Informacje

  • Wszystkie kilometry: 21929.71 km
  • Km w terenie: 3652.47 km (16.66%)
  • Czas na rowerze: 42d 02h 41m
  • Prędkość średnia: 21.70 km/h
  • Więcej informacji.
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Follow me on Strava

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Jarro.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Czwartek, 19 maja 2016

W poszukiwaniu jezior

Pojechałem bez większego planu. Pokręcić się po Puszczy, zobaczyć jak wyglądają jeziorka po jej południowej stronie i takie tam. Co by nie było lekko, na początek zmierzyłem się z brukowym podjazdem z Kijewka pod Kołowo. Lekka zaginka i jako, że dziś coś to nie był mój dzień  pod szczytem zdyszałem się jak rekrut za zaprawie. Ha. I zdyszanie poszło na marne, bo dziś satelitom coś się tory lotu odchyliły i potraktowały mój podjazd jakbym gdzieś po lesie koło drogi jechał. Więc jak wypadł stravowy segment - nie wiadomo. 

Wracając do jezior. Pierwsza próba to Piasecznik Wielki. Specjalnie do niego zjechałem drogą z Kołowa przez pola. Piach i kurz. Rower do mycia. Foty nie ma, bo jeziora za bardzo nie zobaczyłem - stoją nad nim posiadłości, a droga prowadząca wzdłuż kończy się u kogoś na podwórku. Na mapie jest namalowane, że prowadzi tam szlak turystyczny. Taaa... pewnie gdzieś wzdłuż płotu. No cóż...nie ma to jak Park Krajobrazowy.

Potem pojechałem w kierunku Glinnej. Po drodze takie kocie łebki i takie drzewka.



Przed wspomnianą Glinną zapuściłem się drogą w kierunku jezior Dereń i Leniwe. Droga za chwilę się skończyła i zamieniła w coś co ktoś wyjeździł w zbożu


Nawet ładnie. Tyle, że zaraz się ta autostrada zwęziła do ledwo widocznych kolein. Nie wiedziałem, że zboże potrafi tak ciachać po łydach.

A właśnie. Jeziora...


Dereń


Leniwe

Niestety nie dane mi było delektować się widokami, bo żyje tam miliard komarów na metr kwadratowy. Na dodatek zajebiście głodnych. Jeszcze jak to piszę to, co chwilę się drapię, po tym co miałem odsłonięte. Inne spotkane zwierzęta - czapla, myszołów, sarna wybałuszały gały zdziwione widokiem człowieka. Kompletne bezludzie. Jakże by było pięknie, gdyby nie te brzęczące skur...ny :) 

Za jeziorami droga mi się skończyła. Widocznie rolnik uznał, że nie ma sensu jechać dalej i robić oprysków, czy też innej gnojowicy rozlewać. No i egoista nie wyjeździł mi drogi rowerowej.  W sumie, to chyba droga była wyjeżdżona w zbożu pomiędzy jeziorami, ale na tyle ledwie widoczna, że nie zorientowałem się, że jest. A może też się gdzieś kończyła. Za parę dni skończy się jeżdżenie bez nawigacji, to może będzie ciekawiej i bez błądzenia. Czyli wróciłem po śladach.

Dalej to już zaraz była Glinna i zatankowanie płynów w sklepie. Przed Starym Czarnowem  chwila rozterki - pod górę, czy przez pola rzepaku. Wygrała opcja dla leniwych, czyli góry nie uciekną a rzepak przekwitnie. 
Tak przy okazji, nie pomyślałem, że już w średniowieczu stosowano płodozmian i zamiast ubiegłorocznych imponujących, żółtych ścian na drodze do Dębiny spotkam pole z jakimiś rachitycznymi roślinkami. Albo i z posadzonym... niczym.
Trochę rzepaku spotkałem przed Kołbaczem, ale z to w dość nieoczekiwanym miejscu.


Jak już dziś jeździłem przez zboże, to można i przez oleiste

Z Kołbacza to już nuda. Do Kobylanki, Reptowa i przez Niedźwiedź do domu.



  • DST 59.20km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:55
  • VAVG 20.30km/h
  • VMAX 42.50km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Kalorie 2063kcal
  • Podjazdy 332m
  • Sprzęt Cieniostwór
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 15 maja 2016

Do lasu przed frontem

Po wczorajszym przegonieniu Cieniostwora po asfaltach wokół Miedwia, dziś zabrałem go do lasu. Tak nawiasem mówiąc chyba nie dałem z siebie wszystkiego, bo dziś zero zmęczenia w nogach. Po 12 miał nadejść front atmosferyczny, a i tak już wiało bardzo solidnie. Pojechałem więc bez większego planu pokręcić się przez dwie godziny po leśnych drogach Puszczy Goleniowskiej. 


Takie dróżki i pagóreczki

Niestety rzeczywistość w lesie była mało ciekawa. Piach przeogromny. Mało przyjemności z jazdy jak człowiek grzęźnie po obręcze. Po kilku kilometrach mordęgi wydostałem się na twardszą drogę Wielgowo-Sowno i wróciłem do tego pierwszego. 
Potem pojechałem do Płoni i przez Mokradłową (znów ruchome piaski) dotarłem do Kijewa. Na horyzoncie zamajaczyła pierwsza czarna chmura, a wiatr chciał rower przewrócić.
Wróciłem więc do domu. 20 minut później lunął deszcz. Czas wykorzystany optymalnie.


  • DST 37.90km
  • Teren 15.00km
  • Czas 01:54
  • VAVG 19.95km/h
  • VMAX 42.50km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Kalorie 1245kcal
  • Podjazdy 104m
  • Sprzęt Cieniostwór
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 14 maja 2016

I Szosowy Maraton Dookoła Jeziora Miedwie

Pierwszy szosowy maraton w moim życiu zaliczony. Po prawdzie to na wpół szosowy ;), bo pojechałem w kategorii rower inny, czyli na góralu. Zdecydowałem się właściwie w ostatniej chwili, więc nie było nawet czasu aby pomyśleć o innych oponach niż terenowe.

Skutkiem zapisu w przeddzień maratonu, było dopisanie mnie do przedostatniej grupy która starowała, czyli rokowania na jazdę w jakieś większe grupie marne. Na szczęście w praktyce okazało się, że trafiłem razem z Krzyśkiem, Arkiem i jeszcze dwom innymi mocnymi zawodnikami. Od startu poszło mocne tempo i reszta grupy została urwana jeszcze przed zjazdem promenady. Pojechaliśmy w pięciu. Krzysiek i Arek poszli tak ostro, że o mało nie zgubiłem koła już na samym początku jazdy. Jakoś nie jestem przyzwyczajony do jazdy na mtb z prędkością około 35 km/h i więcej. Również do wchodzenia w zakręty z takim prędkościami i w każdym przód naszego pociągu lekko mi uciekał. I tak do Warnic nasz mały pociąg pędził mijając zawodników, którzy wystartowali wcześniej. Na czele przeważnie Krzysiek i Arek. Tak to dojechaliśmy do Warnic. Tam kolejny zakręt i znów lekko straciłem na zakręcie i gdy przycisnąłem troszkę mocniej aby dociągnąć to… pociągnęło mnie, ale w łydce. Skurcz, chwila odpuszczenia i pociąg odjechał. W sumie i tak wcześniej, czy później to by się stało, ale szkoda, że akurat przed wjazdem na odcinek pod wiatr.

Od tego momentu dostosowałem tempo jazdy do moich możliwości i walczyłem ze skurczami, które próbowały, co jakiś czas łapać mnie w łydki. Aż do okolic Ryszewka jechałem sam. Tam udało mi się złapać mieszaną grupkę szosowo-trekkingową i jechałem z nimi do dawnej drogi nr 3. Tempo było liche 20-24, więc jak wyszliśmy na wspomnianą drogę i nikt się nie kwapił do szybszej jazdy do wyszedłem na czoło i zacząłem rozpędzać grupę 23..25…27…i skurcz w nogę. Jak ją rozmasowałem do grupa było 100 metrów z przodu. Łydka twarda jak kamień i zimna jak lód. Do końca już jechałem sam. A wiatr dmuchał tęgo. W sumie i tak udało mi się prawie wszystkich z tej grupki dogonić i wyprzedzić. Plus mnóstwo innych zawodników. Szczególnie na górce przed Starym Czarnowem. Na podjeździe pod Kołbacz łyknął mnie peleton szosowców jadących dystans mega. Szkoda, że akurat pod górkę. Jeszcze tam kogoś po drodze wyprzedziłem i meta. Czas 2:17:58. Miejsce 47 open i 13 w kategorii. W sumie nie najgorzej. Myślę jednak, że mogło być trochę lepiej. Miałem bardzo fajną grupę i szkoda, że nie udało mi się jechać z nimi dłużej. Nauczka na przyszłość: więcej magnezu i zakryte łydki jak będzie tak zimno. Dzięki Arek i Krzysiek i spółka.

Po maratonie pogadałem ze spotkanymi znajomymi, zjadłem lichy obiadzik i pojechałem do domu, aby się ogarnąć i wróciłem na dekoracje i losowanie nagród. Dekoracja jako to zwykle bywa, ale za to losowanie nagród to duża niespodzianka. Nagród było…5. W zestawieniu ilością nagród w maratonie MTB to mały szok. Generalnie i tak jestem zadowolony, że pojechałem. Kolejne nowe doświadczenia. Trzeba doskonalić technikę i mieć mocno na uwadze wychładzanie organizmu.
Czas oficjalny: 2:17:56
Miejsce: 47 open, 13 M4

PS. Taka ciekawostka - w sumie to był... trzeci Maraton Szosowy Dookoła Jeziora Miedwie. Ale owszem pierwszy organizowany przez STC.



Fotki za startu © Fotografia Stargard


i trasy © Fotografia Stargard



  • DST 64.70km
  • Czas 02:18
  • VAVG 28.13km/h
  • VMAX 44.30km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Kalorie 2613kcal
  • Podjazdy 188m
  • Sprzęt Cieniostwór
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 10 maja 2016

Spalanie tłuszczyku

Jak wróciłem do domu po gonitwie na cieniostworze to przyszło mi do głowy, że jest tak ładny wieczór, że aż szkoda już kończyć. Przy okazji warto po dwóch godzinach wypalania glikogenu zajęć się trochę innymi zapasami energetycznymi. Napiłem się (oczywiście wody :) ) i zrobiłem rundkę w tempie fat burn dookoła lotniska, zakończoną małym relaksem na plaży w Dąbiu.


  • DST 14.60km
  • Czas 00:44
  • VAVG 19.91km/h
  • VMAX 35.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Kalorie 500kcal
  • Podjazdy 31m
  • Sprzęt Cieniostwór
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 10 maja 2016

Cieniostwór w galopie

Ostatnimi czasy ciągałem cieniostwora po jakiś krzaczorach, bagniskach i ruchomych piaskach. Najwyższa pora była trochę go przegonić po asfalcie. Cóż by tu napisać odkrywczego o tak oklepanej trasie...może tylko, że wiało dziś ze wschodu, temperatura była optymalna, a lody w Lubczynie zamknięte.


Co by ktoś nie pomyślał, że szosie pojechałem :)



  • DST 49.40km
  • Czas 01:52
  • VAVG 26.46km/h
  • VMAX 39.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Kalorie 1900kcal
  • Podjazdy 76m
  • Sprzęt Cieniostwór
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 7 maja 2016

Rezerwaty Oseto i Trawiasta Buczyna

Tak tam terenowa rundka, aby podelektować się pięknym, wręcz upalnym dniem, zapachami kwitnących drzew i zielenią bukowych lasów. Przy okazji zahaczyć rowerem o dwa rezerwaty przyrody - Osetno i Trawiasta Buczyna. Szczególnie ten drugi mnie interesował, ze względu na istniejące na jego terenie groby megalityczne sprzed około 3000 lat.. O tak, mamy tak blisko Szczecina takie mało rozpropagowane ciekawostki. Pierwsza część trasy do Kołbacza drogami bocznymi przez Rekowo. Rany... ile piachu. 
Z Kołbacza wyjazd na dawną 3 lekko w lewo i w prawo zielonym szlakiem. Rezerwat Osetno. W sumie nic ciekawego. Może po prostu dlatego, że to rezerwat mykologiczny więc dopiero jesienią może być ciekawie :)  Za to jeszcze więcej piachu i do tego sporo pod górę. Uff, koszulka przylepiła się do pleców :)

Z Dobropola zjechałem w kierunku Starego Czarnowa i  na 120 obrałem kierunek na Glinną. W lesie pierwszą i chyba jedyną drogą w lewo. Droga biegnie dość prosto tak jakby po śladzie jakieś starej drogi.


Widać, że nikt tędy nie jeździ

Po dojechaniu do czegoś w rodzaju skrzyżowania, skręciłem drogą w głąb lasu. Ta to już była totalnie nie przejezdna. Co kawałek leżał na niej przewrócone drzewa i rower musiałem przenosić. Przez te mniejsze to jeszcze Ok, ale jak przenosiłem przez buka o około 70 cm średnicy to okazało się to wcale nie takie proste.


Droga obalonych drzew

Ambitnie jednak brnąłem dalej. Generalnie las wygląda tak jak poniżej.


Ładnie i dziko

Kurhanów nie znalazłem. Za to w lesie jest mnóstwo porozrzucanych głazów, ponoć właśnie z grobów megalitycznych. Na poszukiwanie zachowanych  - ponoć są 3 - będę musiał udać się bez roweru i z konkretniejszymi namiarami. Po wyjechaniu z lasu trafiłem na drogą z płyt jumbo i nią dojechałem do Glinnej. Po zatankowaniu w miejscowym sklepie kontynuowałem odkrywanie nowych dróg. Znalazłem gruntówkę, równoległą do 120, która zaprowadziła mnie do Żelisławca. Tam już bez kombinowania i przez Gliniecki Bruk do Binowa, dalej przez Puszczę Bukową do domu.

Dla wielbicieli wysokich średnich małe usprawiedliwienie. Przed obiadem byłem na zakupach z żoną. W sklepach z ciuchami... Nie muszę chyba dodawać jaki zajechany wyruszyłem na rower :)




  • DST 57.90km
  • Teren 45.00km
  • Czas 03:07
  • VAVG 18.58km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 2105kcal
  • Podjazdy 436m
  • Sprzęt Cieniostwór
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 5 maja 2016

Powrót do Bukowej

Ostatnio trochę zaniedbałem Puszczę Bukową tym przyjemniej było dziś pojeździć. Przez dwa tygodnie sporo się zmieniło. Drogi stały się dużo bardziej piaszczyste, a drzewa zieleńsze :) Na obrzeżach lasu kwitną wszelkie możliwe drzewa owocowe. Ich zapach aż zapiera dech w płucach. Jednym słowem piękna wiosna.

Co do trasy to tradycyjnie już mieszanka znanych dróg i odkrywanie nowych. Pod Jezioro Szmaragdowe podjechałem drogą podpatrzoną u kolegów z Fasta. Nie licząc gigantycznej ławicy piachu przy szlabanie to nawet fajna. Pierwszy raz też jechałem Zygzakiem do góry. Drogą tą wielokrotnie wcześniej wędrowałem a to pieszo, a to na nartach, a to na rowerze z góry, ale nigdy do góry.  Nie polecam za to szlaku od cmentarza w Glinnej do Dobropola. Skrót fajny, ale gigantyczne dziury i koleiny.
Znalazłem też chwilę na poszukiwania Uli, która jakoś zniknęła z BS i tylko czasami się ujawnia. Niestety pomimo, że na moje nawoływania odpowiedział cały chór żabich rechotów to tego jednego zabrakło :)
Nie mniej 50 km po górkach i ponad 500 metrów w pionie zrobione.


Może to już nudne, ale jednak będę wrzucał zdjęcia rzezi robionej przez leśników


Ula jesteś tam :)?

 

  • DST 54.80km
  • Teren 40.00km
  • Czas 02:50
  • VAVG 19.34km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Kalorie 2108kcal
  • Podjazdy 561m
  • Sprzęt Cieniostwór
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 2 maja 2016

Drawieński Park Narodowy

Wyprawa do Drawieńskiego Parku Narodowego chodziła mi po głowie już od dłuższego czasu. Przygotowań większych nie było, bo w sumie wyszedł spontan jak się okazało, że żona umówiła się po pracy na popołudnie z koleżanką. Cały dzień dla mnie :)

Logistyka: wysiąść z pociągu na jednej stacji i wsiąść na innej tak, aby robiąc coś na kształt litery U zaliczyć jak największą część Parku. Wybór padł na Kalisz Pomorski i Tuczno. To drugie głównie ze względu na to, że chciałem zobaczyć zamek , a i spodziewałem się, że w oczekiwaniu na pociąg będę miał gdzie coś zjeść. Dlaczego pociągiem a nie autem? Też się zastanawiam ;) Chyba to też element przygody. Tak na marginesie spodobał mi się jazda spalinowym szynobusem. Fajnie słychać jak silnik pracuje i ma bardziej sportową charakterystykę od elektryków.

Wracając do tematu. Ze stacji asfaltem przez Drawno do miejscowości Barnimie. Tam zagłębiłem się do lasy DPN. Po początek szlak wzdłuż Drawy, która na tym odcinku płynie w głębokich wąwozach. Szlak czerwony dość trudny do przejechania rowerem. Ale jakie widoki :) Tak w ogóle to zero spiny, wolne tempo, podziwianie widoków, fotki itp. Do czasu … :)





Tak dotarłem do Zatomia. Na wstępie obejrzałem klon Solarzy - największy i najstarszy klon w Polsce.


Klon Solarzy - 320 lat i dziupla w kształcie serca.

Zatom to całkiem spora wieś. Ładna, zadbany z ryglowymi chatami. Tutaj też pierwszy zonk. Pojechałem tak jak mnie prowadziły znaki szlaku rowerowego. W efekcie trafiłem do miejsca o nazwie Konotop. Gdybym kontynuował jazdę w tym kierunku to wróciłbym do punktu wyjazdu. Nawrotka i powrót do Zatomia. Przy okazji miałem okazję zobaczyć malownicze łąki i fajny, chybotliwy mostek na Drawie.


Konotop - ruiny pałacu


Górskie łąki. Na zdjęciu nie widać, ale górki były strome.

Z Zatomia dalej czerwonym szlakiem w kierunku Głuska. Na tym odcinku mało rzeki, za to dużo lasów. W tym obszar ochrony ścisłej. Ciekawy eksperyment. Coś w rodzaju Puszczy Białowieskiej tylko w borze sosnowym (fachowcy mówią na ten typ lasu sandr). No i oczywiście bruk i piach. Piach był wszechobecny. W Głusku rzut oka na zaporę wodną. Nic szczególnego.



Z Głuska według planów pojechałem żółtym szlakiem w kierunku Pustelni. Po drodze malownicze jezioro Ostrowiec. I drugi zonk. Szlak zamienił się w wąską ścieżynkę biegnąc brzegiem jeziora. Zero przejezdności dla roweru.



Jezioro Ostrowiec

Nawrotka i ścieżką dydaktyczną dookoła jeziora - przy okazji zaliczone kolejne malownicze jezioro Czarne, z wodą o kolorze szmaragdowym - wróciłem do jakiejś sensownej drogi. Tam zonk trzeci. Chciałem pojechać szlakiem rowerowym ,który jednak pomimo, że na logikę powinien prowadzić w interesującym kierunku prowadził w innym. Wróciłem do punkty wyjścia i pojechałem szlakiem pieszym – całkiem sensowna droga – w kierunku miejscowości Ostrowie i Pustelnia. W tym miejscu uświadomiłem sobie, że na pozór ogromny zapas czasu skurczył mi się do niecałych dwóch godzin i trzeba się mocno streszczać jeżeli mam zdążyć na pociąg.


Rzeka Płociczna. Też ładna.

Do Pustelni wszystko było jeszcze OK. Niestety tam wjechałem na szlak czerwony, który okazał się lichą ścieżyną biegnąc po czymś na kształt wału między jeziorami.


Szlak czerwony, tu jeszcze było nieźle

Tereny piękne – słyszałem np. bardzo rzadkiego w Polsce rybołowa – ale droga na rower hardcorowa. Jak dotarłem znów do sensownej drogito czasu zostało mi już bardzo mało. Dalej to już był tylko sprint. Nie wiedziałem do tej pory, że potrafię jeździć po sypkim piachu z prędkością ponad 20 km/h. Dodatkowego smaczku dodawało, to że byłem już głodny, a ostanie krople z bidonu wysączyłem z 10 km wcześniej. W gardle papier ścierny. Pamiętałem, że pociąg jest po 16. Na stację wpadłem z pięć 16 i….dupa. Coś mi się pomyliło i pociąg owszem był po 16, ale wam gdzie wysiadałem, a z Tuczna odjechał 10 minut wcześniej. Do następnego 4 godziny czekania. O fuck jak to mawiają starożytni Brytowie.

I tutaj zaczyna się rozdział II mojej opowieści.

Najpierw telefon do żony. Kochanie …eeee trochę się spóźnię… Pominę milczeniem ocenę stopnia mojej inteligencji jaką usłyszałem ;). Do dobrze, to teraz najpierw jedziemy coś zjeść, a potem pomyślimy, co zrobić z taką ilością czasu. Pewnie pojadę gdzieś w kierunku Szczecina. Wybrałem lokal z zachęcającym napisem: pizza, kebab. I tarasem, gdzie można mieć rower na oku. Okazało się, że nie ma pizzy, bo „...nie ma prądu... „ może być kebab. No to ja dziękuję, zjem hamburgera. O dziwo okazało się, że po to aby go pogrzać w mikrofali prąd był. Hmmm.Tak przy okazji w środku raczyło się piwem miejscowe towarzystwo. W tym pani z jednym wystającym zębem. Kłem. Nie przesadzam. Pierwszy raz coś takiego widziałem. No dobra. Dostałem swojego gumowate jedzenie i rozsiadłem się, aby w spokoju spożyć i pomyśleć co dalej. W między czasie przyszła na taras miejscowa młodzież, czyli dwóch adoratorów z laską, która miała pewien problem aby się zmieść między moim rowerem a ścianą. Uff dała radę. Po chwili jednak ze środka wyszedł adorator Pani z jednym kłem i kazał mi zabierać stąd rower. Widocznie jakiś ważny, bo wyglądał prawie jak z miasta :) Miałem ochotę zareagować , jak to mam w zwyczaju na tego typu uprzejmości, na szczęście w ostatniej chwili przypomniałem sobie gdzie jest i ugryzłem się w język. Było tylko, OK już kończę i jadę. Co też zrobiłem. Pojechałem na zamek, gdzie akurat był festyn. Zamek okazał się większy i ładniejszy niż myślałem. Za to festyn…
Była karków z grilla. Wow :). Były występu miejscowego zespołu „gospodyń wiejskich”. WOW. Był konkurs rzeźbienia figur z pni drewna. Za pomocą pił spalinowych. Zajebiste WOW! Na delektowaniu się miejscowym folklorem upłynęły mi niepostrzeżenie dwie godziny.




Pan na pierwszym planie wyciął konkurencję. Jak inni zawodnicy zobaczyli jak mu idzie rzucili robotę i poszli na piwo, bo stwierdzili, że i tak nie mają szans :)


Kościół obok zamku. Warowny jak klasztor w Częstochowie

Nie chciało mi się już za bardzo nigdzie jeździć. I jakiś tam pomysł, aby zamknąć pętlę i przez Mirosławiec dojechać do Kalisza Pomorskiego umarł śmiercią naturalną, czy też raczej został utopiony w kaloriach z karkówki i pepsi. Jadąc przez Tuczno zauważyłem kierunkowskaz na „bunkry”.A to pojadę zobaczę. Co się okazało. Jest to tzw. Góra Wisielcza, czyli kompleks bunkrów tzw. grupy warownej. Największej na Wale Pomorskim.Niestety za dużo nie pozwiedzałem, bo z rowerem nie dało się wejść. Ciasno i mnóstwo wystających metalowych prętów. Zostawiać roweru też nie chciałem, bo co prawda żywego ducha w okolicy, ale w sumie nigdy nie wiadomo, czy chłopcy ze wsi akurat nie przyjdą.




Po krótkim rekonesansie uwaliłem się na ławce i przeleżałem 45 minut słuchając śpiewu ptaków. Totalny chill :) Później już bez kombinowanie wróciłem tą samą drogą na „dworzec” . Totalnie rozwaliła mnie żona pytając, czy jak będę czekał te 4 godzin to jest gdzie na dworcu bezpiecznie posiedzieć. Tak kochanie jest J . Jakoś zapomniałem dodać, że tam nawet drugiego toru nie ma.


Dworzec Tuczno

Tym razem już zdążyłem na pociąg i z przesiadką w Stargardzie dotarłem do domu.
Ogóle wrażenia. Polecam DPN na wycieczki rowerowe. Jest przepięknie i niesamowicie bezludnie. Szczególnie o tej porze roku, jak jeszcze nie ma kajakarzy. Trzeba jednak mieć na uwadze bruki i piach. Zdecydowania tylko na rowery MTB i szerokie opony. Druga uwaga. Uwaga na durne oznaczenia szlaków. Owszem jest ich dużo, ale nie ma mapek a tabliczki są opisane jesteś na szlaku takim i takim, na którym są miejscowości i tu lista, ale za cholerę nie wiadomo, gdzie akurat jesteś i jaka jest następna. Dobrze jest też pojechać z mapą, może wtedy nie zabrało by 10 minut do pociągu ;)



  • DST 100.40km
  • Teren 75.00km
  • Czas 05:54
  • VAVG 17.02km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Kalorie 3700kcal
  • Podjazdy 593m
  • Sprzęt Cieniostwór
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 30 kwietnia 2016

Bo morze ma piękny kolor

Pojechałem zamoczyć koła w słonej wodzie. Co by tu napisać o znanej wszystkim trasie drogą alternatywną... Może tyle, że dziś to nie był mój dzień. Od rana bolała mnie głowa i ogólnie jakoś tak ciężko mi się jechało. Wiatr południowo-wschodni więc głównie pomagał. Choć też dość często wiał z boku, więc jakieś rewelacji nie było. Jechałem z myślę, że może wrócę na kołach z powrotem, ale już w Wolinie wiedziałem, że raczej nie dziś. 


Wiatraki kręcą raźnie

Od Wolina pojechałem drogą na Międzywodzie. Raz, że nie lubię S3, a dwa wstyd nie zrobić 100 jadąc nad morze :) Droga pierwszy raz na rowerze. Miło zaskoczyła mnie nawierzchnia. Asfalt w standardzie niemieckim, więc pomimo bocznego wiatru Rubi bez problemu toczyła się z prędkością około 30-tki. Fajne widoki. Połowa trasy ze ścieżką rowerową, którą nie jechałem, bo to dość leciwy polbruk. Nie mniej zainteresowanym polecam.
Od Międzywodzia kierunek ma Międzyzdroje. Do pociągu została 1:10 więc trzeba było się w miarę streszczać. A tu w nogach prawie setka, górki i wiatr jak cholera z boku. Większość trasy przejechałem z triathlonowcem z Międzyzdrojów więc miałem doping, aby dotrzymać koła :) Pożegnaliśmy się w mieście. Szybki skok na plażę, mała sesja foto i trzeba było streścić się na pociąg. Pewnie jakby nie ból głowy to bym więcej czasu zabawił nam morzem, ale dokuczał tak, że...chciało mi się do domu :)


Koła zamoczone... i przy okazji buty :)

Powrót pociągiem w towarzystwie całej wycieczki niemieckich emerytów. Nie wiedziałem, że może się zmieścić 15 rowerów tam, gdzie jest miejsce na 3. Tak swoją drogą ludzie chcieli, aby konduktor ich wywalił z pociągu, bo "...jest napisana, że mogą być tylko 3 rowery..." Ehhh tolerancyjne mamy społeczeństwo.
Miałem tez okazję widzieć kontrolę poziomu fekaliów. Przeszyła miła Pani, przycisnęła jakieś guziczki i ta dam, pojawił się na wyświetlaczu napis: poziom fekaliów 5%, poziom wody 86 %. Kurcze, ultra nowoczesne te nasz pociągi.
Pogoda: rano 8 stopni, a o 13 już 18.
Trasa przejechana na dwóch bananach i jednym bidonie. Dwa minutowe postoje: sikustop i telefon do żony.


 
  • DST 109.40km
  • Czas 03:59
  • VAVG 27.46km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Kalorie 2600kcal
  • Podjazdy 450m
  • Sprzęt Rubi
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 28 kwietnia 2016

Czarne chmury

Po głębokiej analizie radarów meteo postanowiłem wstrzelić się w dziurę pomiędzy deszczowo-gradowymi chmurami. Kierunek na Goleniów. Od Klinisk zająłem się obserwacją czarnej chmury, która kursem kolizyjnym nadciągała od strony centrum . Przy groszku w Rurzycy nawrotka. W samą porę.  O kask zabębniło  tylko kilka gradowych kulek. Po powrocie do Dąbia mała rundka w kierunku Wielgowa i obserwacja następnej czarnej chmury w kwestii do domu, czy jeszcze jakieś kręcenie. Chwila postoju przed zamkniętym szlabanem pozwoliła mi podjąć decyzją.



Trafną, bo 15 minut po schronieniu się pod dachem lunęło :)



  • DST 32.50km
  • Czas 01:16
  • VAVG 25.66km/h
  • VMAX 37.80km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Kalorie 991kcal
  • Podjazdy 75m
  • Sprzęt Rubi
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl