Środa, 5 sierpnia 2015
Kręta droga z serwisu
Dziwnie się jeździ bez kasku, w szortach i bawełnianej koszulce. Szczególnie jak wielki chrząszcz rąbnie Cię prosto w czoło :)
- DST 17.74km
- Teren 2.00km
- Czas 00:50
- VAVG 21.29km/h
- VMAX 31.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- Kalorie 589kcal
- Podjazdy 52m
- Sprzęt Kellys Axis
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 4 sierpnia 2015
Wieczorny żniwiarz
Upał w ciągu dnia był niemiłosierny. Prawdzie lato, a człowiek do pracy musi chodzić. Ehhh.
Axis poszedł do Turowskiego na zasłużoną wymianę łańcucha i kasety, więc wieczorna rundka na Rubi. Zresztą i tak się stęskniłem za troszkę szybszą jazdą.
Wyjechałem o 19.30 a i tak było jeszcze gorąco więc początkowo jechałem w tempie "wywołać wiaterek a nie rozgrzać organizmu". Trasa Dookoła Puszczy Bukowej klasyczna i dobrze znana, ale trzy zdarzenia warte odnotowania.
Pierwsze. W Starym Czarnowie skończyli kłaść asfalt. Po roku, czy dwóch pracy. Wow!
Drugie. Zaczęły się żniwa. Chmura wytwarzana przez dwa kombajny pracujące przy drodze wygląda jak burza piaskowa. Nawet ładnie tak o zachodzie słońca. Gorzej jak się w nią wjedzie - działa też jak burza piaskowa. Momentalnie pył miałem w oczach, w nosie, wszędzie. To już fajne nie było.
Trzecie. Po drodze dogoniła mnie Ewa z teamu Turowski etatowa zdobywczyni pucharów w różnych zawodach, co roku pudło na Miedwiu, wygrana kategoria wiekowa itp. Od Gardna do Podjuch jechaliśmy razem i gadaliśmy. Musiałem trzymać fason i nie było już leniwego kręcenia :). Okazuje się, że spokojnie dam radę jechać z tętnem w okolicach 170 przez kilkanaście kilometrów i nie umrzeć :) Dobrze, że w Podjuchach pojechała do siostry, bo jeszcze kilka km i pewnie bym strzelił jak chińska guma :). Niektóre kobiety to mają zdrowie i formę.
Wieczorny żniwiarz
Axis poszedł do Turowskiego na zasłużoną wymianę łańcucha i kasety, więc wieczorna rundka na Rubi. Zresztą i tak się stęskniłem za troszkę szybszą jazdą.
Wyjechałem o 19.30 a i tak było jeszcze gorąco więc początkowo jechałem w tempie "wywołać wiaterek a nie rozgrzać organizmu". Trasa Dookoła Puszczy Bukowej klasyczna i dobrze znana, ale trzy zdarzenia warte odnotowania.
Pierwsze. W Starym Czarnowie skończyli kłaść asfalt. Po roku, czy dwóch pracy. Wow!
Drugie. Zaczęły się żniwa. Chmura wytwarzana przez dwa kombajny pracujące przy drodze wygląda jak burza piaskowa. Nawet ładnie tak o zachodzie słońca. Gorzej jak się w nią wjedzie - działa też jak burza piaskowa. Momentalnie pył miałem w oczach, w nosie, wszędzie. To już fajne nie było.
Trzecie. Po drodze dogoniła mnie Ewa z teamu Turowski etatowa zdobywczyni pucharów w różnych zawodach, co roku pudło na Miedwiu, wygrana kategoria wiekowa itp. Od Gardna do Podjuch jechaliśmy razem i gadaliśmy. Musiałem trzymać fason i nie było już leniwego kręcenia :). Okazuje się, że spokojnie dam radę jechać z tętnem w okolicach 170 przez kilkanaście kilometrów i nie umrzeć :) Dobrze, że w Podjuchach pojechała do siostry, bo jeszcze kilka km i pewnie bym strzelił jak chińska guma :). Niektóre kobiety to mają zdrowie i formę.
Wieczorny żniwiarz
- DST 52.00km
- Czas 01:50
- VAVG 28.36km/h
- VMAX 42.80km/h
- Temperatura 26.0°C
- Kalorie 1726kcal
- Podjazdy 202m
- Sprzęt Rubi
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 sierpnia 2015
W poszukiwaniu fiszbuły, czyli desant z ekipą z Goleniowa
Stało się. Zostałem uczestnikiem desantu przeprowadzonego przez Goleniowską Masę Krytyczną na bezbronne tereny po drugiej stronie wielkiej wody. Akcja została wymyślona i zorganizowana przez Adam "Coolertransa", czyli niezłomnego Pancernika przy udziale aktywistów z GMK. Od czasu wojny (II Światowej) mieszkańcy powiatu polickiego i goleniowskiego mogą na siebie tylko popatrzeć przez wody Zalewu Szczecińskiego, a dokładniej Roztoki Odrzańskiej. Ewentualnie spróbować drogi wpław. Najbliższe przeprawy to Szczecin i Świnoujście, a po promie pływającym "za niemca" między Świętą a Policami zostały tylko zrujnowane nabrzeża. Pomysł, aby przeprawić się rowerami przy pomocy "barki desantowej" i dokonać nietypowego objazdu zalewu przypadł mi do gustu.
Zbiórka w Goleniowie była wyznaczona na 8, więc aby dojechać na czas musiałem zwlec się z łóżka o barbarzyńskiej 6 rano. Niby nic takiego, ale po dwóch tygodniach urlopu organizmowi troszkę zmienił się rytm dobowy :) O 6.40 siedziałem na rowerze i pomału starałem się zmusić ciało do aktywności nietypowej jak na tą godzinę. Oj szło opornie.
Dojechałem na miejsce startu jakoś tak za 15 ósma. Na miejscu zastałem czekającego czujnie Komandora rajdu, czyli Adam. Stopniowo uzbierał się 10-cio osoba grupa, pozostała piątka oddziału desantowego miała dołączyć na trasie.
Droga do Stepnicy, przebiegła dość nudno. Trasa dobrze znana i rutynowa. Jakoś tak odpłynęło mi się na rowerze i wrąbałem się w wyrwę w asfalcie na krawędzi jezdni. Przednie koło się uślizgnęło, kierownicę wyrwało z dłoni i trach leżę :) Kompromitacja na maksa. Na prostej drodze, przy 20km/h się wywalić.Trochę stłukłem sobie kolano i nadgarstek. Przynajmniej się obudziłem i byłem już czujny :)
Dzięki mojej "przygodzie" dogonili nas spóźnialscy ze Szczecina a w Stepnicy dołączyły dziewczyny z Przybiernowa. Barki desantowe już czekały.
Załadunek rumaków
Zaokrętowani © Goleniowska Masa Krytyczna
Rejs przebiegł sielsko. Cieplutko, leciuteńki wiaterek, prawie bez fal. Aż się z łodzi nie chciało schodzić.
Zamyślenie © Goleniowska Masa Krytyczna
Okręt desantowy nr 2. Zwiadowcy
Komandor nadzoruje wejście do portu :)
No nic, jak desant do desant. Po wyładowaniu na nabrzeżu w Trzebieży dosiedliśmy ponownie rumaków i do boju. Kierunek Nowe Warpno. Droga z lekkim bocznym wiaterkiem i z małym natężeniem ruch samochodowego. W Nowym Warpnie obowiązkowa sesja foto przy rybaku...
Na kolanach u faceta? Coś nieswojo :)
i pierwszy dłuższy postój w kawiarence na to co kto miał ochotę :) Ja wciągnąłem loda i oranżadę smakującą dzieciństwem. Odnotować warto kawy mrożone, które zamówiły niektóre dziewczyny. Kawy gigant - z olbrzymią ilością bitej śmietany, wyglądające jak deser. Bomba kaloryczna na maksa.
Po uzupełnieniu zapasów obraliśmy kierunek na Rieth. Droga, którą znam z mojej niedawnej eksploracji terytoriów północnych. Na granicy obowiązkowa fotka.
Na granicy humory dopisują © Goleniowska Masa Krytyczna
Przez Rieth przemknęliśmy jak husaria pod Kircholmem i po kilku kilometrach byliśmy w Warsin. Tam, krótka narada, czy szukamy fiszbuły w Altwarp, czy od razu kierujemy się Uckermunde. Wygrała opcja turystyczna, czyli Stare Warpno. Dojazd bardzo fajną DDR wzdłuż głównej drogi. Tam rzut oka przez wodę na Nowe Warpno. A można było promem te kilkaset metrów, zamiast kilkudziesięciu na rowerze.... :)
I udaliśmy się na poszukiwaniu posiłku. Było słabo, bo celu wycieczki ani ani. Okazało się jednak, że w jednym miejscu są śledzie, tylko bułek brak, ale Pani pojedzie i będą fiszbuły. W oczekiwaniu na ten przysmak, uraczyłem się browarkiem. Podobnie jak większość męskiej części naszej wyprawy....Bułki dojechały i udało się spożyć czerwonego śledzia w chrupiącej otoczce.
No i gdzie ta ryba? © Goleniowska Masa Krytyczna
W oczekiwaniu....© Goleniowska Masa Krytyczna
....Fiszbuła!!! © Goleniowska Masa Krytyczna
Z Altwarp już lekko rozleniwieni pojechaliśmy w kierunku Uckermunde. Od tego momentu troszkę posypała się dyscyplina w oddziale...
W Uckermunde troszkę się pogubiliśmy, szczególnie grupka w której jechałem. Po zrobieniu małej rundki, telefonie do komandora i spojrzeniu na nawigację udało się odnaleźć resztę oddziału, spożywającego małe co nie co na starówce. Ja uzupełniłem płyny i przy okazji spotkałem koleżankę z Polic. Sytuacja o tyle, ciekawa, że jak się widzieliśmy na rajdzie w Policach to padło stwierdzenie, że się spotkamy na rowerach w wakacje. No i się spotkaliśmy bez umawiania. Zbieg okoliczności niesamowity.
Po uzupełnieniu płynów udaliśmy się w poszukiwaniu słynnej ławeczki dla krasnali ....
© Goleniowska Masa Krytyczna
i na kuter w celu uzupełnienia kalorii. Dzięki temu miałem okazję podziwiać manewr podnoszenia mostu zwodzonego
Był most - nie ma mostu
Pełna erekcja :)
Tak było sielsko anielsko, że zaczęło robić się późnawo. Trzeba było się streszczać i od Uckermunde do Szczecina to już droga najkrótsza i w możliwie wysokim tempie.
Uff nareszcie Polska © Goleniowska Masa Krytyczna
Za granicą nasza grupa zaczęła się sypać. Po koleżanki z Przybiernowa przyjechało wsparcie samochodowe. Szacunek za życiówki przekroczone dwukrotnie :) My zrobiliśmy sobie jeszcze postój w Tanowie w Lawandowej. Uzupełnienie płynów i kalorii. Na Głębokim grupa goleniowska skorzystała ze wsparcia komunikacji miejskiej, aby zdążyć na ostatni pociąg do Goleniowa.
Ja z nowo poznanym kolegą pomknęliśmy do domu. Robiło się już ciemnawo , ja bez świateł więc trzeba było zdążyć przed zmrokiem. Co się udało.
Super wyprawa. Wielkie podziękowania dla Adama "Colertransa" i współorganizatorów. Towarzystwo również świetne.
Zbiórka w Goleniowie była wyznaczona na 8, więc aby dojechać na czas musiałem zwlec się z łóżka o barbarzyńskiej 6 rano. Niby nic takiego, ale po dwóch tygodniach urlopu organizmowi troszkę zmienił się rytm dobowy :) O 6.40 siedziałem na rowerze i pomału starałem się zmusić ciało do aktywności nietypowej jak na tą godzinę. Oj szło opornie.
Dojechałem na miejsce startu jakoś tak za 15 ósma. Na miejscu zastałem czekającego czujnie Komandora rajdu, czyli Adam. Stopniowo uzbierał się 10-cio osoba grupa, pozostała piątka oddziału desantowego miała dołączyć na trasie.
Droga do Stepnicy, przebiegła dość nudno. Trasa dobrze znana i rutynowa. Jakoś tak odpłynęło mi się na rowerze i wrąbałem się w wyrwę w asfalcie na krawędzi jezdni. Przednie koło się uślizgnęło, kierownicę wyrwało z dłoni i trach leżę :) Kompromitacja na maksa. Na prostej drodze, przy 20km/h się wywalić.Trochę stłukłem sobie kolano i nadgarstek. Przynajmniej się obudziłem i byłem już czujny :)
Dzięki mojej "przygodzie" dogonili nas spóźnialscy ze Szczecina a w Stepnicy dołączyły dziewczyny z Przybiernowa. Barki desantowe już czekały.
Załadunek rumaków
Zaokrętowani © Goleniowska Masa Krytyczna
Rejs przebiegł sielsko. Cieplutko, leciuteńki wiaterek, prawie bez fal. Aż się z łodzi nie chciało schodzić.
Zamyślenie © Goleniowska Masa Krytyczna
Okręt desantowy nr 2. Zwiadowcy
Komandor nadzoruje wejście do portu :)
No nic, jak desant do desant. Po wyładowaniu na nabrzeżu w Trzebieży dosiedliśmy ponownie rumaków i do boju. Kierunek Nowe Warpno. Droga z lekkim bocznym wiaterkiem i z małym natężeniem ruch samochodowego. W Nowym Warpnie obowiązkowa sesja foto przy rybaku...
Na kolanach u faceta? Coś nieswojo :)
i pierwszy dłuższy postój w kawiarence na to co kto miał ochotę :) Ja wciągnąłem loda i oranżadę smakującą dzieciństwem. Odnotować warto kawy mrożone, które zamówiły niektóre dziewczyny. Kawy gigant - z olbrzymią ilością bitej śmietany, wyglądające jak deser. Bomba kaloryczna na maksa.
Po uzupełnieniu zapasów obraliśmy kierunek na Rieth. Droga, którą znam z mojej niedawnej eksploracji terytoriów północnych. Na granicy obowiązkowa fotka.
Na granicy humory dopisują © Goleniowska Masa Krytyczna
Przez Rieth przemknęliśmy jak husaria pod Kircholmem i po kilku kilometrach byliśmy w Warsin. Tam, krótka narada, czy szukamy fiszbuły w Altwarp, czy od razu kierujemy się Uckermunde. Wygrała opcja turystyczna, czyli Stare Warpno. Dojazd bardzo fajną DDR wzdłuż głównej drogi. Tam rzut oka przez wodę na Nowe Warpno. A można było promem te kilkaset metrów, zamiast kilkudziesięciu na rowerze.... :)
I udaliśmy się na poszukiwaniu posiłku. Było słabo, bo celu wycieczki ani ani. Okazało się jednak, że w jednym miejscu są śledzie, tylko bułek brak, ale Pani pojedzie i będą fiszbuły. W oczekiwaniu na ten przysmak, uraczyłem się browarkiem. Podobnie jak większość męskiej części naszej wyprawy....Bułki dojechały i udało się spożyć czerwonego śledzia w chrupiącej otoczce.
No i gdzie ta ryba? © Goleniowska Masa Krytyczna
W oczekiwaniu....© Goleniowska Masa Krytyczna
....Fiszbuła!!! © Goleniowska Masa Krytyczna
Z Altwarp już lekko rozleniwieni pojechaliśmy w kierunku Uckermunde. Od tego momentu troszkę posypała się dyscyplina w oddziale...
W Uckermunde troszkę się pogubiliśmy, szczególnie grupka w której jechałem. Po zrobieniu małej rundki, telefonie do komandora i spojrzeniu na nawigację udało się odnaleźć resztę oddziału, spożywającego małe co nie co na starówce. Ja uzupełniłem płyny i przy okazji spotkałem koleżankę z Polic. Sytuacja o tyle, ciekawa, że jak się widzieliśmy na rajdzie w Policach to padło stwierdzenie, że się spotkamy na rowerach w wakacje. No i się spotkaliśmy bez umawiania. Zbieg okoliczności niesamowity.
Po uzupełnieniu płynów udaliśmy się w poszukiwaniu słynnej ławeczki dla krasnali ....
© Goleniowska Masa Krytyczna
i na kuter w celu uzupełnienia kalorii. Dzięki temu miałem okazję podziwiać manewr podnoszenia mostu zwodzonego
Był most - nie ma mostu
Pełna erekcja :)
Tak było sielsko anielsko, że zaczęło robić się późnawo. Trzeba było się streszczać i od Uckermunde do Szczecina to już droga najkrótsza i w możliwie wysokim tempie.
Uff nareszcie Polska © Goleniowska Masa Krytyczna
Za granicą nasza grupa zaczęła się sypać. Po koleżanki z Przybiernowa przyjechało wsparcie samochodowe. Szacunek za życiówki przekroczone dwukrotnie :) My zrobiliśmy sobie jeszcze postój w Tanowie w Lawandowej. Uzupełnienie płynów i kalorii. Na Głębokim grupa goleniowska skorzystała ze wsparcia komunikacji miejskiej, aby zdążyć na ostatni pociąg do Goleniowa.
Ja z nowo poznanym kolegą pomknęliśmy do domu. Robiło się już ciemnawo , ja bez świateł więc trzeba było zdążyć przed zmrokiem. Co się udało.
Super wyprawa. Wielkie podziękowania dla Adama "Colertransa" i współorganizatorów. Towarzystwo również świetne.
- DST 188.70km
- Teren 5.00km
- Czas 08:51
- VAVG 21.32km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- Kalorie 5600kcal
- Podjazdy 597m
- Sprzęt Kellys Axis
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 31 lipca 2015
Pętla Miedwiańska
W lipcu jechać "na długo" to już przesada. Ale cóż jak pogoda pod psem.
Po powrocie z Mazur musiałem zająć się różnymi sprawami i w efekcie pomimo urlopu na rower udało mi się wyrwać dopiero w piątek. Pojechałem nad Miedwie przez Wielgowo i Płonie. Taka już dość tradycyjna pętelka. Nad jeziorem pustki, dziwne nie jest jak było z 15 stopni i wiało.
Miedwie - prawie jak na Mazurach :)
Tak w sumie to... obcego szukacie a swojego nie chwalicie. To pochwalmy: Miedwie jest piąte w Polsce pod względem powierzchni, a ....drugie co do objętości zgromadzonej w nim wody. Więc, bez szału z tymi Wielkimi Jeziorami.
Po kontemplacji widoków i zjedzeniu banana pojechałem przez Miedwiecko. Po drodze spora niespodzianka. Na odcinku, gdzie do tej pory były dziury w gruntówce kładziona jest twarda nawierzchnia.
Prace na drodze
Na razie nawierzchnia jest ze sprasowanego żwiru. Nie wiem czy to podkład pod asfalt, czy tak już zostanie. Z Miedwiecka przez lasy do Wielgowa i do domu.
W lipcu zrobiłem ponad 900 km, zdaje się, że to mój miesięczny rekord. Chciałem dokręcić popołudniu do 1000, ale niestety przegrałem z rodzinnymi obowiązkami. W sumie... to tylko cyferki :)
Po powrocie z Mazur musiałem zająć się różnymi sprawami i w efekcie pomimo urlopu na rower udało mi się wyrwać dopiero w piątek. Pojechałem nad Miedwie przez Wielgowo i Płonie. Taka już dość tradycyjna pętelka. Nad jeziorem pustki, dziwne nie jest jak było z 15 stopni i wiało.
Miedwie - prawie jak na Mazurach :)
Tak w sumie to... obcego szukacie a swojego nie chwalicie. To pochwalmy: Miedwie jest piąte w Polsce pod względem powierzchni, a ....drugie co do objętości zgromadzonej w nim wody. Więc, bez szału z tymi Wielkimi Jeziorami.
Po kontemplacji widoków i zjedzeniu banana pojechałem przez Miedwiecko. Po drodze spora niespodzianka. Na odcinku, gdzie do tej pory były dziury w gruntówce kładziona jest twarda nawierzchnia.
Prace na drodze
Na razie nawierzchnia jest ze sprasowanego żwiru. Nie wiem czy to podkład pod asfalt, czy tak już zostanie. Z Miedwiecka przez lasy do Wielgowa i do domu.
W lipcu zrobiłem ponad 900 km, zdaje się, że to mój miesięczny rekord. Chciałem dokręcić popołudniu do 1000, ale niestety przegrałem z rodzinnymi obowiązkami. W sumie... to tylko cyferki :)
- DST 50.00km
- Teren 20.00km
- Czas 02:13
- VAVG 22.56km/h
- VMAX 40.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Kalorie 1496kcal
- Podjazdy 236m
- Sprzęt Kellys Axis
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 lipca 2015
Puszcza Borecka
Po burzowej nocy wstał chłodny, pochmurny ranek. Pogoda zniechęcała do opalanie, pływania po jeziorze itp. Pozostawało tylko jakieś zwiedzanie. Wpadłem więc na pomysł, że namówię żonę na rowerową wycieczkę po Puszczy Boreckiej. Jest do kompleks leśny znany z gęstych bezludnych lasów, w których żyją m.in żubry, wilki, łosie i rysie. Znalazłem w necie, że nieopodal puszczy jest wypożyczalnia rowerów, więc nie było co się zastanawiać. Po dojechaniu do miejscowości Kruklanki i znalezieniu wypożyczalni czekał mnie niemiłe rozczarowanie. Rowery, które Pan oferował, był totalnym złomami. Takie za 50 zł z giełdy. Dosłownie. Stare metalowe ramy, zero amortyzatorów o smarowaniu i regulacji można było zapomnieć. Do tego cena... 10 zł za pierwszą godzinę i 8 za każdą następną lub 30 zł za cały dzień. Pamiętam, że tyle płaciłem za wypożyczenie fabrycznie nowego 29-era w Jakuszycach. Chciałem sobie odpuścić tą przyjemność, ale nie miałem lepszego pomysłu na spędzenia dnia, więc z bólem serca udało mi się wybrać dwa rowery, które rokowały, że przejadą całą trasę.
Uprzedzając fakty - przejechały. Ledwie. U żony łańcuch przeskakiwał i przez ostatnie 10 km coś strasznie chrobotało w suporcie, w moim schodziło powietrze i dojechałem prawie na felgach, a każde hamowanie tyłem, kończyło się na ręcznym poprawianiu klocków, bo nie wracały. Aha, w ramach pakietu dostaliśmy mapkę, czyli czarną-białą kserówkę z kolorowej mapki, na której szlaki rowerowe w Puszczy były oznaczone różnymi kolorami...Czytelność zerowa.
Tak wyposażeni wybraliśmy się w dzikie ostępy. Pierwszy etap to jazda chodnikiem w kierunku jeziora Gołdopiwo. Ciekawa nazwa :)
Gołdopiwo
Za jeziorem trzeba było już zjechać na asfalt i kawałek walczyć w normalnym ruchu samochodowym. Po drodze krótkie ale dość strome podjazdy. Oczywiście postój na pierwsze regulacje rowerów :)
W miejscowości Jezierowskie skierowaliśmy się w boczną drogą w kierunku Puszczy. Od tego miejsca jazda była bardzo przyjemna. Droga asfaltowa i zero ruch samochodowego. Po paru minutach dojechaliśmy do gęstych wilgotnych lasów Puszczy Boreckiej.
Droga po pewnym czasie zamieniła się w gruntówkę. Równą i dobrze utwardzoną.
W lesie było bardzo cicho, aż w uszach dzwoniło w ogóle nie było ludzi. Minęły nas tylko dwa samochody, nikt na piechotę, nikt na rowerze. Głusza.
Duch lasu i superbike :)
Po paru kilometrach szlak rowerowy zaprowadził nas do Diabelskiego Kamienia. Tam Dorotka miała już dość ekstremalnych wrażeń. Oznaczenie szlaku pogubione, droga się skończyła, rowery zaraz się rozsypią, las mroczny i na dodatek coś po nim łazi, jakieś duże zwierze czy coś.... Korzystając z nawigacji dotarliśmy do właściwej drogi.
Diabelski kamień
W końcu dojechaliśmy do rozjazdu w lewo jeszcze głębiej w puszczę w prawo w kierunku zagrody pokazowej żubrów. Pod naciskiem uległem i skierowaliśmy się w kierunku cywilizacji. Zagroda okazała się zamknięta, czynna jest o ile pamiętam od 9 do 11 i od 16-18.
Żubrza zagroda
Przy zagrodzie spotkaliśmy tylko kulawego psa. Naprawdę i dosłownie. Od zagrody asfaltową drogą pojechaliśmy w kierunku wyjazdu z puszczy. Po drodze mi.in. malownicze bagienko.
Bagienko
Po wyjechaniu z lasu zrobiliśmy sobie jeszcze przełaj przez polne drogi. Bardzo ładne sielskie krajobrazy.
Na zdjęciu oprócz krów są jeszcze bociany i żurawie, choć prawie nie widać
Dorotka dzielnie walczy z rowerem
Po dojechaniu do głównej drogi złapał nas deszcze. Na szczęście krótki i po 3 godzinach zakończyliśmy wycieczkę. Szkoda, bo jakbyśmy dysponowali lepszymi rowerami to mogli byśmy zrobić więcej kilometrów i wjechać głębiej w puszczę, a tak to było tylko jej "liźnięcie". Nie mniej i tak było fajnie. Ze zwierząt to udało mi się zobaczyć coś co wyglądało jak dwa dzikie koty. Najprawdopodobniej były to żbiki.
Nie mniej dla miłośników dzikiej fauny fotki z bezrowerowej wycieczki do Kadzidłowa...rysie, wilki i inne łosie
no i moje ulubione, czyli dwa łosie :)
Na Puszczy Boreckiej zakończyłem moje rowerowe jazdy po Prusach Wschodnich. Za dużo nie pojeździłem, bo to nie rower był priorytetem. Nie mniej i tak sukces, że mi się udało choć trochę pokręcić.
Uprzedzając fakty - przejechały. Ledwie. U żony łańcuch przeskakiwał i przez ostatnie 10 km coś strasznie chrobotało w suporcie, w moim schodziło powietrze i dojechałem prawie na felgach, a każde hamowanie tyłem, kończyło się na ręcznym poprawianiu klocków, bo nie wracały. Aha, w ramach pakietu dostaliśmy mapkę, czyli czarną-białą kserówkę z kolorowej mapki, na której szlaki rowerowe w Puszczy były oznaczone różnymi kolorami...Czytelność zerowa.
Tak wyposażeni wybraliśmy się w dzikie ostępy. Pierwszy etap to jazda chodnikiem w kierunku jeziora Gołdopiwo. Ciekawa nazwa :)
Gołdopiwo
Za jeziorem trzeba było już zjechać na asfalt i kawałek walczyć w normalnym ruchu samochodowym. Po drodze krótkie ale dość strome podjazdy. Oczywiście postój na pierwsze regulacje rowerów :)
W miejscowości Jezierowskie skierowaliśmy się w boczną drogą w kierunku Puszczy. Od tego miejsca jazda była bardzo przyjemna. Droga asfaltowa i zero ruch samochodowego. Po paru minutach dojechaliśmy do gęstych wilgotnych lasów Puszczy Boreckiej.
Droga po pewnym czasie zamieniła się w gruntówkę. Równą i dobrze utwardzoną.
W lesie było bardzo cicho, aż w uszach dzwoniło w ogóle nie było ludzi. Minęły nas tylko dwa samochody, nikt na piechotę, nikt na rowerze. Głusza.
Duch lasu i superbike :)
Po paru kilometrach szlak rowerowy zaprowadził nas do Diabelskiego Kamienia. Tam Dorotka miała już dość ekstremalnych wrażeń. Oznaczenie szlaku pogubione, droga się skończyła, rowery zaraz się rozsypią, las mroczny i na dodatek coś po nim łazi, jakieś duże zwierze czy coś.... Korzystając z nawigacji dotarliśmy do właściwej drogi.
Diabelski kamień
W końcu dojechaliśmy do rozjazdu w lewo jeszcze głębiej w puszczę w prawo w kierunku zagrody pokazowej żubrów. Pod naciskiem uległem i skierowaliśmy się w kierunku cywilizacji. Zagroda okazała się zamknięta, czynna jest o ile pamiętam od 9 do 11 i od 16-18.
Żubrza zagroda
Przy zagrodzie spotkaliśmy tylko kulawego psa. Naprawdę i dosłownie. Od zagrody asfaltową drogą pojechaliśmy w kierunku wyjazdu z puszczy. Po drodze mi.in. malownicze bagienko.
Bagienko
Po wyjechaniu z lasu zrobiliśmy sobie jeszcze przełaj przez polne drogi. Bardzo ładne sielskie krajobrazy.
Na zdjęciu oprócz krów są jeszcze bociany i żurawie, choć prawie nie widać
Dorotka dzielnie walczy z rowerem
Po dojechaniu do głównej drogi złapał nas deszcze. Na szczęście krótki i po 3 godzinach zakończyliśmy wycieczkę. Szkoda, bo jakbyśmy dysponowali lepszymi rowerami to mogli byśmy zrobić więcej kilometrów i wjechać głębiej w puszczę, a tak to było tylko jej "liźnięcie". Nie mniej i tak było fajnie. Ze zwierząt to udało mi się zobaczyć coś co wyglądało jak dwa dzikie koty. Najprawdopodobniej były to żbiki.
Nie mniej dla miłośników dzikiej fauny fotki z bezrowerowej wycieczki do Kadzidłowa...rysie, wilki i inne łosie
no i moje ulubione, czyli dwa łosie :)
Na Puszczy Boreckiej zakończyłem moje rowerowe jazdy po Prusach Wschodnich. Za dużo nie pojeździłem, bo to nie rower był priorytetem. Nie mniej i tak sukces, że mi się udało choć trochę pokręcić.
- DST 31.80km
- Teren 15.00km
- Czas 02:21
- VAVG 13.53km/h
- VMAX 31.30km/h
- Temperatura 18.0°C
- Kalorie 861kcal
- Podjazdy 192m
- Sprzęt Kellys Axis
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 lipca 2015
Orzysz
Orzysz - jak byłem w wieku poborowym nazwa tego miasta budziła grozę. Mitycznie miejsce gdzieś na pod ruską granicą, polski odpowiednik zesłania na Syberię. Naturalnie nie mogłem się powstrzymać, aby korzystając z okazji nie zaliczyć go na rowerze. Dzień na jazdę nie był najlepszy, bo było gorąco i duszno. Rano z Dorotką popływaliśmy rowerem wodnym po jeziorze, więc w nogach miałem już swoje kilometry wykręcone :) Łaskawie zostałem wypuszczony na rower o 14 więc w najgorszy upał. Cóż, nie ma co wybrzydzać i trzeba korzystać z okazji.
Jeszcze dobrze nie ruszyłem a już zaliczyłem miłe spotkanie. Hmmm kogo to ona mi przypomina.... ;)
Żabka najwyraźniej miała mi coś do powiedzenia
Wymyśliłem, że pojadę w kierunku Orzysza przez lasy, w których ponoć są śladu umocnień z okresu I Wojny Światowej. Linia frontu. Najpierw wizyta w sklepie po picie na drogie, krótka jazda główną drogą i skręt w kierunku przesmyku pomiędzy jeziorami. Przesmyk został sztucznie usypany, bo biegła tam w czasach przez 45 linia kolejowa. W necie napisali, że jest tam punk widokowy, z którego widać 3 jeziora na raz. Trochę ktoś przesadził, albo miał 3 metry wzrostu.
Punkt widokowy. Dwa jeziora od biedy widać
Za to przejazd nasypem bardzo fajny. Wąska droga i bardzo strome skarpy. To tafli wody ładnych kilka metrów.
Nasyp, pod spodem można przez tunel przepłynąć kajakiem
Po dojechaniu do wsi Ublik zanurzyłem się w lasy. Pomimo, że jechałem szlakiem rowerowym nie znalazłem żadnych śladów po fortyfikacjach. Szkoda, za to droga zrobiła się całkiem niezła jak na Mazurskie standardy.
Zamiast bunkrów krzyże
Droga po wyjechaniu z lasu
W szpalerze drzew owocowych dotarłem do wsi Pianki. Tam powalczyłem z pokusą pojechania nad Śniardwy, po którym dwa dni wcześniej pływaliśmy i skierowałem się w kierunku Orzysza.
Mała dygresja specjalnie dla miłośników wschodniej kuchni :) Jak wracaliśmy z nad Śniardw to zatrzymaliśmy się na kolację, w "Wiejskim Zajeździe" w Strzechach Wielkich. Zamówiłem cepeliny. Na szczęście kelnerka ostrzegła mnie, że dwa w porcji to dużo i można jednego. To co dostałem przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. To był HINDENBURG. Gigantyczna ziemna klucha z pysznym mięsem z ziołami i gęstą wiejską śmietaną. Zjadłem z najwyższym trudem...prawie całego. Takie coś kosztowało...8 zł :) Jak dla mnie, przyzwyczajonego do kulinarnych standardów szczecińsko-nadmorskich to szok.
Schodząc z kulinarnego Olimpu na ziemię, a raczej rower to Orzysz przywitał mnie przejazdem kolejowym i różnymi tablicami, które utrudniały zrobienie zdjęcia z tabliczką miejscowości.
Jakoś się udało
Przejechałem przez miasto tam i z powrotem szukając przy okazji jeziora. Miasto jak miasto upiorów z mrocznej przeszłości nie znalazłem, choć wiem, że na południe nadal jest poligon, więc może tam mieszkają. Jezioro za to ładne, mroczne, otoczone gęstymi lasami.
Jezioro Orzysz. Jezioro jest duże, ciągnie się jeszcze hen hen daleko na wschód
Z Orzysza skierowałem się na północ, kochaną ruchliwą drogą nr 63. Na początku była nawet DDR, dość ciekawa, bo falista. Niestety na zdjęciu nie widać, ale nawierzchnia od przejazdu opadała i wznosiła się do kolejnego przejazdu i tak dalej. Dość śmiesznie to wyglądało z perspektywy.
DDR w Orzyszu
Falista DDR dość szybko się skończyła i do zjazdu w polną tarkę walczyłem o przeżycie na jezdni. Droga to ciągłe hopki. Nawet fajnie bo nie nudno. Po drodze jeszcze widząc jeziorko obniżeniu terenu zjechałem aby mu się przyjrzeć. Kilkadziesiąt metrów w górę i dół po dziurach zostało nagrodzone taki widokiem...
Jezioro Stoczek
Dalej do hoteliku już bez przygód. Tylko dziewczyna w wiejskim sklepiku ucieszyła się widząc mnie trzeci raz w ciągu dwóch dni jak kupuję picie...
Dystans może nie był duży, ale po wcześniejszym pedałowaniu na rowerze wodnym i jeździe w upale i duchocie uznałem, że zasłużyłem na nagrodę....
Prawdziwy mód z mazurskich łąk :)
Wieczorem przyszła solidna burza i miałem okazję zobaczyć co potrafi wydarzyć się na jeziorze w kilka chwil. Buwełno ( 8km długość, powyginane i ze 200-300 metrów szerokości) momentalnie pokryło się falami jak na morzu podczas sztormu. Trwało to może z 10 minut, ale wrażenie było piorunujące.
Jeszcze dobrze nie ruszyłem a już zaliczyłem miłe spotkanie. Hmmm kogo to ona mi przypomina.... ;)
Żabka najwyraźniej miała mi coś do powiedzenia
Wymyśliłem, że pojadę w kierunku Orzysza przez lasy, w których ponoć są śladu umocnień z okresu I Wojny Światowej. Linia frontu. Najpierw wizyta w sklepie po picie na drogie, krótka jazda główną drogą i skręt w kierunku przesmyku pomiędzy jeziorami. Przesmyk został sztucznie usypany, bo biegła tam w czasach przez 45 linia kolejowa. W necie napisali, że jest tam punk widokowy, z którego widać 3 jeziora na raz. Trochę ktoś przesadził, albo miał 3 metry wzrostu.
Punkt widokowy. Dwa jeziora od biedy widać
Za to przejazd nasypem bardzo fajny. Wąska droga i bardzo strome skarpy. To tafli wody ładnych kilka metrów.
Nasyp, pod spodem można przez tunel przepłynąć kajakiem
Po dojechaniu do wsi Ublik zanurzyłem się w lasy. Pomimo, że jechałem szlakiem rowerowym nie znalazłem żadnych śladów po fortyfikacjach. Szkoda, za to droga zrobiła się całkiem niezła jak na Mazurskie standardy.
Zamiast bunkrów krzyże
Droga po wyjechaniu z lasu
W szpalerze drzew owocowych dotarłem do wsi Pianki. Tam powalczyłem z pokusą pojechania nad Śniardwy, po którym dwa dni wcześniej pływaliśmy i skierowałem się w kierunku Orzysza.
Mała dygresja specjalnie dla miłośników wschodniej kuchni :) Jak wracaliśmy z nad Śniardw to zatrzymaliśmy się na kolację, w "Wiejskim Zajeździe" w Strzechach Wielkich. Zamówiłem cepeliny. Na szczęście kelnerka ostrzegła mnie, że dwa w porcji to dużo i można jednego. To co dostałem przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. To był HINDENBURG. Gigantyczna ziemna klucha z pysznym mięsem z ziołami i gęstą wiejską śmietaną. Zjadłem z najwyższym trudem...prawie całego. Takie coś kosztowało...8 zł :) Jak dla mnie, przyzwyczajonego do kulinarnych standardów szczecińsko-nadmorskich to szok.
Schodząc z kulinarnego Olimpu na ziemię, a raczej rower to Orzysz przywitał mnie przejazdem kolejowym i różnymi tablicami, które utrudniały zrobienie zdjęcia z tabliczką miejscowości.
Jakoś się udało
Przejechałem przez miasto tam i z powrotem szukając przy okazji jeziora. Miasto jak miasto upiorów z mrocznej przeszłości nie znalazłem, choć wiem, że na południe nadal jest poligon, więc może tam mieszkają. Jezioro za to ładne, mroczne, otoczone gęstymi lasami.
Jezioro Orzysz. Jezioro jest duże, ciągnie się jeszcze hen hen daleko na wschód
Z Orzysza skierowałem się na północ, kochaną ruchliwą drogą nr 63. Na początku była nawet DDR, dość ciekawa, bo falista. Niestety na zdjęciu nie widać, ale nawierzchnia od przejazdu opadała i wznosiła się do kolejnego przejazdu i tak dalej. Dość śmiesznie to wyglądało z perspektywy.
DDR w Orzyszu
Falista DDR dość szybko się skończyła i do zjazdu w polną tarkę walczyłem o przeżycie na jezdni. Droga to ciągłe hopki. Nawet fajnie bo nie nudno. Po drodze jeszcze widząc jeziorko obniżeniu terenu zjechałem aby mu się przyjrzeć. Kilkadziesiąt metrów w górę i dół po dziurach zostało nagrodzone taki widokiem...
Jezioro Stoczek
Dalej do hoteliku już bez przygód. Tylko dziewczyna w wiejskim sklepiku ucieszyła się widząc mnie trzeci raz w ciągu dwóch dni jak kupuję picie...
Dystans może nie był duży, ale po wcześniejszym pedałowaniu na rowerze wodnym i jeździe w upale i duchocie uznałem, że zasłużyłem na nagrodę....
Prawdziwy mód z mazurskich łąk :)
Wieczorem przyszła solidna burza i miałem okazję zobaczyć co potrafi wydarzyć się na jeziorze w kilka chwil. Buwełno ( 8km długość, powyginane i ze 200-300 metrów szerokości) momentalnie pokryło się falami jak na morzu podczas sztormu. Trwało to może z 10 minut, ale wrażenie było piorunujące.
- DST 41.20km
- Teren 15.00km
- Czas 02:07
- VAVG 19.46km/h
- VMAX 41.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- Kalorie 1256kcal
- Podjazdy 226m
- Sprzęt Kellys Axis
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 24 lipca 2015
Niegocin i okolice
Przy śniadaniu żona stwierdziła, że jest dziś zmęczona i nie chce jej się nic robić. Najchętniej dołączy do innych małży i posiedzi na leżaku, poczyta książkę, pomoczy nogi w jeziorze, a ja jak chcę to mogę sobie iść na rower. Cóż, z bólem serca się zgodziłem :)
Tak na szybko wymyśliłem, że objadę jezioro Niegocin. Miałem ochotę objechać Śniardwy, ale rzut oka na mapę podpowiadał mi, że może skończyć się to przekroczeniem dopuszczalnego limitu czasu (przyzwoitości), co mogłoby się odbić negatywnie na komforcie dalszego wypoczynku... Niegocin też duże i znane więc zadowolę się i tym.
Pierwszy odcinek polną tarką drrrryyy. Uff dojechałem do głównej drogi. Kierunek na Giżycko, kilka km wśród pędzących wczasowiczów, cystern z mlekiem itp. i w Rudej skręt na lewo (to taka wieś,co by domysłów nie było...) w kierunku Rydzewa. Od razu lepiej, ruch normalny a i nawierzchnia całkiem gładka. Mogłem się skupić na podziwianiu widoków. Tak sobie podziwiałem, że się w końcu ...przylepiłem do asfaltu. W Rydzewie kładli nową nawierzchnie i zorientowałem się , że coś nie halo jak mi koła zaczęły dziwnie mlaskać. Wytrzeszczone oczy stojących na poboczu robotników w odblaskowych kamizelkach jakoś nie wzbudziły moich podejrzeń. Opony jakoś przeżyły, ja też uniknąłem dostania szuflą po grzbiecie.
Po drodze przejazdy mostkami nad Szlakiem Wielkich Jezior Mazurskich
Ze Śniardw na Niegocin
Ruch żaglówek ogromny, rowerowy również....
Po przejechaniu przeprawy skręt na północ i wzdłuż brzegu jeziora Niegocin aż do Giżycka. Po drodze knajpki, mariny, trochę podjazdów i zjazdów. Fajnie.
Od Wilkasów wjazd na ścieżkę rowerową, która zaprowadziła mnie aż do centrum Giżycka.
Krzyż św. Brunona i punkt widokowy
Św. Brunon to taki prekursor krzyżaków. W okolicach roku 1000-nego wpadł na pomysł, że będzie nawracał Prusów. Jako, że nie był zakuty w stal od stół do głów i nie stało za nim parę tysięcy podobnie zakutych braci to jak nie trudno się domyślić poniósł w widocznym miejscu śmierć męczeńską. A panorama rzeczywiście ładna.
W centrum trafiłem akurat na godzinę obrócenia słynnego mostu obrotowego. Napatrzyłem się na przepływające łódki i poszedłem przenieść rower przez kładkę.
No fajnie, tylko ja tym mostem chciałem przejechać a nie nosić rower po schodach
Udało mi się w końcu dotrzeć do portu, będącego jednocześnie deptakiem, restauracją, plażą, wesoły miasteczkiem i nie wiem czym jeszcze. Po przepchnięciu się przez tłumy udało mi się rzucić okiem na jezioro.
Niegocin
Most na molo i oswojone łyski
Rewelacyjny pomysł, którego u nas nie spotkałem. Rower wodny w kształcie samochody z doczepionym silnikiem elektrycznym. Jak dla mnie pomysł, który przyjął by się i na Dąbskim i Miedwiu, a i po Odrze można by popływać
Powrót na drogę i tu zonk. Zakaz ruch rowerem, po prawej chodnik a po lewej DDR, no to wjeżdżam a tu....kolesie z piwem całą ławą, dzieciaki z lodami i tatusie z reklamową i komórą przy uchu, mamuśki oczywiście też komórą ple, ple ...jestem w Giżycku wiesz, na Mazurach, ach jak ślicznie, uch tak pięknie, ple ple...., kolejny dzieciak z piłką plażową, żur zbierając puszki, laski w mini ooooo :) , cholera, iiii po heblach, bo znów jakieś dzieciak i tatuś z tym razem z piwskiem w ręku. Wszyscy nieprzytomni, jak osy opite piwem. Niezły slalom.
Z centrum wydostałem się na drogę na Orzysz. Zaraz mnie tir z drewnem zepchnął na szutrowe pobocze ( a co mu będę drogę blokował) i dwa inne nie dały wjechać na asfalt. Wiele się nie namyślając skręciłem na... Suwałki. Trochę potem żałowałem, bo jak bym ogarnął drogę i wcześniej skręcił na Suwałki to mógłbym przejechać przez Kruklin i Puszczę Borecką, którą i tak w końcu zaliczyłem, ale to historia na kolejny odcinek mojej wycieczki po Prusach.
Nie ma jednak złego co by na dobre nie wyszło po odkryłem po drodze super knajpę. Nie lubię z definicji miejsc, które się reklamują, że wystąpiły w jakiś filmie itp. Więc widząc coś co dumnie oznajmia, że było tawerną w serialu Przystań (nie oglądałem, ale ponoć znany i lubiany) to chciałem minąć dużym łukiem. Zaintrygował mnie jednak napis do dań powyżej 10 zł kawa gratis. Stanąłem, obejrzałem - ludzi dużo, ceny przystępne, danie regionalne i ogólnie wystrój i klimat fajny. Hmmm to no jadę dalej, a Dorotkę przywiozę tu na kolację, bo mi akurat w moim hoteliku wczoraj podpadli dając mi do golonki (skąd inną smacznej) za dwa pokrojone w kosteczkę ziemniaczki.
Karczma Stary Młyn, czyli serialowa tawerna
Rzeczywiście przyjechaliśmy na kolację i jedzenie było fantastyczne. Do tego przemiła obsługa, przystępne ceny, duże porcjei widok na jeziorko, na którym perkozy dwuczube uczyły swoje dzieci nurkować. Super. Polecam z czystym sumieniem. Dla zainteresowanych link <klik>
Wróćmy do roweru. Generalnie pojechałem w kierunku Wydmin. Droga malownicza, hopki i zakręt za zakrętem. Po drodze miejscowości o różnych romantycznych nazwach...
oraz nowoczesne krajobrazy...
wiatraki koło Wydmin
.... pola, łąki, krowy i bociany, wszędzie bociany...
Łącznie zrobiłem 76 km. Na Stravie wyszło mniej, bo przez jakiś czas jechałem ze spauzowaną. Wycieczka piękna krajobrazowo.
Tak na szybko wymyśliłem, że objadę jezioro Niegocin. Miałem ochotę objechać Śniardwy, ale rzut oka na mapę podpowiadał mi, że może skończyć się to przekroczeniem dopuszczalnego limitu czasu (przyzwoitości), co mogłoby się odbić negatywnie na komforcie dalszego wypoczynku... Niegocin też duże i znane więc zadowolę się i tym.
Pierwszy odcinek polną tarką drrrryyy. Uff dojechałem do głównej drogi. Kierunek na Giżycko, kilka km wśród pędzących wczasowiczów, cystern z mlekiem itp. i w Rudej skręt na lewo (to taka wieś,co by domysłów nie było...) w kierunku Rydzewa. Od razu lepiej, ruch normalny a i nawierzchnia całkiem gładka. Mogłem się skupić na podziwianiu widoków. Tak sobie podziwiałem, że się w końcu ...przylepiłem do asfaltu. W Rydzewie kładli nową nawierzchnie i zorientowałem się , że coś nie halo jak mi koła zaczęły dziwnie mlaskać. Wytrzeszczone oczy stojących na poboczu robotników w odblaskowych kamizelkach jakoś nie wzbudziły moich podejrzeń. Opony jakoś przeżyły, ja też uniknąłem dostania szuflą po grzbiecie.
Po drodze przejazdy mostkami nad Szlakiem Wielkich Jezior Mazurskich
Ze Śniardw na Niegocin
Ruch żaglówek ogromny, rowerowy również....
Po przejechaniu przeprawy skręt na północ i wzdłuż brzegu jeziora Niegocin aż do Giżycka. Po drodze knajpki, mariny, trochę podjazdów i zjazdów. Fajnie.
Od Wilkasów wjazd na ścieżkę rowerową, która zaprowadziła mnie aż do centrum Giżycka.
Krzyż św. Brunona i punkt widokowy
Św. Brunon to taki prekursor krzyżaków. W okolicach roku 1000-nego wpadł na pomysł, że będzie nawracał Prusów. Jako, że nie był zakuty w stal od stół do głów i nie stało za nim parę tysięcy podobnie zakutych braci to jak nie trudno się domyślić poniósł w widocznym miejscu śmierć męczeńską. A panorama rzeczywiście ładna.
W centrum trafiłem akurat na godzinę obrócenia słynnego mostu obrotowego. Napatrzyłem się na przepływające łódki i poszedłem przenieść rower przez kładkę.
No fajnie, tylko ja tym mostem chciałem przejechać a nie nosić rower po schodach
Udało mi się w końcu dotrzeć do portu, będącego jednocześnie deptakiem, restauracją, plażą, wesoły miasteczkiem i nie wiem czym jeszcze. Po przepchnięciu się przez tłumy udało mi się rzucić okiem na jezioro.
Niegocin
Most na molo i oswojone łyski
Rewelacyjny pomysł, którego u nas nie spotkałem. Rower wodny w kształcie samochody z doczepionym silnikiem elektrycznym. Jak dla mnie pomysł, który przyjął by się i na Dąbskim i Miedwiu, a i po Odrze można by popływać
Powrót na drogę i tu zonk. Zakaz ruch rowerem, po prawej chodnik a po lewej DDR, no to wjeżdżam a tu....kolesie z piwem całą ławą, dzieciaki z lodami i tatusie z reklamową i komórą przy uchu, mamuśki oczywiście też komórą ple, ple ...jestem w Giżycku wiesz, na Mazurach, ach jak ślicznie, uch tak pięknie, ple ple...., kolejny dzieciak z piłką plażową, żur zbierając puszki, laski w mini ooooo :) , cholera, iiii po heblach, bo znów jakieś dzieciak i tatuś z tym razem z piwskiem w ręku. Wszyscy nieprzytomni, jak osy opite piwem. Niezły slalom.
Z centrum wydostałem się na drogę na Orzysz. Zaraz mnie tir z drewnem zepchnął na szutrowe pobocze ( a co mu będę drogę blokował) i dwa inne nie dały wjechać na asfalt. Wiele się nie namyślając skręciłem na... Suwałki. Trochę potem żałowałem, bo jak bym ogarnął drogę i wcześniej skręcił na Suwałki to mógłbym przejechać przez Kruklin i Puszczę Borecką, którą i tak w końcu zaliczyłem, ale to historia na kolejny odcinek mojej wycieczki po Prusach.
Nie ma jednak złego co by na dobre nie wyszło po odkryłem po drodze super knajpę. Nie lubię z definicji miejsc, które się reklamują, że wystąpiły w jakiś filmie itp. Więc widząc coś co dumnie oznajmia, że było tawerną w serialu Przystań (nie oglądałem, ale ponoć znany i lubiany) to chciałem minąć dużym łukiem. Zaintrygował mnie jednak napis do dań powyżej 10 zł kawa gratis. Stanąłem, obejrzałem - ludzi dużo, ceny przystępne, danie regionalne i ogólnie wystrój i klimat fajny. Hmmm to no jadę dalej, a Dorotkę przywiozę tu na kolację, bo mi akurat w moim hoteliku wczoraj podpadli dając mi do golonki (skąd inną smacznej) za dwa pokrojone w kosteczkę ziemniaczki.
Karczma Stary Młyn, czyli serialowa tawerna
Rzeczywiście przyjechaliśmy na kolację i jedzenie było fantastyczne. Do tego przemiła obsługa, przystępne ceny, duże porcjei widok na jeziorko, na którym perkozy dwuczube uczyły swoje dzieci nurkować. Super. Polecam z czystym sumieniem. Dla zainteresowanych link <klik>
Wróćmy do roweru. Generalnie pojechałem w kierunku Wydmin. Droga malownicza, hopki i zakręt za zakrętem. Po drodze miejscowości o różnych romantycznych nazwach...
oraz nowoczesne krajobrazy...
wiatraki koło Wydmin
.... pola, łąki, krowy i bociany, wszędzie bociany...
Łącznie zrobiłem 76 km. Na Stravie wyszło mniej, bo przez jakiś czas jechałem ze spauzowaną. Wycieczka piękna krajobrazowo.
- DST 76.00km
- Teren 7.00km
- Czas 03:25
- VAVG 22.24km/h
- VMAX 39.60km/h
- Temperatura 27.0°C
- Kalorie 2000kcal
- Podjazdy 250m
- Sprzęt Kellys Axis
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 22 lipca 2015
Dookoła Jeziora Buwełno
Przy okazji urlopu trochę pojeżdżę po drogach w Prusach Wschodnich. Po drodze dla nabrania odpowiedniego ducha odwiedziłem pola Bitwy pod Grunwaldem, czyli miejsce gdzie dzikim hordom ze wchodu udało się zatriumfować nad zjednoczoną Europą. Odwlekło to nasze wejście do Unii o blisko 600 lat...
To tu Jagiełło odrzucił traktat akcesyjny
Wracając do meritum udało mi się objechać jezioro, nad którym mieszkamy. "Udało się" jest całkiem trafnym określeniem, bo drogi w okolicy są fatalne. Większość drogi, którą jechałem to sypka żwirówka po której jeżdżą traktory. W efekcie powstała nawierzchnia o strukturze tarki wprawiającej rower w nieustanne wibracje.
Mazurska dróżka
Do tego jeszcze jest grząska. No chyba czegoś gorszego nie można wymyślić. Miejsca gdzie pojawiał się czystych piach przynosiły ulgę. Po drodze było jeszcze kilka odcinków kocich łbów.
Podjazd jak na belgijskim klasyku
Generalnie okolica fajna. Cisza spokój, czystej jezioro i bliski kontakt z naturą. Niecały kilometr i krajobraz jako, żywo ze scenki z Krzyżaków, w której Jagienka zabija z łuku bobra...
Śródleśne jeziorko-bagienko z żeremiem
A po drugiej stronie jezior Buwełno, coś z 5 km jazdy rowerem - Bagna Nietlickie, czyli największa ostoja żurawia w Polsce.
Bagna Nietlickie - niestety nic nie widać, bo pod słońce
Żurawie traktują powyższe miejsce jak dom noclegowy. Wczesnym rankiem wyruszają na okoliczne pola, a wieczorem wracają. Swoje przeloty oznajmiały głośnym klęgorem, który potrafił wyrwać mnie ze snu bladym świtem.
Oczywiście wszędzie wokoło bociany. Chodzące, stojące, siedzące, brodzące, latające. Gdzie nie spojrzysz to bocian.
Nie masz siana zadzwoń do bociana...:)
Jak tak sobie jechałem kierując się mniej więcej tak aby objechać jezioro to zorientowałem się, że droga prowadzi mnie w kierunku nadajnika RTV. Aż mnie to rozbawiło - pierwsza jazda i od razu na najwyższą górkę w okolicy.
Gdzieś w okolicach nadajnika udało mi się w końcu dotrzeć do asfaltu. Znak ze skąd inną miłym pokrojem, przypominającym dwukrotny podjazd na Miodową ostrzegał, że nie będzie to nawierzchnia idealna. I rzeczywiście tak było.
Takie znaki dość często towarzyszyły mi na Mazurach
W końcu udało mi się wdrapać pod maszt. Podjazd nie był jakiś ciężki. Pod Kołową są znacznie gorsze.
Dzięki tej antence pooglądam wieczorem TV
Spod masztu zjechałem do miejscowości Miłki i najpierw główną drogą a potem znów 3 kilometry polnej tarki i dotarłem do celu.
Aha zapomniał bym o fotkach jeziora :)
Buwełno północny brzeg
Buwełno brzeg południowy
Buwełno po powrocie z roweru
To tu Jagiełło odrzucił traktat akcesyjny
Wracając do meritum udało mi się objechać jezioro, nad którym mieszkamy. "Udało się" jest całkiem trafnym określeniem, bo drogi w okolicy są fatalne. Większość drogi, którą jechałem to sypka żwirówka po której jeżdżą traktory. W efekcie powstała nawierzchnia o strukturze tarki wprawiającej rower w nieustanne wibracje.
Mazurska dróżka
Do tego jeszcze jest grząska. No chyba czegoś gorszego nie można wymyślić. Miejsca gdzie pojawiał się czystych piach przynosiły ulgę. Po drodze było jeszcze kilka odcinków kocich łbów.
Podjazd jak na belgijskim klasyku
Generalnie okolica fajna. Cisza spokój, czystej jezioro i bliski kontakt z naturą. Niecały kilometr i krajobraz jako, żywo ze scenki z Krzyżaków, w której Jagienka zabija z łuku bobra...
Śródleśne jeziorko-bagienko z żeremiem
A po drugiej stronie jezior Buwełno, coś z 5 km jazdy rowerem - Bagna Nietlickie, czyli największa ostoja żurawia w Polsce.
Bagna Nietlickie - niestety nic nie widać, bo pod słońce
Żurawie traktują powyższe miejsce jak dom noclegowy. Wczesnym rankiem wyruszają na okoliczne pola, a wieczorem wracają. Swoje przeloty oznajmiały głośnym klęgorem, który potrafił wyrwać mnie ze snu bladym świtem.
Oczywiście wszędzie wokoło bociany. Chodzące, stojące, siedzące, brodzące, latające. Gdzie nie spojrzysz to bocian.
Nie masz siana zadzwoń do bociana...:)
Jak tak sobie jechałem kierując się mniej więcej tak aby objechać jezioro to zorientowałem się, że droga prowadzi mnie w kierunku nadajnika RTV. Aż mnie to rozbawiło - pierwsza jazda i od razu na najwyższą górkę w okolicy.
Gdzieś w okolicach nadajnika udało mi się w końcu dotrzeć do asfaltu. Znak ze skąd inną miłym pokrojem, przypominającym dwukrotny podjazd na Miodową ostrzegał, że nie będzie to nawierzchnia idealna. I rzeczywiście tak było.
Takie znaki dość często towarzyszyły mi na Mazurach
W końcu udało mi się wdrapać pod maszt. Podjazd nie był jakiś ciężki. Pod Kołową są znacznie gorsze.
Dzięki tej antence pooglądam wieczorem TV
Spod masztu zjechałem do miejscowości Miłki i najpierw główną drogą a potem znów 3 kilometry polnej tarki i dotarłem do celu.
Aha zapomniał bym o fotkach jeziora :)
Buwełno północny brzeg
Buwełno brzeg południowy
Buwełno po powrocie z roweru
- DST 27.00km
- Teren 20.00km
- Czas 01:22
- VAVG 19.76km/h
- VMAX 40.70km/h
- Temperatura 22.0°C
- Kalorie 755kcal
- Podjazdy 133m
- Sprzęt Kellys Axis
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 19 lipca 2015
Niebo gwiaździste nade mną, gładki asfalt pode mną...
Wykonanie parafrazy myśli Kanta chodziło, mi po głowie już od dłuższego czasu. Jakoś tak nie mogłem znaleźć odpowiedniego terminu, aby przejechać nocą ONR na odcinku Kostrzyń-Szczecin. A to nie było pogody, a jak była to ja nie mogłem. W końcu dość niespodziewanie wszystkie elementy zagrały i mogłem pojechać w sobotę. Co prawda miałem sporą rozterkę, bo kusiła mnie perspektywa niedzielnej wspinaczki na Miodową w kosiarskim towarzystwie, ale rzut oka na prognozę pogody (Miodowa w deszczu) i obowiązki ojcowskie (pojechałem z synem) pomogły podjąć decyzję.
Wyjazd pociągiem o 18.30 i w Kostrzynie byliśmy za 2 godziny.
Kostrzyn wita :)
Część podróży upłynęła nam w miłym towarzystwie totalnie nagrzanego gościa, który jechał tą trasą drugi raz w ciągu popołudnia, bo stację na której miał wysiąść przespał i wracał. To się nazywa trudny powrót z pracy. Gościu jak się dowiedział, że jedziemy ze Szczecina do Kostrzyna po to aby wrócić na rowerach to ...wziął nas za wariatów. Naprawdę :) Hmmm dało mi to do myślenia, a może coś w tym jest...
W Kostrzynie zjedliśmy na kolację pizze. Lokal nazywa się Hej jest czynny do 24 w soboty i pizza była bardzo dobra. Do tego podane z surówką. Polecam. Aha, dostaliśmy ją na talerzach z rowerzystą :)
Korzystając z ostatnich chwil światła przekroczyliśmy granicę i wjechaliśmy na Oder-Neise Radwag.
Gotowy na przygodę ;) światła już niewiele
Dość szybko zaczęło się ściemniać
Na początku jazda w nieprawdopodobnej ilość owadów. Stukały w kask i okulary jak gęsty deszcz. Na początku udało nam się jeszcze spotkać jakiś ludzi, a to dzieciaki siedzące na wale, a to imprezowicze przy ognisku na łące, a to śpiąca (?) na DDR rowerzystka...To było dziwne - rower zaparkowany w zatocze a na ona sobie leży w najlepsze. Spoko, na pewno to nie była ofiara jakiegoś wypadku, czy przestępstwa. Później już było bezludzie :) Cisza urozmaicana odgłosami zwierząt, a to jakieś chrumkanie, a to jakieś piszczenie, a to wskakiwanie do wody jakiś cielsk pokaźnej wielkości. I tylko co kawałek dwa święcące punkciki, czyli oczy wpatrujące się ze zdziwieniem w tych, którzy zakłócają noce życie.
Po jakiś dwóch godzinach doszliśmy do wniosku, że jazda tylko na lampach rowerowych jest mocno niekomfortowa. Po pierwsze ciemnawo, a po drugie jest problem na zakrętach, bo lampka świeci prosto i nie widać co jest za zakrętem. Zapobiegliwe wzięliśmy czołówki, kupione kiedyś tak na wszelki wypadek za 20 zł w Biedro. Okazały się strzałem w dziesiątkę. Komfort jazdy znacznie się poprawił. Ja swojej używałem jeszcze jako szperacza wyłuskując pary ogników, za którymi kryły się zwierzęta. Spotkaliśmy głównie sarny, trochę kotów, lisów, nad ranem również dziki. Oprócz nich sporo awifauny, czyli nietoperze, ze dwie sowy, trochę innych ptaków. O świcie ptaków pojawiało się dużo więcej - jakieś drapieżniki, czaple siwe, bocian, gęgawy, kaczki i mnóstwo ptasiej drobnicy. No i oczywiście jeże :)
Niezwykle sympatyczny jeżyk :)
Na jeże trzeba był szczególnie uważać, aby na nie nie najechać, bo sobie przebiegały przez drogę. Kapeć gotowy ;)
Pierwszy postój zrobiliśmy po 50 km przy moście kolejowym na wysokości Siekierek.
Kolacja przy blasku lampek rowerowych
I tak sobie jechaliśmy w ciemnościach. Przed Schwedt dałem trochę ciała. Na rozjeździe szlaku przy śluzach pojechaliśmy prosto. Akurat tym odcinkiem nie jechałem jeszcze, bo jak kiedyś jechałem ONR to był zamknięty. W efekcie wpakowaliśmy w drogę z płyt, która prowadziło po polderze. Przejechaliśmy nią z 10 km, z duszą na ramieniu czy nie będzie trzeba wracać i szukać innej drogi. Na szczęście łączył się ona z drogą Schwedt- Krajnik i bez kłopotu udało się dotrzeć z powrotem do ONR. Jazdą tą drogą była dość niesamowita. Pojawił się mgła i co chwile wjeżdżaliśmy w jej pasma. Robiło to wrażenie tym większe, że razem z nią szło zimne powietrze. W jednej chwili jest ciepłe powietrze z rozgrzanych pól, a za sekundę owiewa cię maska zimnego, wilgotnego dosłownie kilka stopni zimniejszego i tak co chwilę. Do tego odgłosy czegoś robiącego rumor w polu zboża obok. I ciemność.
Droga ta miała wpływ, na dalszy ciąg wycieczki, bo w zimnie i na wertepach rozbolała mnie dość mocno kostka. Plany, aby wyjazd zrobić jeszcze bardziej hardkorowy i na koniec pojechać na Miodową wspiąć się parę razy z kosami wzięły w łeb.
Po tych wrażeniach zrobiliśmy sobie w Schwedt drugi postój na posiłek. Tym razem pod latarnią.
Wałówka wyciągnięta i szamamy :)
Kolejne niesamowite wrażenie to moment, w którym jadę wałem i nagle z boku zaświeciła się nie jedna, nie dwie pary oczu, ale... dziesiątki. Aż mi noga spadła z pedału. O kur... co to jest?
Okazało się, że to tylko stado owiec, które wyrwaliśmy ze snu. Ufff :)
Obudzone owieczki
Za Schwedt zaczęło się robić pomału coraz jaśniej.
Elektrownia jeszcze w ciemnościach
Ale za chwilę już, zaczęło robić się jaśniej.
Mgła wypełzające z pół i rodząca się w rzece robił niesamowite wrażenie. Niestety aparat okazał się zbyt licha aby oddać piękno tych widoków.
Dolna Odra na horyzoncie
Ostatni odcinek drogi przejechany we wstającym świecie upłynął nam bardzo szybko. Jeszcze tylko, ostatni postój przy mojej ulubionej ławeczce...
Chwila zadumy
Dolna Odra we mgle
I za chwilę byliśmy w Polsce. Droga z Gryfina w pełnym świetle,trochę trudno było się przestawić na ruch samochodowy i ludzi zamiast zwierząt ;) Tak to bez wrażeń.
Podsumowując: niesamowita wycieczka, zachód i wschód słońca oraz jazda w ciemnościach robią niezapomniane wrażanie. Ważna sprawa to dobre oświetlanie i odpowiednie ubranie, bo nad ranem od rzeki mocną ciągnie chłodem. Co ciekawe w ogóle nie chciało nam się spać. Energetyki zabrane dla potrzymania zamykających się nad ranem oczu, przyjechały z powrotem.
Od jutra Prusy Wschodnie :)
Wyjazd pociągiem o 18.30 i w Kostrzynie byliśmy za 2 godziny.
Kostrzyn wita :)
Część podróży upłynęła nam w miłym towarzystwie totalnie nagrzanego gościa, który jechał tą trasą drugi raz w ciągu popołudnia, bo stację na której miał wysiąść przespał i wracał. To się nazywa trudny powrót z pracy. Gościu jak się dowiedział, że jedziemy ze Szczecina do Kostrzyna po to aby wrócić na rowerach to ...wziął nas za wariatów. Naprawdę :) Hmmm dało mi to do myślenia, a może coś w tym jest...
W Kostrzynie zjedliśmy na kolację pizze. Lokal nazywa się Hej jest czynny do 24 w soboty i pizza była bardzo dobra. Do tego podane z surówką. Polecam. Aha, dostaliśmy ją na talerzach z rowerzystą :)
Korzystając z ostatnich chwil światła przekroczyliśmy granicę i wjechaliśmy na Oder-Neise Radwag.
Gotowy na przygodę ;) światła już niewiele
Dość szybko zaczęło się ściemniać
Na początku jazda w nieprawdopodobnej ilość owadów. Stukały w kask i okulary jak gęsty deszcz. Na początku udało nam się jeszcze spotkać jakiś ludzi, a to dzieciaki siedzące na wale, a to imprezowicze przy ognisku na łące, a to śpiąca (?) na DDR rowerzystka...To było dziwne - rower zaparkowany w zatocze a na ona sobie leży w najlepsze. Spoko, na pewno to nie była ofiara jakiegoś wypadku, czy przestępstwa. Później już było bezludzie :) Cisza urozmaicana odgłosami zwierząt, a to jakieś chrumkanie, a to jakieś piszczenie, a to wskakiwanie do wody jakiś cielsk pokaźnej wielkości. I tylko co kawałek dwa święcące punkciki, czyli oczy wpatrujące się ze zdziwieniem w tych, którzy zakłócają noce życie.
Po jakiś dwóch godzinach doszliśmy do wniosku, że jazda tylko na lampach rowerowych jest mocno niekomfortowa. Po pierwsze ciemnawo, a po drugie jest problem na zakrętach, bo lampka świeci prosto i nie widać co jest za zakrętem. Zapobiegliwe wzięliśmy czołówki, kupione kiedyś tak na wszelki wypadek za 20 zł w Biedro. Okazały się strzałem w dziesiątkę. Komfort jazdy znacznie się poprawił. Ja swojej używałem jeszcze jako szperacza wyłuskując pary ogników, za którymi kryły się zwierzęta. Spotkaliśmy głównie sarny, trochę kotów, lisów, nad ranem również dziki. Oprócz nich sporo awifauny, czyli nietoperze, ze dwie sowy, trochę innych ptaków. O świcie ptaków pojawiało się dużo więcej - jakieś drapieżniki, czaple siwe, bocian, gęgawy, kaczki i mnóstwo ptasiej drobnicy. No i oczywiście jeże :)
Niezwykle sympatyczny jeżyk :)
Na jeże trzeba był szczególnie uważać, aby na nie nie najechać, bo sobie przebiegały przez drogę. Kapeć gotowy ;)
Pierwszy postój zrobiliśmy po 50 km przy moście kolejowym na wysokości Siekierek.
Kolacja przy blasku lampek rowerowych
I tak sobie jechaliśmy w ciemnościach. Przed Schwedt dałem trochę ciała. Na rozjeździe szlaku przy śluzach pojechaliśmy prosto. Akurat tym odcinkiem nie jechałem jeszcze, bo jak kiedyś jechałem ONR to był zamknięty. W efekcie wpakowaliśmy w drogę z płyt, która prowadziło po polderze. Przejechaliśmy nią z 10 km, z duszą na ramieniu czy nie będzie trzeba wracać i szukać innej drogi. Na szczęście łączył się ona z drogą Schwedt- Krajnik i bez kłopotu udało się dotrzeć z powrotem do ONR. Jazdą tą drogą była dość niesamowita. Pojawił się mgła i co chwile wjeżdżaliśmy w jej pasma. Robiło to wrażenie tym większe, że razem z nią szło zimne powietrze. W jednej chwili jest ciepłe powietrze z rozgrzanych pól, a za sekundę owiewa cię maska zimnego, wilgotnego dosłownie kilka stopni zimniejszego i tak co chwilę. Do tego odgłosy czegoś robiącego rumor w polu zboża obok. I ciemność.
Droga ta miała wpływ, na dalszy ciąg wycieczki, bo w zimnie i na wertepach rozbolała mnie dość mocno kostka. Plany, aby wyjazd zrobić jeszcze bardziej hardkorowy i na koniec pojechać na Miodową wspiąć się parę razy z kosami wzięły w łeb.
Po tych wrażeniach zrobiliśmy sobie w Schwedt drugi postój na posiłek. Tym razem pod latarnią.
Wałówka wyciągnięta i szamamy :)
Kolejne niesamowite wrażenie to moment, w którym jadę wałem i nagle z boku zaświeciła się nie jedna, nie dwie pary oczu, ale... dziesiątki. Aż mi noga spadła z pedału. O kur... co to jest?
Okazało się, że to tylko stado owiec, które wyrwaliśmy ze snu. Ufff :)
Obudzone owieczki
Za Schwedt zaczęło się robić pomału coraz jaśniej.
Elektrownia jeszcze w ciemnościach
Ale za chwilę już, zaczęło robić się jaśniej.
Mgła wypełzające z pół i rodząca się w rzece robił niesamowite wrażenie. Niestety aparat okazał się zbyt licha aby oddać piękno tych widoków.
Dolna Odra na horyzoncie
Ostatni odcinek drogi przejechany we wstającym świecie upłynął nam bardzo szybko. Jeszcze tylko, ostatni postój przy mojej ulubionej ławeczce...
Chwila zadumy
Dolna Odra we mgle
I za chwilę byliśmy w Polsce. Droga z Gryfina w pełnym świetle,trochę trudno było się przestawić na ruch samochodowy i ludzi zamiast zwierząt ;) Tak to bez wrażeń.
Podsumowując: niesamowita wycieczka, zachód i wschód słońca oraz jazda w ciemnościach robią niezapomniane wrażanie. Ważna sprawa to dobre oświetlanie i odpowiednie ubranie, bo nad ranem od rzeki mocną ciągnie chłodem. Co ciekawe w ogóle nie chciało nam się spać. Energetyki zabrane dla potrzymania zamykających się nad ranem oczu, przyjechały z powrotem.
Od jutra Prusy Wschodnie :)
- DST 144.70km
- Teren 10.00km
- Czas 07:09
- VAVG 20.24km/h
- VMAX 55.10km/h
- Temperatura 18.0°C
- Kalorie 3987kcal
- Podjazdy 183m
- Sprzęt Kellys Axis
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 16 lipca 2015
Cztery górki w Puszczy Bukowej
Chyba za dużo się naoglądałem Tour de France :)
Wczoraj dość późno udało mi się wyrwać na rower, więc pomyślałem, że będzie krótko ale intensywnie i zrobię sobie własne Pireneje w Puszczy Bukowej. Generalnie nie przepadem za podjazdami, ale czasami... :)Tym razem do puszczy zabrałem Rubi. Raz kiedyś można ją skatować po tych dziurach. Pomysł był taki, że na początek pojadę mocno podjazd na Drodze Bieszczadzkiej, a później to się zobaczy na ile mi energii starczy. Rzeczywiście pierwszy podjazd poszedłem prawie na maksa. Prawie, bo jeszcze troszkę dało by się wycisnąć, ale nie chciałem spaść z roweru przy Głazie Lewandowskiego :) Z ten wysiłek spotkałam mnie po zrzuceniu w domu Stravy dość nieoczekiwana, aczkolwiek niezwykle miła nagroda, czyli KOM. Mój pierwszy na prawdziwym podjeździe.
Po Bieszczadzkiej zjechałem w dół w kierunku Śmiednicy. Zjeżdżałem wolniej niż przed chwilą jechałem w górę. Dziury na tej drodze są przerażające. Po dojechaniu do kostki nawrotka i w górę. Tym razem już w spokojnym tempie. Dalej przez Kołowo do zjazdu do Smoczej. W dół stosunkowo wolno, bo miałem ciemne szkła a w lesie o tej godzinie ciemnawo, a na drodze czają się różne wyrwy. NA tyle wolno, że doszedł mnie i wyprzedził siwy dziadek na góralu :)
Za wiaduktem nawrotka i górę, też bez zaginki. Na Przełączy Bukowej znów w dół do pola golfowego w Binowie. Po drodze miła niespodzianka, bo na części drogi położyli nowy asfalt. Przy polu nawrotka i w górę Drogą Mazowiecką. Jest to jedyny podjazd w okolicy Szczecina, który Strava uwzględnia jako premie górską. Czwartej kategorii. 1700 metrów długości, 91m przewyższenia, średnie nachylenie 5%. Dość wolno go podjechałem, bo ewidentnie wypaliłem już cały glikogen w mięśniach, a banan zjedzony przy polu golfowym nie zdążył jeszcze pomóc.
Z Przełączy Bukowej zjechałem znów w kierunku Smoczej. Tam kilkaset metrów mordęgi po bruku i później już grzecznie przez Podjuchy i Zdroje do domku. Łącznie wyszło i tak 50 km, czyli całkiem nieźle jak na wyjazd o 18.30.
Wczoraj dość późno udało mi się wyrwać na rower, więc pomyślałem, że będzie krótko ale intensywnie i zrobię sobie własne Pireneje w Puszczy Bukowej. Generalnie nie przepadem za podjazdami, ale czasami... :)Tym razem do puszczy zabrałem Rubi. Raz kiedyś można ją skatować po tych dziurach. Pomysł był taki, że na początek pojadę mocno podjazd na Drodze Bieszczadzkiej, a później to się zobaczy na ile mi energii starczy. Rzeczywiście pierwszy podjazd poszedłem prawie na maksa. Prawie, bo jeszcze troszkę dało by się wycisnąć, ale nie chciałem spaść z roweru przy Głazie Lewandowskiego :) Z ten wysiłek spotkałam mnie po zrzuceniu w domu Stravy dość nieoczekiwana, aczkolwiek niezwykle miła nagroda, czyli KOM. Mój pierwszy na prawdziwym podjeździe.
Po Bieszczadzkiej zjechałem w dół w kierunku Śmiednicy. Zjeżdżałem wolniej niż przed chwilą jechałem w górę. Dziury na tej drodze są przerażające. Po dojechaniu do kostki nawrotka i w górę. Tym razem już w spokojnym tempie. Dalej przez Kołowo do zjazdu do Smoczej. W dół stosunkowo wolno, bo miałem ciemne szkła a w lesie o tej godzinie ciemnawo, a na drodze czają się różne wyrwy. NA tyle wolno, że doszedł mnie i wyprzedził siwy dziadek na góralu :)
Za wiaduktem nawrotka i górę, też bez zaginki. Na Przełączy Bukowej znów w dół do pola golfowego w Binowie. Po drodze miła niespodzianka, bo na części drogi położyli nowy asfalt. Przy polu nawrotka i w górę Drogą Mazowiecką. Jest to jedyny podjazd w okolicy Szczecina, który Strava uwzględnia jako premie górską. Czwartej kategorii. 1700 metrów długości, 91m przewyższenia, średnie nachylenie 5%. Dość wolno go podjechałem, bo ewidentnie wypaliłem już cały glikogen w mięśniach, a banan zjedzony przy polu golfowym nie zdążył jeszcze pomóc.
Z Przełączy Bukowej zjechałem znów w kierunku Smoczej. Tam kilkaset metrów mordęgi po bruku i później już grzecznie przez Podjuchy i Zdroje do domku. Łącznie wyszło i tak 50 km, czyli całkiem nieźle jak na wyjazd o 18.30.
- DST 50.20km
- Czas 02:02
- VAVG 24.69km/h
- VMAX 52.90km/h
- Temperatura 22.0°C
- Kalorie 1316kcal
- Podjazdy 528m
- Sprzęt Rubi
- Aktywność Jazda na rowerze