieniu woda wysoce żalazista. Ciekawe, czy ktoś kiedyś zbadał jej skład. Podobny kolor mają mofety koło Muszyny, która jak wiadomo wodą mineralną stoi.
W Puszczy robi się wiosennie i coraz ładniej. Jeszcze chwila i będzie zielono. Ehhh jak ładnie w tych naszych mikrogórach :)
Ze strony sportowej - czynie kolejne postępy w przyzwyczajaniu mózgu do rzeczy niemożliwych – szczególnie na zjazdach. Idzie to dość opornie, ale idzie :) Udało mi się nawet jakieś KOM-a zrobić, a to akurat na podjeździe. Co ciekawe na żółtym szlaku moja zaginka po bruku i czas w granicach pierwszej dziesiątki, a może i pudła były bez efektu, bo segment jest zrobiony jak jest jeszcze w miarę płasko i tam sobie oglądałem wzmiankowaną wyżej paszczę i tablicę informacyjną, a czas leciał :)
Ze strony technicznej -zrobiłem małą modyfikację Ciniostwora. Fabryczny mostek 80mm zmieniłem na 110 mm , ustawiony też na minus. Dodatkowo bestia dostała rogi, co by wyglądała jak trzeba. Ha, poszalałem - karbonowe :) Wygląda na to, że jest lepiej. Nadgarstki są w pozycji naturalnej a nie jakieś takiej wykręconej. Do tego pewnie poprawi mi się trochę aerodynamika.Nie ma jednak nic za darmo – rower zrobił się bardziej nadsterowny i na pierwszy zjeździe jak „siadłem” za siodełko to mało gleby nie zaliczyłem, bo przednie koło mi uciekło na bok. Myślę, że to tylko kwestia przyzwyczajenia. Teraz czas jeszcze na jedną modyfikację, czyli dobranie siodełka, bo też nie jest idealnie.
- DST 38.90km
- Teren 28.00km
- Czas 02:09
- VAVG 18.09km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- Kalorie 1527kcal
- Podjazdy 456m
- Sprzęt Cieniostwór
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 16 kwietnia 2016
Szosowo dookoła Miedwia
Rano nie mogłem się zdecydować gdzie pojechać. Pogoda niepewna, do tego silny wiatr z południa. A niech tam...pojechałem dookoła Miedwia. Wariant szosowy. Odcinek do Morzyczyna bez czegoś szczególnego. Trochę pod wiatr, trochę z bocznym. Na DDR minąłem się ze
Strusiem. Jak zwykle odrobinę spóźniony zapłon i dopiero po minięciu załapałem kto to zacz jechał z naprzeciwka :)
Od zjazdu na Kunowo pod wiatr. I tak się z nim mniej lub bardziej siłowałem prawie aż do Pyrzyc. Prawie, bo nie dojechałem do miasta ale skręciłem w kierunku na Żabów trasą maratonu MTB ( i przyszłego szosowego Dookoła Miedwia). Tam też pierwsze spotkanie z nadciągającymi czarnymi chmurami i pierwsza mżawka. Na szczęście teraz miałem wiatr mniej więcej w plecy. Po wjechaniu na dawną 3 wyścig z deszczem który mnie gonił. Przed sobą widziałem suchą drogą a nade mną padało. W sumie mi się udało. Za to złapał mnie inny jęzor deszczu już bliżej Starego Czarnowa. Schować się nie było gdzie. I tak najgorsze mnie ominęło, bo dalej musiało padać mocniej.
Do Szczecina jechałem przez drogę totalnie zalaną wodą. Strumyki wody płynąca na górkach, a na płaskim kałuże. Łatwo nie było, zważywszy jeszcze na duży ruch samochodów, których kierowcy wcale nie uważali, że trzeba mnie lub kałuże omijać. Jakoś szczęśliwie dotarłem do domu.
Łącznie wyszło 85 km - strava kawałka trasy nie zarejestrowała. Pomysł dokręcenia do 100 przegrał z bardziej przyziemną koniecznością wylania wody z butów. O mokrych gaciach nie ma co wspominać :) Fotek nie robiłem. W sumie jak telefon wylądował w foliowym worku to go już nie wyciągałem.
Przejechałem większą część trasy planowanego maratonu szosowego. Generalnie trasa nie jest trudna. Jednak myślę, że będzie niewesoło. W kilku miejscach nawierzchnia pozostawia wiele do życzenia. Szczególnie w okolicach Kunowa i Ryszewka. Zieją tam naprawdę liczne i głębokie dziury. Jak się skończy tylko na stratach w sprzęcie to będzie dobrze.
Strusiem. Jak zwykle odrobinę spóźniony zapłon i dopiero po minięciu załapałem kto to zacz jechał z naprzeciwka :)
Od zjazdu na Kunowo pod wiatr. I tak się z nim mniej lub bardziej siłowałem prawie aż do Pyrzyc. Prawie, bo nie dojechałem do miasta ale skręciłem w kierunku na Żabów trasą maratonu MTB ( i przyszłego szosowego Dookoła Miedwia). Tam też pierwsze spotkanie z nadciągającymi czarnymi chmurami i pierwsza mżawka. Na szczęście teraz miałem wiatr mniej więcej w plecy. Po wjechaniu na dawną 3 wyścig z deszczem który mnie gonił. Przed sobą widziałem suchą drogą a nade mną padało. W sumie mi się udało. Za to złapał mnie inny jęzor deszczu już bliżej Starego Czarnowa. Schować się nie było gdzie. I tak najgorsze mnie ominęło, bo dalej musiało padać mocniej.
Do Szczecina jechałem przez drogę totalnie zalaną wodą. Strumyki wody płynąca na górkach, a na płaskim kałuże. Łatwo nie było, zważywszy jeszcze na duży ruch samochodów, których kierowcy wcale nie uważali, że trzeba mnie lub kałuże omijać. Jakoś szczęśliwie dotarłem do domu.
Łącznie wyszło 85 km - strava kawałka trasy nie zarejestrowała. Pomysł dokręcenia do 100 przegrał z bardziej przyziemną koniecznością wylania wody z butów. O mokrych gaciach nie ma co wspominać :) Fotek nie robiłem. W sumie jak telefon wylądował w foliowym worku to go już nie wyciągałem.
Przejechałem większą część trasy planowanego maratonu szosowego. Generalnie trasa nie jest trudna. Jednak myślę, że będzie niewesoło. W kilku miejscach nawierzchnia pozostawia wiele do życzenia. Szczególnie w okolicach Kunowa i Ryszewka. Zieją tam naprawdę liczne i głębokie dziury. Jak się skończy tylko na stratach w sprzęcie to będzie dobrze.
- DST 84.62km
- Czas 03:20
- VAVG 25.39km/h
- VMAX 46.00km/h
- Temperatura 14.0°C
- Kalorie 1600kcal
- Podjazdy 280m
- Sprzęt Rubi
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 14 kwietnia 2016
Poszukiwanie Wilczego Bagna + Miedwie
Przeglądając mapę Puszczy Bukowej zaintrygowało mnie jeziorko o nazwie Wilcze Bagno. Leży to to całkiem blisko Kijewa a nigdy go nie widziałem. Na mapie jest namalowane, że prowadzi w jego kierunku czarny szlak Vadem, co jest informacją nieaktualną, bo został on wyprostowany i leci prosto Zbójnym Traktem. Tak przynajmniej wskazują oznaczenie na drzewach.
Droga teoretycznie prosta w praktyce okazał się sporym wyzwaniem. Dróżki oznaczone na mapie a prowadzące do Wilczego Bagna są w stanie zaniku. Da dodatek była tam kiedyś jakaś przycinka drzew i wszędzie leżą mniejsze i większe gałęzie. Jazda przez bezdroża jest chyba łatwiejsza :) W końcu dotarłem.
Wilcze Bagno
Nie jest zbyt imponujący akwen. Na plus - straszne bezludzie. Pięknie śpiewały ptaki a po drodze powypłaszałem sarny. Za jeziorkiem chciałem dotrzeć do jakieś innej drogi, niestety teren okazał się kompletnie nieprzejezdny i niepyszny, z podrapanymi łydkami wróciłem tą samą drogą.
Później pojechałem nad Miedwie, już bez kombinowania, znanymi drogami. Powrót przez Cisewo i Wielichowo. W trakcie jazdy sporo spadła temperatura. Za cienko się ubrałem i zmarzłem. Jak wyjeżdżałem, było +16 jak wracałem +10. Do tego jeszcze ten zimny, północny wiatr. Brrry.
Nie zapisał się cały ślad trasy.
Droga teoretycznie prosta w praktyce okazał się sporym wyzwaniem. Dróżki oznaczone na mapie a prowadzące do Wilczego Bagna są w stanie zaniku. Da dodatek była tam kiedyś jakaś przycinka drzew i wszędzie leżą mniejsze i większe gałęzie. Jazda przez bezdroża jest chyba łatwiejsza :) W końcu dotarłem.
Wilcze Bagno
Nie jest zbyt imponujący akwen. Na plus - straszne bezludzie. Pięknie śpiewały ptaki a po drodze powypłaszałem sarny. Za jeziorkiem chciałem dotrzeć do jakieś innej drogi, niestety teren okazał się kompletnie nieprzejezdny i niepyszny, z podrapanymi łydkami wróciłem tą samą drogą.
Później pojechałem nad Miedwie, już bez kombinowania, znanymi drogami. Powrót przez Cisewo i Wielichowo. W trakcie jazdy sporo spadła temperatura. Za cienko się ubrałem i zmarzłem. Jak wyjeżdżałem, było +16 jak wracałem +10. Do tego jeszcze ten zimny, północny wiatr. Brrry.
Nie zapisał się cały ślad trasy.
- DST 48.70km
- Teren 35.00km
- Czas 02:15
- VAVG 21.64km/h
- VMAX 40.30km/h
- Temperatura 12.0°C
- Kalorie 1300kcal
- Podjazdy 160m
- Sprzęt Cieniostwór
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 kwietnia 2016
Puszcza Bukowa z Bike Nature Pomorze
Wycieczka do Puszczy Bukowej w licznym towarzystwie. Tym razem postanowiłem przełączyć się do wycieczki organizowanej przez Bike Nature Pomorze. Głównie z chęci poznania organizatora, którego interesuje stan Puszczy oraz jej degradacja jej walorów, którą uskuteczniają leśnicy. Przy okazji to też dobra sposobność zobaczenia rowerowych znajomych i nawiązania nowych znajomości.
W poniższej relacji wykorzystałem zdjęcia Jarka "Newsbike" i Pawła.
W oczekiwaniu na start
Na starcie pod Dębami Krzywoustego stawiło się około 100 osób. Jak na przejazd przez Puszczę to mrowie ludzi :).
Po zwyczajowych komunikatach rowerowe towarzystwo pojechało Drogą Górską. Po drodze jeden odpoczynek.
W oczekiwaniu na grupetto ;)
Po wdrapaniu się na grań nastąpił zjazd Zygzakiem ( to nazwa drogi - co by domysłów nie było ;) do pola golfowego. Później wycieczka udało się pod sklep w Binowie, gdzie nastąpił dłuższy postój.
W drodze do Binowa
Pogaduchy pod sklep z kolarskimi weteranami
Po uzupełnieniu zapasów energetycznych udaliśmy się leśną drogą w kierunku rezerwatu Źródliskowa Buczyna. Po kolejnej przerwie, w trakcie której organizator opowiadał m.in. o zniszczeniu Puszczy wystartowaliśmy w kierunku Kołowa.
Brać rowerowa grzecznie słucha
Pojechaliśmy Leśną Szosą, czyli drogą z kocich łbów, miejscami dość stromą. Ja akurat zacząłem jakoś tak na końcu i miałem okazję przejechać przez całą długość spływającego peletonu. Selekcja od tyłu jak na górskich etapach wielkich turów. Po dojechaniu do krzyżówki przy Głazie Lewandowskiego postanowiłem zrobić sobie indywidualnie pętelką przez Drogę Bieszczadzką. Najpierw zjazd starą, a podjazd nową. Po jej przejechaniu akurat udało mi się dogonić naszą wycieczkę dojeżdżającą do Serca Puszczy, gdzie było ognisko.
Złapałem wycieczkę :)
Po zjedzeniu pierwszej w tym roku kiełbasy z ogniska pojechałem pojeździć jeszcze trochę po Puszczy. Zjazd asfaltem w kierunku Smoczej, później podjazd w kierunku Psiego Pola i przejazd urokliwym żółtym szlakiem w kierunku Szwedzkiego Młyna. Później to już wyjazd z Puszczy i do domu.
Wycieczka fajna, pogoda odpisała. Trochę za dużo i za długie przerwy, ale to już tak jest na tego typu spotkaniach.
W poniższej relacji wykorzystałem zdjęcia Jarka "Newsbike" i Pawła.
W oczekiwaniu na start
Na starcie pod Dębami Krzywoustego stawiło się około 100 osób. Jak na przejazd przez Puszczę to mrowie ludzi :).
Po zwyczajowych komunikatach rowerowe towarzystwo pojechało Drogą Górską. Po drodze jeden odpoczynek.
W oczekiwaniu na grupetto ;)
Po wdrapaniu się na grań nastąpił zjazd Zygzakiem ( to nazwa drogi - co by domysłów nie było ;) do pola golfowego. Później wycieczka udało się pod sklep w Binowie, gdzie nastąpił dłuższy postój.
W drodze do Binowa
Pogaduchy pod sklep z kolarskimi weteranami
Po uzupełnieniu zapasów energetycznych udaliśmy się leśną drogą w kierunku rezerwatu Źródliskowa Buczyna. Po kolejnej przerwie, w trakcie której organizator opowiadał m.in. o zniszczeniu Puszczy wystartowaliśmy w kierunku Kołowa.
Brać rowerowa grzecznie słucha
Pojechaliśmy Leśną Szosą, czyli drogą z kocich łbów, miejscami dość stromą. Ja akurat zacząłem jakoś tak na końcu i miałem okazję przejechać przez całą długość spływającego peletonu. Selekcja od tyłu jak na górskich etapach wielkich turów. Po dojechaniu do krzyżówki przy Głazie Lewandowskiego postanowiłem zrobić sobie indywidualnie pętelką przez Drogę Bieszczadzką. Najpierw zjazd starą, a podjazd nową. Po jej przejechaniu akurat udało mi się dogonić naszą wycieczkę dojeżdżającą do Serca Puszczy, gdzie było ognisko.
Złapałem wycieczkę :)
Po zjedzeniu pierwszej w tym roku kiełbasy z ogniska pojechałem pojeździć jeszcze trochę po Puszczy. Zjazd asfaltem w kierunku Smoczej, później podjazd w kierunku Psiego Pola i przejazd urokliwym żółtym szlakiem w kierunku Szwedzkiego Młyna. Później to już wyjazd z Puszczy i do domu.
Wycieczka fajna, pogoda odpisała. Trochę za dużo i za długie przerwy, ale to już tak jest na tego typu spotkaniach.
- DST 48.90km
- Teren 30.00km
- Czas 02:45
- VAVG 17.78km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 14.0°C
- Kalorie 1800kcal
- Podjazdy 462m
- Sprzęt Cieniostwór
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 7 kwietnia 2016
Krecha do Goleniowa
Pogoda popołudniu nie zachęcała do roweru. Meteo pokazywało przelotne opady, ale ehh a co tam... Wziąłem tym razem Rubi, bo Ciniostwora było mi szkoda, po świeżym myciu. Trasa bez kombinacji do Goleniowa tam i z powrotem.
Po tym jak ostatnio bolały mnie więzadła przestawiłem odrobinę siodełko. Dodatkowo cały czas mam wrażenie, że na Rubi ucieka mi gdzieś część energii i nie mogę w pełni wykorzystać zalet szosówki. Na Canyonie nie mam takich problemów.
Po korekcie jakby odrobinę lepiej. Tak trochę przy okazji udało mi się zrobić KOM-a na segmencie do Załomia, jak sprawdzałem "przeniesienie mocy" ;)
Trasa bez jakiś ciekawszych rzeczy do odnotowania, nie licząc dość pechowych przypadków, które jednak nie przyniosły nic złego. Najpierw jakiś dziadek zajechał mi drogę autem, tak że ledwie, ledwie wyhamowałem. Później prawie mnie skasowała laska wyjeżdżająca z podporządkowanej. Nawet na tyle była miła, że przeprosiła. Na koniec prawie już pod domem, gość w kapturze wlazł mi prosto pod koła. Balansem ciała go ominąłem. Ehhh taki dzień, pewnie przez tą pogodę. A właśnie - trasa przejechana prawie na sucho, lekki deszcz załapał mnie z 500 metrów od domu.
Dziś bez fotek.
Po tym jak ostatnio bolały mnie więzadła przestawiłem odrobinę siodełko. Dodatkowo cały czas mam wrażenie, że na Rubi ucieka mi gdzieś część energii i nie mogę w pełni wykorzystać zalet szosówki. Na Canyonie nie mam takich problemów.
Po korekcie jakby odrobinę lepiej. Tak trochę przy okazji udało mi się zrobić KOM-a na segmencie do Załomia, jak sprawdzałem "przeniesienie mocy" ;)
Trasa bez jakiś ciekawszych rzeczy do odnotowania, nie licząc dość pechowych przypadków, które jednak nie przyniosły nic złego. Najpierw jakiś dziadek zajechał mi drogę autem, tak że ledwie, ledwie wyhamowałem. Później prawie mnie skasowała laska wyjeżdżająca z podporządkowanej. Nawet na tyle była miła, że przeprosiła. Na koniec prawie już pod domem, gość w kapturze wlazł mi prosto pod koła. Balansem ciała go ominąłem. Ehhh taki dzień, pewnie przez tą pogodę. A właśnie - trasa przejechana prawie na sucho, lekki deszcz załapał mnie z 500 metrów od domu.
Dziś bez fotek.
- DST 55.30km
- Czas 02:09
- VAVG 25.72km/h
- VMAX 40.00km/h
- Temperatura 10.0°C
- Kalorie 1108kcal
- Podjazdy 123m
- Sprzęt Rubi
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 5 kwietnia 2016
Wiskord
Gdyby ktoś mi powiedział, że wejdę do środka jednego z najwyższych kominów w Polsce (250 metrów, czyli pierwsza 10-tka) to bym nie uwierzył. Że wjadę rowerem - bzdura. A jednak można :)
Robi wrażenie
Doszło do tego dość niewinnie. Znów miałem fazę gapienia się na mapę i wymyśliłem, że pojechać do Gryfina to nie sztuka, ale pojechać nie jadąc głównymi drogami? Hmmm... Plan był taki - pojechać wałem przeciwpowodziowym tam gdzie jest, a tam gdzie się nie da, to jak najbliżej wody. Uprzedzę fakty - dojechałem tylko do Radziszewa, bo po pierwsze trochę późno wyjechałem, a po drugie zbyt dużo czasu zmitrężyłem właśnie w Wiskordzie.
Na wał wjechałem za Eneą w Zdrojach. Dojechałem niezłą ścieżką do Cegielinki, czyli dawnego kanału służącego do załadunku cementu z pobliskiej fabryki. W czasach niemieckich.
Cegielinka
Za Cagielinką niestety trzeba wjechać na Granitową i asfaltem przejechać za zjazd na ul Krygiera. Później można skręcić w Niklową i dotrzeć znów w okolice Regalicy. Ciekawe widoki.
i jeszcze takie...
coś się spaliło na działkach
Po przejechaniu pod mostem żelaznym dotarłem w dziwną okolicę zajętą przez firmy zajmujące się przeładunkiem piasku, węgla oraz teren wojskowy. Brzydko.
Most
Omijając teren zajęty przez wojsko trafiłem na bocznicę kolejową. Stoją tutaj wagony, które wyglądają jakby wzięły udział w katastrofie
Ponury widok
Za bocznicą polną drogą dojechałem do drogi prowadzącej wzdłuż Wiskordu. Pierwsze skojarzenie nasuwające się na widok ruin świetnie kiedyś prosperującej fabryki - Czarnobyl.
Okazało się, że z boku można wjechać na teren fabryki. Co oczywiście zrobiłem i stąd moje bliskie spotkanie z 250 metrowym kominem. Ruiny robią wrażenie. Głębiej się nie zapuszczałem. Nie w butach SPD, bo krzywdę sobie można zrobić.
Po zwiedzeniu fabryki znów wjechałem na wał przeciwpowodziowy. Da się jechać, ale dużo kamieni i dziur.
Takie widoki
Wał zakręca z fabryką i dociera w okolicę torów. Dalej wzdłuż rzeki nie udało mi się przejechać, bo droga skończyła się na podmokłej łące. Może w lecie by się udało. W efekcie trochę na szagę przez tory, wróciłem na główną drogę do Gryfina. Przejechałem nią jeszcze kawałek za zjazd na autostradę i doszedłem do wniosku, że odpuszczę sobie na dziś eksplorację tych terenów. Następny etap rozpocznę w Radziszewie od skrętu na Łubnicę. Dalsza droga to już takie tam sobie poznawanie dróżek dookoła Radziszewka i powrót do domu lekko okrężną drogą.
Warte odnotowania dla potomności: pierwszy raz na krótko w tym roku. Lawinowo kwitną drzewa owocowe. Wiosna :)
Robi wrażenie
Doszło do tego dość niewinnie. Znów miałem fazę gapienia się na mapę i wymyśliłem, że pojechać do Gryfina to nie sztuka, ale pojechać nie jadąc głównymi drogami? Hmmm... Plan był taki - pojechać wałem przeciwpowodziowym tam gdzie jest, a tam gdzie się nie da, to jak najbliżej wody. Uprzedzę fakty - dojechałem tylko do Radziszewa, bo po pierwsze trochę późno wyjechałem, a po drugie zbyt dużo czasu zmitrężyłem właśnie w Wiskordzie.
Na wał wjechałem za Eneą w Zdrojach. Dojechałem niezłą ścieżką do Cegielinki, czyli dawnego kanału służącego do załadunku cementu z pobliskiej fabryki. W czasach niemieckich.
Cegielinka
Za Cagielinką niestety trzeba wjechać na Granitową i asfaltem przejechać za zjazd na ul Krygiera. Później można skręcić w Niklową i dotrzeć znów w okolice Regalicy. Ciekawe widoki.
i jeszcze takie...
coś się spaliło na działkach
Po przejechaniu pod mostem żelaznym dotarłem w dziwną okolicę zajętą przez firmy zajmujące się przeładunkiem piasku, węgla oraz teren wojskowy. Brzydko.
Most
Omijając teren zajęty przez wojsko trafiłem na bocznicę kolejową. Stoją tutaj wagony, które wyglądają jakby wzięły udział w katastrofie
Ponury widok
Za bocznicą polną drogą dojechałem do drogi prowadzącej wzdłuż Wiskordu. Pierwsze skojarzenie nasuwające się na widok ruin świetnie kiedyś prosperującej fabryki - Czarnobyl.
Okazało się, że z boku można wjechać na teren fabryki. Co oczywiście zrobiłem i stąd moje bliskie spotkanie z 250 metrowym kominem. Ruiny robią wrażenie. Głębiej się nie zapuszczałem. Nie w butach SPD, bo krzywdę sobie można zrobić.
Po zwiedzeniu fabryki znów wjechałem na wał przeciwpowodziowy. Da się jechać, ale dużo kamieni i dziur.
Takie widoki
Wał zakręca z fabryką i dociera w okolicę torów. Dalej wzdłuż rzeki nie udało mi się przejechać, bo droga skończyła się na podmokłej łące. Może w lecie by się udało. W efekcie trochę na szagę przez tory, wróciłem na główną drogę do Gryfina. Przejechałem nią jeszcze kawałek za zjazd na autostradę i doszedłem do wniosku, że odpuszczę sobie na dziś eksplorację tych terenów. Następny etap rozpocznę w Radziszewie od skrętu na Łubnicę. Dalsza droga to już takie tam sobie poznawanie dróżek dookoła Radziszewka i powrót do domu lekko okrężną drogą.
Warte odnotowania dla potomności: pierwszy raz na krótko w tym roku. Lawinowo kwitną drzewa owocowe. Wiosna :)
- DST 41.70km
- Teren 18.00km
- Czas 02:14
- VAVG 18.67km/h
- VMAX 40.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Kalorie 1450kcal
- Podjazdy 107m
- Sprzęt Cieniostwór
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 3 kwietnia 2016
Niedzielna przejażdżka
Po spełnienie niedzielnych obowiązków małżeńskich, czyli wyprowadzeniu żony na 12 kilometrowy spacer brzegiem jeziora Dąbskie i obejrzeniu lekko rozczarowującego Ronde van Vlaanderen postanowiłem się jeszcze kawałek przejechać. We Flandrii liczyłem, że Kwiato znów powalczy o zwycięstwo, ale dziś chyba się przeliczył z siłami. Triumf Sagana imponujący.
Wracając do mojej jazdy - trochę po okolicy, trochę liznąłem Puszczę Bukową. W trakcie tego liźnięcia udało mi się zrobić ponad z 220 metrów przewyższeń na raptem 10 km. Dziś też było poznawanie nowych tras. Pozwiedzałem okolice działek przy Puszczy i udało mi się klucząc różnymi drogami dojechać do Drogi Górskiej. Zjazd do Dębów Krzywoustego i niebieskim szlakiem w kierunku Głazu Grońskiego do góry - też po raz pierwszy. Trochę stromo i miękko, ale dało się wjechać.
Głaz Grońskiego
Od głazu serpentynami w dół. Super zjazd, szczególnie zakręt 180 stopni :) W końcu wyjechałem koło szpitala w Zdrojach. Tam trochę poszukałem jakiejś drogi w kierunku Szmaragdowego. Udało się znaleźć za dróg próbą, znów podjazd. Jak się w końcu wdrapałem na słoneczną polanę to zrobiłem kółko wokół jeziora i stwierdziłem, że starczy na dziś lasu. Na zjeździe od Szmaragdu dogniłem samochód i kierowca po chwili paniki co ma zrobić - przyśpieszenie nie pomogło - zjechał na bok, aby mnie puścić. Dość zabawna sytuacja. Dalej to już standard wokoło lotniska. W Dąbiu przejechałem się jeszcze kawałek wałem przeciwpowodziowym i DDR-ką. W sumie głównie po to, aby Puszczak, który zagościł na kierownicy Cieniostwora miał okazję popiszczeć na ludzi. Wykazał się :)
Dziś było na tyle ciepło, że pierwszy raz prawie na krótko, czyli spodnie 3/4 i koszulka termoaktywna pod zwykłą kolarską.
Wracając do mojej jazdy - trochę po okolicy, trochę liznąłem Puszczę Bukową. W trakcie tego liźnięcia udało mi się zrobić ponad z 220 metrów przewyższeń na raptem 10 km. Dziś też było poznawanie nowych tras. Pozwiedzałem okolice działek przy Puszczy i udało mi się klucząc różnymi drogami dojechać do Drogi Górskiej. Zjazd do Dębów Krzywoustego i niebieskim szlakiem w kierunku Głazu Grońskiego do góry - też po raz pierwszy. Trochę stromo i miękko, ale dało się wjechać.
Głaz Grońskiego
Od głazu serpentynami w dół. Super zjazd, szczególnie zakręt 180 stopni :) W końcu wyjechałem koło szpitala w Zdrojach. Tam trochę poszukałem jakiejś drogi w kierunku Szmaragdowego. Udało się znaleźć za dróg próbą, znów podjazd. Jak się w końcu wdrapałem na słoneczną polanę to zrobiłem kółko wokół jeziora i stwierdziłem, że starczy na dziś lasu. Na zjeździe od Szmaragdu dogniłem samochód i kierowca po chwili paniki co ma zrobić - przyśpieszenie nie pomogło - zjechał na bok, aby mnie puścić. Dość zabawna sytuacja. Dalej to już standard wokoło lotniska. W Dąbiu przejechałem się jeszcze kawałek wałem przeciwpowodziowym i DDR-ką. W sumie głównie po to, aby Puszczak, który zagościł na kierownicy Cieniostwora miał okazję popiszczeć na ludzi. Wykazał się :)
Dziś było na tyle ciepło, że pierwszy raz prawie na krótko, czyli spodnie 3/4 i koszulka termoaktywna pod zwykłą kolarską.
- DST 29.40km
- Teren 15.00km
- Czas 01:37
- VAVG 18.19km/h
- VMAX 44.60km/h
- Temperatura 18.0°C
- Kalorie 1066kcal
- Podjazdy 243m
- Sprzęt Cieniostwór
- Aktywność Jazda na rowerze