Niedziela, 3 maja 2015
Bolące łydki
Plany miałem troszkę ambitniejsze, czyli ciachnąć jakąś setkę po niemieckiej ziemi, ale życie - jak to często bywa - je zweryfikowało. Ze względu na ładną pogodę musiałem rodzinkę wyprowadzić na spacer do lasu i nakarmić mięskiem z grilla. W efekcie na rowerowe wojaże zostało mi tylko krótkie popołudnie. Wybrałem się na pętelkę dookoła Puszczy Bukowej.
Szybko okazało się, że skurcze które łapały mnie w łydki na Zębach Gryfa nie pozostały bez wpływu na ich stan. Łydki lekko dające znać o sobie podczas chodzenia, na rowerze troszkę zaczęły boleć. Mam wrażenie, że zrobiłem błąd i powinienem je "rozjeździć" od razu pierwszego, najdalej drugiego dnia rano. Plany na ten dzień były inne więc zakwas narósł. Wracając do tematu - pierwsze kilometry były troszkę bolesne, każdy kolejny coraz mniej. Ewidentnie rower to było to czego potrzebowały moje nogi :)
Sama trasa dość standardowa. Zakwitł rzepak i dzięki temu co raz bombardował mnie gęste chmury czarnych robaków, które oznajmiały swoją obecność głośnym stukiem w kask i okulary. W Chlebowie zamiast pojechać tak jaz zwykle, czyli kuszącymi zjazdami wprost do Radziszewa skręciłem za pomnikiem z armatą w kierunku Dalszewa. Byłem ciekawy tej drogi, bo była to jedna z naprawdę nielicznych w okolicy, którą nigdy wcześniej nie jechałem. Był to strzała w dziesiątkę. Co prawda droga jest dziurawa i wąska, ale za to jakie wrażenia... :) Przez te raptem z 5 km jest ciągle w górę i w dół. Krótkie strome zjazdy i podjazdy. I miejscami ostre zakręty. Wrażenia prawie jak w górach, a przynajmniej jak na Pojezierzu Drawskim. Szczególnie fajny widok roztacza się z okolic wsi Stare Brynki.
Górskie hale? Nie to tylko Stare Brynki :)
Po dojechaniu do Dalszewa wjazd do drogę z Gryfina i standardowa nudna trasa do domu.
Średnia powyżej 24 całkiem miła, zważywszy na łydki, lajtową jazdę i wiatr, który przez większą część trasy mocno przeszkadzał.
Szybko okazało się, że skurcze które łapały mnie w łydki na Zębach Gryfa nie pozostały bez wpływu na ich stan. Łydki lekko dające znać o sobie podczas chodzenia, na rowerze troszkę zaczęły boleć. Mam wrażenie, że zrobiłem błąd i powinienem je "rozjeździć" od razu pierwszego, najdalej drugiego dnia rano. Plany na ten dzień były inne więc zakwas narósł. Wracając do tematu - pierwsze kilometry były troszkę bolesne, każdy kolejny coraz mniej. Ewidentnie rower to było to czego potrzebowały moje nogi :)
Sama trasa dość standardowa. Zakwitł rzepak i dzięki temu co raz bombardował mnie gęste chmury czarnych robaków, które oznajmiały swoją obecność głośnym stukiem w kask i okulary. W Chlebowie zamiast pojechać tak jaz zwykle, czyli kuszącymi zjazdami wprost do Radziszewa skręciłem za pomnikiem z armatą w kierunku Dalszewa. Byłem ciekawy tej drogi, bo była to jedna z naprawdę nielicznych w okolicy, którą nigdy wcześniej nie jechałem. Był to strzała w dziesiątkę. Co prawda droga jest dziurawa i wąska, ale za to jakie wrażenia... :) Przez te raptem z 5 km jest ciągle w górę i w dół. Krótkie strome zjazdy i podjazdy. I miejscami ostre zakręty. Wrażenia prawie jak w górach, a przynajmniej jak na Pojezierzu Drawskim. Szczególnie fajny widok roztacza się z okolic wsi Stare Brynki.
Górskie hale? Nie to tylko Stare Brynki :)
Po dojechaniu do Dalszewa wjazd do drogę z Gryfina i standardowa nudna trasa do domu.
Średnia powyżej 24 całkiem miła, zważywszy na łydki, lajtową jazdę i wiatr, który przez większą część trasy mocno przeszkadzał.
- DST 61.47km
- Czas 02:32
- VAVG 24.26km/h
- VMAX 41.40km/h
- Temperatura 18.0°C
- Kalorie 2191kcal
- Podjazdy 304m
- Sprzęt Kellys Axis
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 1 maja 2015
Zęby Gryfa ...dystans pośredni :)
No to się wybrałem.... Skuszony zachęcającym opisem - "szeroka, twarda trasa, nielicznie odcinki piaszczyste" itp wybrałem się moim trekingowym Axisem na Maraton MTB Zęby Gryfa. Tak na wszelki wypadek wybrałem dystans VIP, czyli z założenia trasę do ogórków, która pomijała co trudniejsze fragmenty MTB. A co tam to tylko 25 km więc nawet jak będzie trochę terenu to sobie poradzę nawet na moich "przejściowych" oponkach, które w piach grzęzną, w w błocie zachowują się jak slicki na lodzie.
Przed startem nawet nieźle to wyglądało. Szybka rejestracja. Co prawda widząc ilość i sprzęt uczestników oraz natykając się na dzień dobry na gościa, który wygrał ubiegłoroczne Miediwe pomyślałem, że może nie być aż tak łatwo i przyjemnie.
Jeżdżąc sobie w ramach rozgrzewki po nabrzeżu natknąłem się na team Fast, czyli znaną mi z BS ekipę z Arkiem "Lenkiem"- chciałbym napisać w roli głównej, ale wole nie zapeszać przez poznaniem wyników końcowych...:) Była okazja aby poznać się osobiście i chwilę pogadać. Niestety wszyscy jechali dystans Pro więc po starcie już się nie zobaczyliśmy.
Przed startem. Selfi a co tam :)
Start grupowy. Było sporo tłoku, gwałtowne hamowania i inne tego typu atrakcje. Udało mi się uniknąć kolizji, choć wiele nie brakowało, jak ktoś przede mną zaliczył wywrotkę. Pod górę wjechałem w niezłym tempie i po skręcie udało mi się przecisnąć sporo do przodu. Po asfalcie zaczął się pierwszy odcinek terenowy i zacząłem grzęznąć w piachu, ale jakoś udało się przejechać w miarę szybko. Szło nieźle do 10 km. Tam to przemiła Pani skierowała całą grupę, w której jechałem na trasę PRO. Widocznie miała problem z rozróżnieniem kolorów, albo "czerwoni" za szybko przyjechali... Miałem chwilę konsternacji widząc, że w drugą stronę był asfalt, a jak jadę w jakieś pola, ale jak się obejrzałem to za mną były same czerwone numery, więc uznałem, że jest OK. Nie było. Tak to nadrobiłem 12 km po trasie, na której moje opony nie dały po prostu rady. Ekstremalny był zwłaszcza przejazd trwersem łąki, gdzie się zsuwałem z błotnistej ścieżki w bok i dół. Plus parę innych atrakcji takich jak podjazd po pokrytych błotem płytach, gdzie jak stanąłem na pedały to jechałem...do tyłu, bo tylne koło się ślizgało. Więc jedyneczka i pomalutku ciach, ciach do góry. Gdzieś po drodze minęła mnie Marlena, która jak się okazało wygrała K1 kobiet na dystansie VIP (25 km), pomimo, że zrobiła 37 tak jak jak :)
Dość szybko zorientowałem się, że jadę nie po tej trasie co trzeba i na dodatek zaczęły mnie łapać skurcze w łydki. Pierwszy raz coś takiego mi się zdarzyło - myślę, że to efekt moich ostatnich eksperymentów z podniesieniem siodełka. Dałem więc sobie na luz. Zatrzymałem się. Opuściłem siodełko i pojechałem z grupkę tych co mnie dogonili. Po pewnym czasie łydki wróciły do normy. I tak sobie prawie do końca kręciłem mniej więcej w tej samej grupce.
Zabawny był moment jak zacząłem doganiać "dziwnych" ludzi. A to faceta z lusterkiem jak od ciężarówki, a to faceta z dzieckiem, a to kobiety jadące sobie jak na niedzielną wycieczkę. Oczywiście wszyscy też mieli czerwone numery startowe :) No tak, oni pojechali dobrą trasą. Niedaleko mety jadąc już ścieżką po wale, troszkę wzmocniłem tempo i pogubiłem towarzyszy mojej małej grupki. Wjazd na metę też był dziwny. Nagle jakaś wąska ścieżka między skarpą a płotem, zakręt o 180 i meta na skarpie. Jak by nie brama i napis "Gryfino" w życiu bym się nie domyślił.
Za metą chwilę pogadałam i pośmiałem się z oznaczenia trasy z Ridersami Kijewo - oni też w większości zrobi 37 zamiast 25. I cóż - zapakowałem się i pojechałem do domku.
Meta
Axis po przedzieraniu się przez bezdroża
Trasa okazała się wybitnie nie dla mojego roweru. Odcinków twardy było może z 10 km reszta to piach, błoto, kamienie i korzenie. Nie była to normalna jazda tylko żmudna walka z gruntem. Nie mniej szkoda, że pomyliłem trasę, bo mam wrażenie, że wynik mógłbym mieć całkiem przyzwoity. Do feralnego 10 km średnią miałem ponad 27 km/h... Nie mniej cieszę się, że pojechałem. Fajnie spędzony czas i nabycie pewności, że MTB nie jest dla mojego sprzętu, obojętnie jak by było ładnie opisane przez organizatora :)
Przed startem nawet nieźle to wyglądało. Szybka rejestracja. Co prawda widząc ilość i sprzęt uczestników oraz natykając się na dzień dobry na gościa, który wygrał ubiegłoroczne Miediwe pomyślałem, że może nie być aż tak łatwo i przyjemnie.
Jeżdżąc sobie w ramach rozgrzewki po nabrzeżu natknąłem się na team Fast, czyli znaną mi z BS ekipę z Arkiem "Lenkiem"- chciałbym napisać w roli głównej, ale wole nie zapeszać przez poznaniem wyników końcowych...:) Była okazja aby poznać się osobiście i chwilę pogadać. Niestety wszyscy jechali dystans Pro więc po starcie już się nie zobaczyliśmy.
Przed startem. Selfi a co tam :)
Start grupowy. Było sporo tłoku, gwałtowne hamowania i inne tego typu atrakcje. Udało mi się uniknąć kolizji, choć wiele nie brakowało, jak ktoś przede mną zaliczył wywrotkę. Pod górę wjechałem w niezłym tempie i po skręcie udało mi się przecisnąć sporo do przodu. Po asfalcie zaczął się pierwszy odcinek terenowy i zacząłem grzęznąć w piachu, ale jakoś udało się przejechać w miarę szybko. Szło nieźle do 10 km. Tam to przemiła Pani skierowała całą grupę, w której jechałem na trasę PRO. Widocznie miała problem z rozróżnieniem kolorów, albo "czerwoni" za szybko przyjechali... Miałem chwilę konsternacji widząc, że w drugą stronę był asfalt, a jak jadę w jakieś pola, ale jak się obejrzałem to za mną były same czerwone numery, więc uznałem, że jest OK. Nie było. Tak to nadrobiłem 12 km po trasie, na której moje opony nie dały po prostu rady. Ekstremalny był zwłaszcza przejazd trwersem łąki, gdzie się zsuwałem z błotnistej ścieżki w bok i dół. Plus parę innych atrakcji takich jak podjazd po pokrytych błotem płytach, gdzie jak stanąłem na pedały to jechałem...do tyłu, bo tylne koło się ślizgało. Więc jedyneczka i pomalutku ciach, ciach do góry. Gdzieś po drodze minęła mnie Marlena, która jak się okazało wygrała K1 kobiet na dystansie VIP (25 km), pomimo, że zrobiła 37 tak jak jak :)
Dość szybko zorientowałem się, że jadę nie po tej trasie co trzeba i na dodatek zaczęły mnie łapać skurcze w łydki. Pierwszy raz coś takiego mi się zdarzyło - myślę, że to efekt moich ostatnich eksperymentów z podniesieniem siodełka. Dałem więc sobie na luz. Zatrzymałem się. Opuściłem siodełko i pojechałem z grupkę tych co mnie dogonili. Po pewnym czasie łydki wróciły do normy. I tak sobie prawie do końca kręciłem mniej więcej w tej samej grupce.
Zabawny był moment jak zacząłem doganiać "dziwnych" ludzi. A to faceta z lusterkiem jak od ciężarówki, a to faceta z dzieckiem, a to kobiety jadące sobie jak na niedzielną wycieczkę. Oczywiście wszyscy też mieli czerwone numery startowe :) No tak, oni pojechali dobrą trasą. Niedaleko mety jadąc już ścieżką po wale, troszkę wzmocniłem tempo i pogubiłem towarzyszy mojej małej grupki. Wjazd na metę też był dziwny. Nagle jakaś wąska ścieżka między skarpą a płotem, zakręt o 180 i meta na skarpie. Jak by nie brama i napis "Gryfino" w życiu bym się nie domyślił.
Za metą chwilę pogadałam i pośmiałem się z oznaczenia trasy z Ridersami Kijewo - oni też w większości zrobi 37 zamiast 25. I cóż - zapakowałem się i pojechałem do domku.
Meta
Axis po przedzieraniu się przez bezdroża
Trasa okazała się wybitnie nie dla mojego roweru. Odcinków twardy było może z 10 km reszta to piach, błoto, kamienie i korzenie. Nie była to normalna jazda tylko żmudna walka z gruntem. Nie mniej szkoda, że pomyliłem trasę, bo mam wrażenie, że wynik mógłbym mieć całkiem przyzwoity. Do feralnego 10 km średnią miałem ponad 27 km/h... Nie mniej cieszę się, że pojechałem. Fajnie spędzony czas i nabycie pewności, że MTB nie jest dla mojego sprzętu, obojętnie jak by było ładnie opisane przez organizatora :)
- DST 37.31km
- Teren 30.00km
- Czas 01:49
- VAVG 20.54km/h
- VMAX 44.30km/h
- Temperatura 10.0°C
- Kalorie 1330kcal
- Podjazdy 299m
- Sprzęt Kellys Axis
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 29 kwietnia 2015
Leniwe kręcenie
Tym razem wybrałem się pojeździć trochę wbrew sobie. Dopadło mnie wiosenne zmęczenie, albo po prostu wirus, który żona przywlekła z pracy zaczął skutecznie przebijać się przez mój system immulogiczny. Ale pogoda było ładna więc jak tu w domu zostać. Suma sumarum pojechałem, ale i tak nie chciało mi się kręcić pedałami. Na początek pojechałem do Turowskiego, bo mi coś biegi wchodzą z lekkim opóźnieniem i liczyłem, że może od ręki serwisant coś zaradzi. Tym razem zostałem spławiony z takim drobiazgiem. No dobra może przyjadę kiedy indziej albo poszukam innego fachowca.
Potem pokręciłem się po okolicy. Pojechałem między innymi na nieczynny odcinek drogi między Załomiem a dawnym wyjazdem na S3. Tam wzięło mnie na eksperymenty, czyli kręcenie jedną nogą. Szybko doszedłem do wniosku, że... mam źle ustawione siodełko i bloki w butach. Rychło w czas :). Zająłem się przestawianiem, tak aby kręcenie jedną nogą było bardziej płynne. Stanęło na tym, że siodełko poszło w górę o jakiś centymetr, a bloki o jakieś dwa milimetry do środka buta. Hmmm...na pierwsze wrażenie, po tej regulacji jechało mi się lepiej nawet kręcąc obojgiem nóg. Zobaczymy jak będzie dalej. Od roku jeżdżę w SPD, a dobiera teraz wzięło mnie na takie regulacje. Ot taki to ze mnie biker, który nie przywiązuję uwagi do drobiazgów.
Daje już nie pojedziemy
Podpis pod zdjęciem nie do końca jest prawdziwy. Przed widocznym powyżej końcem drogi jest z lewej strony droga do lasu. Polna, ale całkiem nieźle wyjeżdżona. Pojechałem nią i myślałem, że doprowadzi mnie do Klinisk. Jakie było moje zdziwienia jak po klikuset metrach dojechałem do S3. Wniosek: Polak potrafi. A co tam zamknięty wałem ziemny wyjazd jak można sobie wyjeździć przez las objazd.
Jak, że jak wspomniałem wyżej miałem strasznego lenia i jakoś dziwnie się męczyłem to pojechałem do domu. Zamiast tam grzecznie trafić to skusiła mnie plaża w Dąbiu, gdzie na ławeczce pogrzałem sobie moje stare kości. Akurat tam wiatr nie wiał i świeciło słoneczko. Było miło:)
Prawie jak w lecie
Potem pokręciłem się po okolicy. Pojechałem między innymi na nieczynny odcinek drogi między Załomiem a dawnym wyjazdem na S3. Tam wzięło mnie na eksperymenty, czyli kręcenie jedną nogą. Szybko doszedłem do wniosku, że... mam źle ustawione siodełko i bloki w butach. Rychło w czas :). Zająłem się przestawianiem, tak aby kręcenie jedną nogą było bardziej płynne. Stanęło na tym, że siodełko poszło w górę o jakiś centymetr, a bloki o jakieś dwa milimetry do środka buta. Hmmm...na pierwsze wrażenie, po tej regulacji jechało mi się lepiej nawet kręcąc obojgiem nóg. Zobaczymy jak będzie dalej. Od roku jeżdżę w SPD, a dobiera teraz wzięło mnie na takie regulacje. Ot taki to ze mnie biker, który nie przywiązuję uwagi do drobiazgów.
Daje już nie pojedziemy
Podpis pod zdjęciem nie do końca jest prawdziwy. Przed widocznym powyżej końcem drogi jest z lewej strony droga do lasu. Polna, ale całkiem nieźle wyjeżdżona. Pojechałem nią i myślałem, że doprowadzi mnie do Klinisk. Jakie było moje zdziwienia jak po klikuset metrach dojechałem do S3. Wniosek: Polak potrafi. A co tam zamknięty wałem ziemny wyjazd jak można sobie wyjeździć przez las objazd.
Jak, że jak wspomniałem wyżej miałem strasznego lenia i jakoś dziwnie się męczyłem to pojechałem do domu. Zamiast tam grzecznie trafić to skusiła mnie plaża w Dąbiu, gdzie na ławeczce pogrzałem sobie moje stare kości. Akurat tam wiatr nie wiał i świeciło słoneczko. Było miło:)
Prawie jak w lecie
- DST 35.73km
- Teren 2.00km
- Czas 01:38
- VAVG 21.88km/h
- VMAX 35.00km/h
- Temperatura 16.0°C
- Kalorie 1205kcal
- Podjazdy 243m
- Sprzęt Kellys Axis
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 kwietnia 2015
Rajd Rowerowy szlakiem niemieckich obozów
Wybrałem się do Polic na Historyczny Rajd Rowerowy szlakiem niemieckich obozów zorganizowany z okazji 70-lecie zdobycia Polic przez armię czerwoną i przy okazji wyzwolenie tychże obozów. Zwykle wolę zwiedzać samotnie, ale tym razem jednym z organizatorów była moja koleżanka więc ...pojechałem do Polic ;) Dla kronikarskiego porządku organizatorami byli SPZP Skarb oraz Sama Rama.
Wyruszyłem niedzielnym bladym świtem, czyli o godz. 8.30 jak rodzina jeszcze spała :). Miasto o tej godzinie też mocno wymarłe. Po drodze co chwilę mijałem pędzących w drugą stronę zawodników na start Gryf Maratonu. Niektórzy autami, a niektórzy rowerami. Pomyślałem sobie, że jak mnie dopadnie na dobre kryzys wieku średniego i kupię sobie wypasionego karbonowego "górala" to też wtedy wystartuję :)
Nie mniej musiało coś zadziałać na moją podświadomość, bo zamiast pojechać grzecznie ścieżką rowerową to "skróciłem" sobie drogę i z Pilchowa pojechałem drogą na Siedlice. Na trasie jest całkiem fajny podjazd, no i jeszcze fajniejszy zjazd. Na miejsce startu, czyli OSiR Police dotarłem akurat na czas. Łącznie zgromadziło się około 30 osób w wieku od przedszkola do Opola, czyli 5 - 75 :) Po wprowadzeniu w wykonaniu organizatorów pojechaliśmy na trasę rajdu. Na początku droga była dość hardkorowa, czyli wąska ścieżka z piachem, szkłami i innymi atrakcjami. Trochę mi szczęka opadła - pomyślałem ho ho ho trzeba było jechać na Gryf Maraton, było by lżej.
Na ścieżce
Za ścieżką była chybotliwa kładka przez strumyczek i leśna piaszczysta droga. Tak dojechaliśmy do pierwszego miejsca lokalizacji dawnego obozu, czyli Miasteczka Rzemieślniczego, gdzie znajdują się pomniki upamiętniające ofiary. Trafiliśmy akurat na Pan Burmistrza, który przyjechał zapalić znicze. Towarzyszyło mu trzech asystentów, w tym kamerzysta i fotograf. Każdy, łącznie z Panem Burmistrzem mógłby z powodzeniem startować w zawodach sumo. Mocno śmiesznie to wyglądało. Ot taka lokalna władza. Aha - Pan burmistrz mocno się ucieszył, że będzie mógł się pokazać w mediach z tak licznym, aczkolwiek dość przypadkowym towarzystwem.
Dalej już nie było rajdu terenowego i pojechaliśmy asfaltem. Następny przystanek to "starówka". Tam Magda poopowiadała o kolejnym obozie pracy, czyli statku Bremerhaven. Ten całkiem spory statek handlowy był używany w latach 39-43 jako obóz karny.
Magda opowiada
Następny przystanek był pod bramą Zakładów Chemiczny i znów opowieść o kolejnym obozie mieszczącym się w tym miejscu.
W drodze
Jak dla mnie hitem, był pies, który jeździ rowerem. Właściciel zbudował mu specjalną przyczepkę i wozi swojego sympatycznego kundelka wszędzie ze sobą. Ten najwyraźniej bardzo to lubi.
Ostatni przystanek rajdu był w Trzeszczynie pod Pomnikiem Ofiar Faszyzmu. Tam też mieścił się obóz pracy Hydrierwerke Pölitz.
Pomnik upamiętniający więźniów, którzy umarli w Poliach. 13 tysięcy.
Później "rajdowicze" udali się do siedzimy SPZP Skarb, gdzie czekało ognisko i zwiedzanie muzeum. Mnie niestety czas już gonił i pojechałem do domu. Drogę z Polic pokonałem tym razem przez Szosę Polską. Tam również mamy fajny podjazd pod Przęsocin i bardzo fajne zjazdy. Z Polic do domu udało dojechać mi się w niewiele ponad godzinę. Niestety tego wyczynu, nie zanotowało endomondo, bo je spauzowałem pod pomnikiem i zapomniałem włączyć.
Fajna i pouczająca wycieczka po nieznanych mi terenach. Dla zainteresowanych większą ilości informacji historycznych polecam stronę SPZP Skarb <klik>
Wyruszyłem niedzielnym bladym świtem, czyli o godz. 8.30 jak rodzina jeszcze spała :). Miasto o tej godzinie też mocno wymarłe. Po drodze co chwilę mijałem pędzących w drugą stronę zawodników na start Gryf Maratonu. Niektórzy autami, a niektórzy rowerami. Pomyślałem sobie, że jak mnie dopadnie na dobre kryzys wieku średniego i kupię sobie wypasionego karbonowego "górala" to też wtedy wystartuję :)
Nie mniej musiało coś zadziałać na moją podświadomość, bo zamiast pojechać grzecznie ścieżką rowerową to "skróciłem" sobie drogę i z Pilchowa pojechałem drogą na Siedlice. Na trasie jest całkiem fajny podjazd, no i jeszcze fajniejszy zjazd. Na miejsce startu, czyli OSiR Police dotarłem akurat na czas. Łącznie zgromadziło się około 30 osób w wieku od przedszkola do Opola, czyli 5 - 75 :) Po wprowadzeniu w wykonaniu organizatorów pojechaliśmy na trasę rajdu. Na początku droga była dość hardkorowa, czyli wąska ścieżka z piachem, szkłami i innymi atrakcjami. Trochę mi szczęka opadła - pomyślałem ho ho ho trzeba było jechać na Gryf Maraton, było by lżej.
Na ścieżce
Za ścieżką była chybotliwa kładka przez strumyczek i leśna piaszczysta droga. Tak dojechaliśmy do pierwszego miejsca lokalizacji dawnego obozu, czyli Miasteczka Rzemieślniczego, gdzie znajdują się pomniki upamiętniające ofiary. Trafiliśmy akurat na Pan Burmistrza, który przyjechał zapalić znicze. Towarzyszyło mu trzech asystentów, w tym kamerzysta i fotograf. Każdy, łącznie z Panem Burmistrzem mógłby z powodzeniem startować w zawodach sumo. Mocno śmiesznie to wyglądało. Ot taka lokalna władza. Aha - Pan burmistrz mocno się ucieszył, że będzie mógł się pokazać w mediach z tak licznym, aczkolwiek dość przypadkowym towarzystwem.
Dalej już nie było rajdu terenowego i pojechaliśmy asfaltem. Następny przystanek to "starówka". Tam Magda poopowiadała o kolejnym obozie pracy, czyli statku Bremerhaven. Ten całkiem spory statek handlowy był używany w latach 39-43 jako obóz karny.
Magda opowiada
Następny przystanek był pod bramą Zakładów Chemiczny i znów opowieść o kolejnym obozie mieszczącym się w tym miejscu.
W drodze
Jak dla mnie hitem, był pies, który jeździ rowerem. Właściciel zbudował mu specjalną przyczepkę i wozi swojego sympatycznego kundelka wszędzie ze sobą. Ten najwyraźniej bardzo to lubi.
Ostatni przystanek rajdu był w Trzeszczynie pod Pomnikiem Ofiar Faszyzmu. Tam też mieścił się obóz pracy Hydrierwerke Pölitz.
Pomnik upamiętniający więźniów, którzy umarli w Poliach. 13 tysięcy.
Później "rajdowicze" udali się do siedzimy SPZP Skarb, gdzie czekało ognisko i zwiedzanie muzeum. Mnie niestety czas już gonił i pojechałem do domu. Drogę z Polic pokonałem tym razem przez Szosę Polską. Tam również mamy fajny podjazd pod Przęsocin i bardzo fajne zjazdy. Z Polic do domu udało dojechać mi się w niewiele ponad godzinę. Niestety tego wyczynu, nie zanotowało endomondo, bo je spauzowałem pod pomnikiem i zapomniałem włączyć.
Fajna i pouczająca wycieczka po nieznanych mi terenach. Dla zainteresowanych większą ilości informacji historycznych polecam stronę SPZP Skarb <klik>
- DST 70.00km
- Teren 5.00km
- Czas 03:20
- VAVG 21.00km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 16.0°C
- Kalorie 2600kcal
- Podjazdy 404m
- Sprzęt Kellys Axis
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 24 kwietnia 2015
Masa Krytyczna
Pierwsza (!) w tym roku szczecińska masa krytyczna odbyła się na prawobrzeżu. Nie jestem wielkim fanem blokowania w piątkowe popołudnie ruchu na ulicach miasta, ale skoro impreza ruszała prawie spod mojego domu to grzechem było by nie być na niej. Masa rozpoczęła się od przemówienia oficera rowerowego i przedstawiciela
policji. Niestety niewiele było słychać z powodu braku nagłośnienia.
W imprezie wzięło udział około 150 rowerzystów, którzy w eskorcie policji przejechali 9 kilometrów po ulicach Dąbie i oś. Słoneczne. Atmosfera była...hmmm...stonowana.
Przed startem
Ja w tłumie rowerzystów © Newsbike
Spotkanie w realu :) © Newsbike
Na trasie
Impreza taka sobie. Widać, że przeżywa regres. Może przez zatracenie swojej cykliczności, a może już wyczerpała swoją formułę.
Nie mniej była okazją aby spotkać kilku znajomych, w tym Adam "Coolertransa", z którym znaliśmy się do tej pory z bikestata.
Po masie zrobiłem jeszcze dookoła lotniska rundkę z interwałami, bo na 9 km szkoda było rower ruszać :)
W imprezie wzięło udział około 150 rowerzystów, którzy w eskorcie policji przejechali 9 kilometrów po ulicach Dąbie i oś. Słoneczne. Atmosfera była...hmmm...stonowana.
Przed startem
Ja w tłumie rowerzystów © Newsbike
Spotkanie w realu :) © Newsbike
Na trasie
Impreza taka sobie. Widać, że przeżywa regres. Może przez zatracenie swojej cykliczności, a może już wyczerpała swoją formułę.
Nie mniej była okazją aby spotkać kilku znajomych, w tym Adam "Coolertransa", z którym znaliśmy się do tej pory z bikestata.
Po masie zrobiłem jeszcze dookoła lotniska rundkę z interwałami, bo na 9 km szkoda było rower ruszać :)
- DST 24.08km
- Czas 01:21
- VAVG 17.84km/h
- VMAX 39.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Kalorie 795kcal
- Podjazdy 171m
- Sprzęt Kellys Axis
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 23 kwietnia 2015
Księżnej Anny i lipa św. Ottona
Pomimo, że mieszkam już 40 lat w Szczecinie to są takie miejsca nawet na Prawobrzeżu, gdzie jeszcze nie byłem. Tym razem postanowiłem przejechać ulicą Księżnej Anny. Jest tajemniczy ciąg komunikacyjny, który ciągnie się wzdłuż torów kolejowych od "dołka" między wiaduktem kolejowym a Mostem Cłowym do mostu na Regalicy w Podjuchach. Na google maps wygląda jak normalna ulica. A w rzeczywistości? Da się przejechać ale tylko porządnym rowerem MTB lub samochodem terenowym. Co ciekawe nigdzie nie ma zakazu wjazdu, czy też znaku "droga bez przejazdu" a dla zwykłej osobówki droga jest praktycznie nieprzejezdna. Nawierzchnia składa się w większości z płytek sześciokątnych, które od czasu II Wojny Światowej raczej nie wiedziały ręki ekipy remontowej, a tak gdzie rozmyła je woda albo spadła bomba aliancka są zwykłe płyty betonowe. Nawierzchnia uzupełniona jest o jedne odcinek szutrowy (całkiem niezły) a na ostatnim swoim etapie to już tylko polna drga z dziurami mniej więcej półmetrowej głębokości. Plus oczywiście gruz, szkło itp.
Ks. Anny. Odcinek z nawierzchnią o najlepszej jakości
Szkoda, że droga ta jest w tak fatalnym stanie, bo może służyć jako dobra alternatywa dla kierunku na Gryfino i Puszcza Bukowa, z ominięciem Zdrojów. Co ciekawe planiści z UM z maniackim uporem rysują na swoich planach ścieżkę rowerową w kierunku Gryfina, która biegnie przez ul. Batalionów Chłopskich, co jest w praktyce całkowicie nierealne, a zapomnieli o ks. Anny. Szkoda.
Po przebiciu się przez powyższe wertepy pojechałem powspinać się trochę ul. Smoczą. Dziś noga nie podawała, więc się trochę zmęczyłem. W ramach złapania oddechu chwilka relaksu nad cudownie zrewitalizowanym bajorkiem w Kołowie.
Kołowo
Dalej wybór padł na zjazd Drogą Bieszczadzką do Sosnówka. Ciekawe, czy i tym razem jest na trasie Gryf Maratonu. Jeżeli tak to może być niebezpiecznie, bo jest na niej sporo piachu i żwiru szczególnie na zakrętach. Ja miałem uślizg przy 30 a "zawodowcy" na maratonie gnają tam dobrze powyżej 40. I tak to zjechałem do Płoni. Tam przypomniałem sobie, że mam w końcu kiedyś obejrzeć lipę św. Ottona. Jedna z najstarszych lip w Polsce, obwód pnia 9 metrów a ja jej jeszcze nie widziałem. Wstyd :)
Chwilę musiałem jej poszukać, bo jest rzeczywiście na uboczu. Rośnie sobie spokojnie na terenie kościoła, tak jakby na dawnym cmentarzu.
Lipa św. Ottona
Lipa wg tradycyjnych przekazów ma prawie 900 lat, a według badaczy około 600. I tak, i tak widziała ładny kawał historii. Od lipy pojechałem do domu przez Wielgowo już bez szczególnych wrażeń.
P.S. Włączłem sobie też Stravę oprócz endomondo. Oczywiście realne przewyższenia mniejsze o połowę niż w endo. Przy okazji można złapać deprechę jak się spojrzy, jakie czasy wykręcają cyborgi na segmentach. Mnie pocieszyło tylko to, że jadąc swoim standardowym tempem segment Smocza podjechałem szybciej niż słynny Jarek-gadzik :). Marna to pociecha ale zawsze ;)
Ks. Anny. Odcinek z nawierzchnią o najlepszej jakości
Szkoda, że droga ta jest w tak fatalnym stanie, bo może służyć jako dobra alternatywa dla kierunku na Gryfino i Puszcza Bukowa, z ominięciem Zdrojów. Co ciekawe planiści z UM z maniackim uporem rysują na swoich planach ścieżkę rowerową w kierunku Gryfina, która biegnie przez ul. Batalionów Chłopskich, co jest w praktyce całkowicie nierealne, a zapomnieli o ks. Anny. Szkoda.
Po przebiciu się przez powyższe wertepy pojechałem powspinać się trochę ul. Smoczą. Dziś noga nie podawała, więc się trochę zmęczyłem. W ramach złapania oddechu chwilka relaksu nad cudownie zrewitalizowanym bajorkiem w Kołowie.
Kołowo
Dalej wybór padł na zjazd Drogą Bieszczadzką do Sosnówka. Ciekawe, czy i tym razem jest na trasie Gryf Maratonu. Jeżeli tak to może być niebezpiecznie, bo jest na niej sporo piachu i żwiru szczególnie na zakrętach. Ja miałem uślizg przy 30 a "zawodowcy" na maratonie gnają tam dobrze powyżej 40. I tak to zjechałem do Płoni. Tam przypomniałem sobie, że mam w końcu kiedyś obejrzeć lipę św. Ottona. Jedna z najstarszych lip w Polsce, obwód pnia 9 metrów a ja jej jeszcze nie widziałem. Wstyd :)
Chwilę musiałem jej poszukać, bo jest rzeczywiście na uboczu. Rośnie sobie spokojnie na terenie kościoła, tak jakby na dawnym cmentarzu.
Lipa św. Ottona
Lipa wg tradycyjnych przekazów ma prawie 900 lat, a według badaczy około 600. I tak, i tak widziała ładny kawał historii. Od lipy pojechałem do domu przez Wielgowo już bez szczególnych wrażeń.
P.S. Włączłem sobie też Stravę oprócz endomondo. Oczywiście realne przewyższenia mniejsze o połowę niż w endo. Przy okazji można złapać deprechę jak się spojrzy, jakie czasy wykręcają cyborgi na segmentach. Mnie pocieszyło tylko to, że jadąc swoim standardowym tempem segment Smocza podjechałem szybciej niż słynny Jarek-gadzik :). Marna to pociecha ale zawsze ;)
- DST 46.15km
- Teren 6.00km
- Czas 02:08
- VAVG 21.63km/h
- VMAX 43.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Kalorie 1547kcal
- Podjazdy 330m
- Sprzęt Kellys Axis
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 21 kwietnia 2015
Nad Miedwie z Pyszczkiem
Wnikliwi obserwatorzy zdjęć na moim blogu zauważyli zapewne, że coś nowego, żółtego pojawiło się od pewnego czasu na kierownicy mojego roweru. Nie jest to jakiś wypasiony gadżet typu Garmin, a po prostu "dzwonek". Od dłuższego czasu myślałem, o zakupie czegoś co by skutecznie przeganiało ze ścieżek rowerowych wszelkiego typu ruchome zawalidrogi. W końcu dość przypadkowo udało mi się znaleźć ...piszczącą rybę :). Na dodatek przypominającego mojego domowego rybka - zwanego Pyśkiem, który pochodzi z gatunku pyszczaków złocistych.
Dziś, wstrząśnięty chyba słynną już ucieczką do Belgi Leszczykowego Magneta postanowiłem z moim rowerowym Pyszczkiem przeprowadzić poważną rozmowę. Zabrałem go w tym celu nad Miedwie. Jak też chce wolności to proszę - jest jezioro gdzie będzie mu dobrze.
No Pysiu droga wolna...
Jak była moja radość jak bez wahania postanowił ze mną zostać. Przytulił się do kierownicy i ani myślał wskoczyć w kuszące odmęty. Po tej próbie wierności udaliśmy się przez lasy Puszczy Goleniowskiej do domu.
Płyniemy
Tak po za tym do dziś głównie teren. Dziurawo i piaszczyście. No i wiało dziś jak cholera. Po Szwecji, gdzie lasów nie było ani na lekarstwo, a sosny to chyba nie widziałem ani jednej miałem nieodpartą potrzebę pojechać właśnie między drzewa i powdychać swojskim olejków eterycznych. Co uczyniłem. Pogoda dziwna, niby słońce grzeje a wiatr bardzo zimny. Pojechałem z krótkim rękawem i w kamizelce wiatrochronnej co było niezłym rozwiązaniem, ale jednak trochę zimnawo na odkrytych przestrzeniach.
PS. Jeszcze tylko fotka domowego Pysia :
Dziś, wstrząśnięty chyba słynną już ucieczką do Belgi Leszczykowego Magneta postanowiłem z moim rowerowym Pyszczkiem przeprowadzić poważną rozmowę. Zabrałem go w tym celu nad Miedwie. Jak też chce wolności to proszę - jest jezioro gdzie będzie mu dobrze.
No Pysiu droga wolna...
Jak była moja radość jak bez wahania postanowił ze mną zostać. Przytulił się do kierownicy i ani myślał wskoczyć w kuszące odmęty. Po tej próbie wierności udaliśmy się przez lasy Puszczy Goleniowskiej do domu.
Płyniemy
Tak po za tym do dziś głównie teren. Dziurawo i piaszczyście. No i wiało dziś jak cholera. Po Szwecji, gdzie lasów nie było ani na lekarstwo, a sosny to chyba nie widziałem ani jednej miałem nieodpartą potrzebę pojechać właśnie między drzewa i powdychać swojskim olejków eterycznych. Co uczyniłem. Pogoda dziwna, niby słońce grzeje a wiatr bardzo zimny. Pojechałem z krótkim rękawem i w kamizelce wiatrochronnej co było niezłym rozwiązaniem, ale jednak trochę zimnawo na odkrytych przestrzeniach.
PS. Jeszcze tylko fotka domowego Pysia :
- DST 48.69km
- Teren 25.00km
- Czas 02:14
- VAVG 21.80km/h
- VMAX 35.40km/h
- Temperatura 16.0°C
- Kalorie 1643kcal
- Podjazdy 300m
- Sprzęt Kellys Axis
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 19 kwietnia 2015
Powrót ze Szwecji
Desant po szwedzkiej wyprawie nastąpił w Świnoujściu. Polska powitała nas znacznie cieplejszym powietrzem i przeraźliwym krzykiem mew. Prom Polonia - mistrzostwo świata w pakowaniu pasażerów w kabinach (śledzie w beczce to mają apartamenty) - wypuścił nas ze swojego brzucha o 7 rano. Wcześniej bardzo klimatyczne śniadanie w restauracji na dziobie z widokiem promu wpływającego do portu.
W brzuchu lewiatana
Po kolejnej grupowej fotce wyruszyliśmy w kierunku Szczecina. Tempo, pomimo że to już trzeci dzień wyprawy było całkiem raźne. Bez kłopotu dotarliśmy do pierwszego pit stopu w tradycyjnym już miejscu, czyli stacji benzynowej pod Wolinem.
Na "górkach" między Międzydrojami a Wolinem © Gryfus
Chwilka na siku i przebranie się w lżejszą odzież. Tam też dogoniła nas grupka, której wydostanie się ze Świnoujścia zajęło trochę więcej czasu...
Po podziale na grupy ruszyliśmy dalej. Droga płynęła leniwie na pogaduchach i podziwianiu widoków.
W drodze
Następny postój również tradycyjne w Stepnicy. Część grupy udała się coś zjeść na szybko, a część oddała się odpoczynkowi po trudach wyprawy.
Kilometry w nogach © coolertrans
Ze Stepnicy do Goleniowa drogą pokonaliśmy z jednym poważnym zdarzeniem. Wyprzedzający naszą kolumnę samochód poszedł na czołówką z jadącą z naprzeciwka motocyklistką, która ratując się przed zderzeniem zjechała pobocze i wpadła do rowu. Pirat oczywiście odjechał, my się zatrzymaliśmy. Po wstępnych oględzinach jej stanu zdrowia - na pierwszy rzut było OK, pojechaliśmy dalej a z nią został jej motocyklowy towarzysz, który jechał za nią. Naprawę niewiele brakowało, aby to zdarzenie mogło skończyć się znacznie gorzej. Dość szybko dotarliśmy do Goleniowa, gdzie Prezes zarządził godzinną przerwę. Ja pożegnałem się z grupą i pojechałem indywidualnie do domu, w którym byłem praktycznie za godzinę. Pomimo, że przygotowany w Goleniowie obiad okazał się całkiem imponujący to wolałem wybrać domowy. A i też mój brzuszek, zmęczony wycieczką domagał się wizyty w domowej toalecie :) W domu byłem o 13.40 i jeszcze przez chwilę po ogarnięciu się miałem zamiar na powrót dołączyć do grupy i razem wjechać na Jasne Błonia. Żona jednak dość skutecznie zniechęciła mnie do tego pomysłu ;) Dzięki temu obejrzałem Amstel Gold Race i wspaniały triumf Kwiatka.
Finał wycieczki - już beze mnie :(
Podsumowując całą wyprawę. Super. Gigantyczna praca włożona w organizację przez Pawła, Roberta i Krzyśka i innych osób za co wielkie podziękowania. Pogoda generalnie dopisała, bo nie padało, a to najważniejsze. Brać rowerowa też jak najbardziej pozytywna. Pozostaną same miłe wspomnienia.
W brzuchu lewiatana
Po kolejnej grupowej fotce wyruszyliśmy w kierunku Szczecina. Tempo, pomimo że to już trzeci dzień wyprawy było całkiem raźne. Bez kłopotu dotarliśmy do pierwszego pit stopu w tradycyjnym już miejscu, czyli stacji benzynowej pod Wolinem.
Na "górkach" między Międzydrojami a Wolinem © Gryfus
Chwilka na siku i przebranie się w lżejszą odzież. Tam też dogoniła nas grupka, której wydostanie się ze Świnoujścia zajęło trochę więcej czasu...
Po podziale na grupy ruszyliśmy dalej. Droga płynęła leniwie na pogaduchach i podziwianiu widoków.
W drodze
Następny postój również tradycyjne w Stepnicy. Część grupy udała się coś zjeść na szybko, a część oddała się odpoczynkowi po trudach wyprawy.
Kilometry w nogach © coolertrans
Ze Stepnicy do Goleniowa drogą pokonaliśmy z jednym poważnym zdarzeniem. Wyprzedzający naszą kolumnę samochód poszedł na czołówką z jadącą z naprzeciwka motocyklistką, która ratując się przed zderzeniem zjechała pobocze i wpadła do rowu. Pirat oczywiście odjechał, my się zatrzymaliśmy. Po wstępnych oględzinach jej stanu zdrowia - na pierwszy rzut było OK, pojechaliśmy dalej a z nią został jej motocyklowy towarzysz, który jechał za nią. Naprawę niewiele brakowało, aby to zdarzenie mogło skończyć się znacznie gorzej. Dość szybko dotarliśmy do Goleniowa, gdzie Prezes zarządził godzinną przerwę. Ja pożegnałem się z grupą i pojechałem indywidualnie do domu, w którym byłem praktycznie za godzinę. Pomimo, że przygotowany w Goleniowie obiad okazał się całkiem imponujący to wolałem wybrać domowy. A i też mój brzuszek, zmęczony wycieczką domagał się wizyty w domowej toalecie :) W domu byłem o 13.40 i jeszcze przez chwilę po ogarnięciu się miałem zamiar na powrót dołączyć do grupy i razem wjechać na Jasne Błonia. Żona jednak dość skutecznie zniechęciła mnie do tego pomysłu ;) Dzięki temu obejrzałem Amstel Gold Race i wspaniały triumf Kwiatka.
Finał wycieczki - już beze mnie :(
Podsumowując całą wyprawę. Super. Gigantyczna praca włożona w organizację przez Pawła, Roberta i Krzyśka i innych osób za co wielkie podziękowania. Pogoda generalnie dopisała, bo nie padało, a to najważniejsze. Brać rowerowa też jak najbardziej pozytywna. Pozostaną same miłe wspomnienia.
- DST 98.92km
- Czas 04:49
- VAVG 20.54km/h
- VMAX 40.90km/h
- Temperatura 12.0°C
- Kalorie 3253kcal
- Podjazdy 883m
- Sprzęt Kellys Axis
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 18 kwietnia 2015
Szwecja z Gryfusem
Wybrałem się wraz z ponad setką innych rowerzystów na wyprawę do Szwecji. Krótka noc spędzona na promie (czyli jakoś tak od 1.30 do 5 spania) nie wpłynęła negatywnie na chęć najazdu szwedzkiej ziemi :) Po zjedzeniu śniadania o 5.30 szybkie pakowanie i wyjazd z promu.
Wszyscy idą w stronę światła, no to ja też...:)
Szwedzki poranek powitał nas słońcem i przejmującym zimnem. Dobrze, że na wycieczkę przygotowałem zimowy wariant ubioru.
Gotowi do najazdu na Szwecję © Gryfus
Pierwszy odcinek trasy biegł z Ystad do Trelleborga. Droga cały czas nad brzegiem morza w większości szeroką drogą dla rowerów.
W drodze do Trelleborga © Gryfus
Krajobraz zupełnie inny niż w Polsce. Przede wszystkim zamiast ośrodków, ogrodzeń, terenów prywatnych itp - łąki, pastwiska, pola. Pełen dostęp do morza. Widać, że Szwecja to mało zaludniony kraj. Trochę dziwne uczucie mieć morze i słońce dokładnie po drugiej stronie niż w Polsce :)
Niestety jazdę utrudniał przenikliwi ziąb.
Opatulony jak w zimie © Paweł Krupiński
Miejscami szlak rowerowy skręca i prowadzi przez malutkie wioseczki. I tak to nieśpiesznie dojechaliśmy do Trelleborga. Na rynku chwila dla dłuższy odpoczynek, kanapkę czy kto co lubi. Niektórym widocznie było ciepło i skusili się na lody. Na rynku trwał akurat kiermasz z jakimiś ciuchami.
Rynek w Trelleborgu
Od tego miejsca wycieczka miała podzielić się na grupy. Długodystansową (Malmo) i krótko dystansową ( powrót do Ystad). Okazało się, że forma była taka dobra, że prawie wszyscy zdecydowali się jechać pełen dystans.
Za Trelleborgiem skierowaliśmy się na północ. Zaczęły się lekkie pagórki, wiatr zaczął wiać prosto w twarz. Tempo jeszcze bardziej spadło i zrobiło się mi jeszcze bardzo zimno.
W drodze do Malmo
Droga minęła bez większych przygód. Nie licząc kliku awarii rowerowych i wypadku Prezesa - jedyna krew na wyjeździe :). Paweł jakoś się zahaczył o żywopłot i rąbnął kolanem o asfalt. Pomoc medyczna została udzielona szybko i sprawnie. W Malmo dłuższy czas przebijaliśmy się do centrum i nie obyło się bez różnych akcji typu jazda bus pasem, przejeżdżanie na czerwonym świetle itp manewry. Szwedzi oglądający filmy z monitoringu będę mieć interesujący materiał poglądowy na temat rowerzystów z Polski :)
Na miejscy dotarliśmy na jakiś piknik ekologiczny, gdzie miał nas przywitać ktoś z władz miasta. Okazało się, że piknik jest przy... meczecie, a nami zainteresował się jakiś nawiedzony radny-ekolog, który wkręcił nas w jakieś ustawianie się w X, niby że popieramy czyste środowisko. Fotki robił z drzewa a ja tylko mam nadzieję, że to nie chodziło o coś innego...
O co chodzi temu gościowi na drzewie ? © Jewti
Jako, że piknik był średnio ciekawy a większość uczestników tworzyli śniadzi ludzie, którzy lubią się czasami rozerwać...to na wszelki wypadek udałem się na zwiedzanie starówki.
Tam z głodem wiedzy historycznej wygrał głód bardziej przyziemny i udałem się do Burger Kinga. Z przyjemnością zjadłem hamburgera z frytkami i popiłem colą. Pełni szczęścia dopełniła toaleta i ciepłe pomieszczenie.
Pokrzepiony wykorzystałem ostatnie wolne minuty, na podziwianie starówki.
Starówka w Malmo
Po powrocie na teren pikniku okazało się, że znalazł się właściwy polityk ...:), czyli wiceburmistrz Malmo, który wręczył nam pamiątkowe medale. Okazało się, że Malmo otrzymało prawa miejskie w roku 1437 z rąk skandynawskiego króla Eryka, który urodził się jako pomorski książę. Na proszę, okazuje się, że kiedyś my też eksportowaliśmy do Szwecji królów, a oni parę wieków później jak przysłali nam swojego to w pakiecie z potopem. Ot naród.
Po części oficjalnej wyruszyliśmy w drogę powrotną. Trochę się ociepliło i wiatr wiał w plecy więc do Trelleborga jechało się bardzo przyjemnie. Ale też wolno.
Wolniej, wolniej czyli Paweł znów hamuje tempo :)
Czasami jednak dał się wyprzedzić
Po drodze zielona pola i malownicze cycki. Przypuszczam, że to kurhany ale niestety nie było okazji bliżej podjechać.
Kurhany?
I tak to sobie przyjechaliśmy znów do Trelleborga. Tam spotkaliśmy grupę autokarową, która zgotowała nam gorące powitanie. Miło :)
Po przerwie na siku i uzupełnienie zapasów energetyczną, trzeba się było znów cieplej ubrać i w drogę na prom. W drodze znów podziwianie dzikiego wybrzeża. Dużo ptaków: bażanty, łabędzie, gęsi gęgawy, gołębie grzywacze i sporo mniejszych.
Takie tam widoczki
© Gryfus
Ostatnie 10 kilometrów jak już udało nam się zerwać ze smyczy prezesa. Jakoś tak czołowa grupka zaczęła jechać coraz szybciej i szybciej, w efekcie w kilku pogoniliśmy na prom z prędkością pod 30km/h. Ufff w końcu ciepło się zrobiło :)
Na koniec jeszcze stylowa focia na tle promu
160 km zrobione czas na Polonie :)
Zaokrętowanie tym razem poszło szybko i sprawnie. Szybki prysznic i pora na rozdanie medali. Okazało się, że każdy z nas otrzymał pamiątkowy medal, zawieszony na szyi osobiście przez Prezesa :)
Okolicznościowa koszulka i pamiątkowe medale
Potem udaliśmy się na kolację "obiadową". Unity Line stanęło na wysokości zadania - kolacja była i smaczna i bardzo urozmaicona. Później jeszcze browarek na lepsze trawienie i rozluźnienie mięśni i...do łóżeczka do kajuty. Tym razem wszyscy byli tak zmęczeni, że posnęli i nie było tańców. Nie ma to jak świeże szwedzkie powietrze :)
I na tym zakończyłem rajd po Szwecji.
Kondycyjnie wytrzymałem trasę bez problemu. Tyłek też dał radę przez tyle godzin na siodełku. Trochę szyja bolała i niestety rano dość mocno zmarzłem i moje wrażliwe zatoki spowodowały ból głowy. Po za tym rajd super. Mało zwiedzania, ale chyba inaczej nie dało się zrobić w tak licznym towarzystwie. Organizacja i prowadzenie grup na najwyższym poziomie.
W następnym odcinku powrót do Szczecina.
Wszyscy idą w stronę światła, no to ja też...:)
Szwedzki poranek powitał nas słońcem i przejmującym zimnem. Dobrze, że na wycieczkę przygotowałem zimowy wariant ubioru.
Gotowi do najazdu na Szwecję © Gryfus
Pierwszy odcinek trasy biegł z Ystad do Trelleborga. Droga cały czas nad brzegiem morza w większości szeroką drogą dla rowerów.
W drodze do Trelleborga © Gryfus
Krajobraz zupełnie inny niż w Polsce. Przede wszystkim zamiast ośrodków, ogrodzeń, terenów prywatnych itp - łąki, pastwiska, pola. Pełen dostęp do morza. Widać, że Szwecja to mało zaludniony kraj. Trochę dziwne uczucie mieć morze i słońce dokładnie po drugiej stronie niż w Polsce :)
Niestety jazdę utrudniał przenikliwi ziąb.
Opatulony jak w zimie © Paweł Krupiński
Miejscami szlak rowerowy skręca i prowadzi przez malutkie wioseczki. I tak to nieśpiesznie dojechaliśmy do Trelleborga. Na rynku chwila dla dłuższy odpoczynek, kanapkę czy kto co lubi. Niektórym widocznie było ciepło i skusili się na lody. Na rynku trwał akurat kiermasz z jakimiś ciuchami.
Rynek w Trelleborgu
Od tego miejsca wycieczka miała podzielić się na grupy. Długodystansową (Malmo) i krótko dystansową ( powrót do Ystad). Okazało się, że forma była taka dobra, że prawie wszyscy zdecydowali się jechać pełen dystans.
Za Trelleborgiem skierowaliśmy się na północ. Zaczęły się lekkie pagórki, wiatr zaczął wiać prosto w twarz. Tempo jeszcze bardziej spadło i zrobiło się mi jeszcze bardzo zimno.
W drodze do Malmo
Droga minęła bez większych przygód. Nie licząc kliku awarii rowerowych i wypadku Prezesa - jedyna krew na wyjeździe :). Paweł jakoś się zahaczył o żywopłot i rąbnął kolanem o asfalt. Pomoc medyczna została udzielona szybko i sprawnie. W Malmo dłuższy czas przebijaliśmy się do centrum i nie obyło się bez różnych akcji typu jazda bus pasem, przejeżdżanie na czerwonym świetle itp manewry. Szwedzi oglądający filmy z monitoringu będę mieć interesujący materiał poglądowy na temat rowerzystów z Polski :)
Na miejscy dotarliśmy na jakiś piknik ekologiczny, gdzie miał nas przywitać ktoś z władz miasta. Okazało się, że piknik jest przy... meczecie, a nami zainteresował się jakiś nawiedzony radny-ekolog, który wkręcił nas w jakieś ustawianie się w X, niby że popieramy czyste środowisko. Fotki robił z drzewa a ja tylko mam nadzieję, że to nie chodziło o coś innego...
O co chodzi temu gościowi na drzewie ? © Jewti
Jako, że piknik był średnio ciekawy a większość uczestników tworzyli śniadzi ludzie, którzy lubią się czasami rozerwać...to na wszelki wypadek udałem się na zwiedzanie starówki.
Tam z głodem wiedzy historycznej wygrał głód bardziej przyziemny i udałem się do Burger Kinga. Z przyjemnością zjadłem hamburgera z frytkami i popiłem colą. Pełni szczęścia dopełniła toaleta i ciepłe pomieszczenie.
Pokrzepiony wykorzystałem ostatnie wolne minuty, na podziwianie starówki.
Starówka w Malmo
Po powrocie na teren pikniku okazało się, że znalazł się właściwy polityk ...:), czyli wiceburmistrz Malmo, który wręczył nam pamiątkowe medale. Okazało się, że Malmo otrzymało prawa miejskie w roku 1437 z rąk skandynawskiego króla Eryka, który urodził się jako pomorski książę. Na proszę, okazuje się, że kiedyś my też eksportowaliśmy do Szwecji królów, a oni parę wieków później jak przysłali nam swojego to w pakiecie z potopem. Ot naród.
Po części oficjalnej wyruszyliśmy w drogę powrotną. Trochę się ociepliło i wiatr wiał w plecy więc do Trelleborga jechało się bardzo przyjemnie. Ale też wolno.
Wolniej, wolniej czyli Paweł znów hamuje tempo :)
Czasami jednak dał się wyprzedzić
Po drodze zielona pola i malownicze cycki. Przypuszczam, że to kurhany ale niestety nie było okazji bliżej podjechać.
Kurhany?
I tak to sobie przyjechaliśmy znów do Trelleborga. Tam spotkaliśmy grupę autokarową, która zgotowała nam gorące powitanie. Miło :)
Po przerwie na siku i uzupełnienie zapasów energetyczną, trzeba się było znów cieplej ubrać i w drogę na prom. W drodze znów podziwianie dzikiego wybrzeża. Dużo ptaków: bażanty, łabędzie, gęsi gęgawy, gołębie grzywacze i sporo mniejszych.
Takie tam widoczki
© Gryfus
Ostatnie 10 kilometrów jak już udało nam się zerwać ze smyczy prezesa. Jakoś tak czołowa grupka zaczęła jechać coraz szybciej i szybciej, w efekcie w kilku pogoniliśmy na prom z prędkością pod 30km/h. Ufff w końcu ciepło się zrobiło :)
Na koniec jeszcze stylowa focia na tle promu
160 km zrobione czas na Polonie :)
Zaokrętowanie tym razem poszło szybko i sprawnie. Szybki prysznic i pora na rozdanie medali. Okazało się, że każdy z nas otrzymał pamiątkowy medal, zawieszony na szyi osobiście przez Prezesa :)
Okolicznościowa koszulka i pamiątkowe medale
Potem udaliśmy się na kolację "obiadową". Unity Line stanęło na wysokości zadania - kolacja była i smaczna i bardzo urozmaicona. Później jeszcze browarek na lepsze trawienie i rozluźnienie mięśni i...do łóżeczka do kajuty. Tym razem wszyscy byli tak zmęczeni, że posnęli i nie było tańców. Nie ma to jak świeże szwedzkie powietrze :)
I na tym zakończyłem rajd po Szwecji.
Kondycyjnie wytrzymałem trasę bez problemu. Tyłek też dał radę przez tyle godzin na siodełku. Trochę szyja bolała i niestety rano dość mocno zmarzłem i moje wrażliwe zatoki spowodowały ból głowy. Po za tym rajd super. Mało zwiedzania, ale chyba inaczej nie dało się zrobić w tak licznym towarzystwie. Organizacja i prowadzenie grup na najwyższym poziomie.
W następnym odcinku powrót do Szczecina.
- DST 159.22km
- Czas 09:07
- VAVG 17.46km/h
- VMAX 33.90km/h
- Temperatura 8.0°C
- Kalorie 5257kcal
- Podjazdy 553m
- Sprzęt Kellys Axis
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 17 kwietnia 2015
Latarnia i Fort Gerharda
Wyprawiłem się z SKR Gryfus na podbój Szwecji. Ekipa licząca ponad 100 wyruszyła ze Szczecina i 9 rano, pożegnana przez Prezydenta Miasta i ambasadorów Szwecji, Norwegii i Danii. Uroczysta oprawa związana, była z tym, że rajd rowerowy zorganizowany był w ramach obchodów Dni Skandynawskich.
Ja ze względu na obowiązki w pracy i musiałem wybrać alternatywny wariant dojazdu na prom. Pojechałem pociągiem o 17.30. Wylądowałem w Świnoujściu o 19.00 czyli prawie dwie godziny za wcześnie. Postanowiłem ten czas wykorzystać na zwiedzanie okolicy. Pojechałem zobaczyć latarnię, Fort Gerharda i gazoport, czy też raczej jego niekończącą się budowę. Latarni i fort ładne, ale obudowanie ich infrastrukturą portową znacznie zmniejsza efekt turystyczny. Po prostu w okolicy jest industrialny krajobraz i to ten z kategorii tych najpaskudniejszych.
Axis i pantera :)
Po drodze wjechałem też na plażę i akurat udało mi się zobaczyć nasz prom wchodzący do portu.
Skania wchodzi do portu
Terminal gazoportu
Wycieczka miała być trochę dłuższa, ale wyleczyło mnie najechanie na reszki rozbitej butelki Uświadomiłem sobie, że jak złapię gumę i nie coś pójdzie nie tak z wymianą to sobie zostanę w Świnoujściu zamiast przeprawić się za morze. Grzecznie więc wróciłem na dworzec i przesiedziałem godzinkę w poczekalni :)
Ja ze względu na obowiązki w pracy i musiałem wybrać alternatywny wariant dojazdu na prom. Pojechałem pociągiem o 17.30. Wylądowałem w Świnoujściu o 19.00 czyli prawie dwie godziny za wcześnie. Postanowiłem ten czas wykorzystać na zwiedzanie okolicy. Pojechałem zobaczyć latarnię, Fort Gerharda i gazoport, czy też raczej jego niekończącą się budowę. Latarni i fort ładne, ale obudowanie ich infrastrukturą portową znacznie zmniejsza efekt turystyczny. Po prostu w okolicy jest industrialny krajobraz i to ten z kategorii tych najpaskudniejszych.
Axis i pantera :)
Po drodze wjechałem też na plażę i akurat udało mi się zobaczyć nasz prom wchodzący do portu.
Skania wchodzi do portu
Terminal gazoportu
Wycieczka miała być trochę dłuższa, ale wyleczyło mnie najechanie na reszki rozbitej butelki Uświadomiłem sobie, że jak złapię gumę i nie coś pójdzie nie tak z wymianą to sobie zostanę w Świnoujściu zamiast przeprawić się za morze. Grzecznie więc wróciłem na dworzec i przesiedziałem godzinkę w poczekalni :)
- DST 11.03km
- Czas 00:39
- VAVG 16.97km/h
- VMAX 26.10km/h
- Temperatura 8.0°C
- Kalorie 354kcal
- Podjazdy 135m
- Sprzęt Kellys Axis
- Aktywność Jazda na rowerze