Informacje

  • Wszystkie kilometry: 21929.71 km
  • Km w terenie: 3652.47 km (16.66%)
  • Czas na rowerze: 42d 02h 41m
  • Prędkość średnia: 21.70 km/h
  • Więcej informacji.
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Follow me on Strava

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Jarro.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Sobota, 11 czerwca 2016

Powrót na niziny

Pojechałem zobaczyć statki na Dniach Morza. Lipa. Fajna tylko replika okrętu Magellana. W głowie się nie mieści, że można popłynąć taką łupiną w nieznane i przez oceany opłynąć Świat.
Na prawobrzeże wróciłem przez Krygiera i ciachnąłem podjazd pod Kołowo. Wrażenie trochę śmieszne. To jest pod górę na nie po płaskim ? :)
Zmęczyć się jednak też można, jak się jedzie 20 km/h a nie 10 jak to bywało w górach.

Zamiast fotek statków, pominięte wcześniej zdjęcie industrialne z Gór Sowich.






  • DST 46.00km
  • Teren 4.00km
  • Czas 02:11
  • VAVG 21.07km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Kalorie 1500kcal
  • Podjazdy 250m
  • Sprzęt Cieniostwór
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 8 czerwca 2016

Ślęża na deser

O dawna chciałem wejść/wjechać na szczyt tej mitycznej góry i pogłaskać niedźwiedzia stojącego tam od czasów prechrześcijańskich. Pomimo, że kilkanaście razy zdarzyło mi się przejeżdżać w pobliżu to jakoś zawsze brakowało czasu. Tym razem musiał to być punkt obowiązkowy mojej wyprawy w Góry Sowie.

Ułożyło się tak, że zostawiłem sobie to na deser. Właściwie to przerywnik w powrocie do Szczecina. Ze tego względu wariant minimum. Czyli zostawiłem auto na przełęczy Tąpadła i pojechałem w górę i dookoła Ślęży. Możliwości wjazdu jest kilka, ja wybrałem najprostszy co nie znaczy, że najłatwiejszy. Pojechałem drogą szutrowo-brukową oznaczoną jako szlak żółty. Jest kawałek góry do jechania. 3 km, średnie nachylenie 11%. Miejscami jest powyżej 20%. Szuter, luźne kamienie, dziury i co kawałek szeroki rynny odwadniające. Kostka w miejscach najbardziej stromych. Trudna trasa. Wjechałem ją z przerwami na fotki i przepuszczanie grup wycieczkowych więc średnia wyszła mi prawie jakbym wszedł na piechotę :)


Droga na Ślężę

Na szczycie lekkie rozczarowanie. Paskudna wieża TV, kościół, krzyż, dom turysty-pielgrzyma. Brak spektakularnych widoków.


Widoki są w kierunku Legnicy, czyli akurat w najmniej interesującym kierunku


Kościół na szczycie

Był też oczywiście niedźwiadek


Został pogłaskany i przytulony

Na szczycie jest też platforma widokowa w kierunku południowym. Akurat w remoncie i zakaz wstępu. Ale nie po to tyle jechałem kilometrów wzdłuż i w pionie, aby tam nie wejść...

Zakaz wstępu
...i widok z platformy


 Dobry był tekst robotników pracujących na wyższym poziomie.
- Słyszałeś coś?
- Nie, a co?
- Bo chyba ktoś jest na dole...

Dalszego ciągu dialogu nie słyszałem, bo się ulotniłem po angielsku. Choć spdy trochę zgrzytała po kamieniach.

Zjazd z góry bardzo trudny. Stromo, sypko i cholerne rynny odwadniające (szerokie na jakieś 30 centymetrów). Trafiły mi się schodzące z góry grupy dzieci z nieprzytomnymi nauczycielkami, między którymi musiałem lawirować. Na dole odetchnąłem z ulgą. Akurat jak rozglądałem się na przełęczy, w którą stronę pojechać to wdrapał się tam szosowiec. Cały mokry. Zdawkowe cześć, rzucił na mnie okiem i tekst:
- kondycja dopisuje?
- a nie narzekam. Odpowiedziałem.
Po chwil sobie uświadomiłem, że wyglądałem jakbym też wjechał z drugiej strony. Gość na MTB, z plecakiem, bez śladu zmęczenia. Ha, ha. Można kogoś zdołować. Jak wjechałem tam naprawdę za 1,5 godziny to też byłem mokry.

Dalej pojechałem dookoła Ślęży przez Sobótkę. Jest to kultowa trasa dla szosowców. To na niej rozgrywane są mistrzostwa Polski. O czym przypominały co jakieś czas różne napisy na asfalcie. Typo: Kwiato, forza itp. Niestety pojechałem przeciwnym kierunku niż robią to zwykle kolarze wiec miałem wszystko do góry nogami. No i z górki tam gdzie oni mają pod i odwrotnie. Trochę szkoda.
Gładziutkim asfaltem dotarłem do Sobótki. Po drodze sady z dojrzewającymi czereśniami i widoki na przedpola Wrocławia.
W Sobótce drugie śniadanie na rynku specjałami zakupionymi w pobliskiej piekarni


Produkt regionalny

Była też plastyczna mapa okolicy


 
Po zjedzeniu pączka i kilku niedźwiedzi pojechałem dalej. Po drodze cały czas widok na Ślężę.


Tylko Śląsk :) i czereśnie

Na koniec podjazd po przełęcz. Upał był ponad 30 stopniowy, a podjazd sztywny. Wjechałem więc na górę mokry. Rower do auta, przebieranka i koniec wyprawy.

Małe podsumowanie:
Łącznie przejechane: 300 km
Suma przewyższeń: ponad 6 km
Góry: dużo trudniejsze niż się spodziewałem, bardzo duże względne przewyższenia. Za to bardzo ładne, piękna przyroda. Genialne widoki.
Strefa MTB: dobrze oznaczona. Trasy miejscami bardzo trudne. Stromo, dużo kamieni i tych dużych i tych luźnych. Miejscami śmierć w oczach. W porównaniu to trasy w Izerach w pobliżu Jakuszyc to bułka z masłem.
Kwatera: bardzo dobry wybór, dobra lokalizacja, fajni właściciele. Domowe jedzenie. Jakoś coś to polecam i służę kontaktem.
Stopień zadowolenia z wyprawy: 10/10.



 
  • DST 27.70km
  • Teren 6.00km
  • Czas 01:44
  • VAVG 15.98km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Kalorie 1184kcal
  • Podjazdy 623m
  • Sprzęt Cieniostwór
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 7 czerwca 2016

Góry Sowie dzień V grzbietami gór

Dziś pechowo. Plan był taki, że aby nie marnować czasu na jeżdżenie wzdłuż gór podjadę sobie autem na Przełęcz Jugowską i pojadę do Srebrnej Góry i z powrotem. W większości różnymi drogami, bo na mapie namalowana jest tak możliwość.

Niestety już na początku wycieczki zepsuł mi się telefon. Nic nie widać na ekranie. Dość mocno zważyło mi to humor, bo już abstrahując od wydatków związanych z naprawą lub kupnem nowego i utratą różnych danych, to kłopot jest podczas wycieczki. I tak jest niebezpiecznie jeździć samemu po tych bezludnych i trudnych trasach. Bez kontaktu ze światem, to już samobójstwo. Dodatkowo telefonem robię zdjęcia i dzięki mapom OSM jest najlepszym narzędziem nawigacji. Papierowa mapa strefy MTB jest niezła, ale trudno uchwycić punkty charakterystyczne, w których się jest. Do Garmina nie wgrałem śladów, bo trasa miała być po kilku łączonych. Bez gpxa niewiele widać.

Po koszmarnym podjeździe i zjeździe pod Kalenice (z buta było nawet z góry) zacząłem kombinować szukając lepszych dróg. W efekcie zjechałem nie tam, gdzie trzeba i wylądowałem w Woliborzu, czyli u podnóża. W efekcie kawałek po asfalcie i trochę na przełaj wróciłem do żółtej MTB, którą jechałem wcześniej po zjechaniu z Kalenicy. Ciekawa droga. Leśnicy wybudowali sobie białą szutrówkę do wywozu drewna ciągnącą się od przełączy do przełęczy. Stan prawie idealny.  Nią dotarłem do samochodu.
Sporo fajnych widoków. Widok z wieży widokowej na Kalenicy taki jak z Wielkiej Sowy. Zapiera dech. Widać wszystko jak na dłoni od Wrocławia po Śnieżkę. Trochę skałek. Ciemne lasy świerkowe i bukowe. Szemrzące potoki skrzące się w słońcu. Na płyciznach jest sporo miki, która wygląda jak płatki srebra. Ehhh

Zamiast fotek, których nie udało się zrobić dziś - coś z wczoraj.






  • DST 35.30km
  • Teren 35.30km
  • Czas 02:38
  • VAVG 13.41km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Kalorie 1345kcal
  • Podjazdy 864m
  • Sprzęt Cieniostwór
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 6 czerwca 2016

Góry Sowie dzień IV Przełęcz Walimska + Andrzejówka

To był piękny dzień. Słoneczko, idealna temperatura. Miała być luźna wycieczka. Najpierw nad Jezioro Bystrzyckie, a potem podjazd pod przełęcz Walimską i do domku. Wyszło trochę inaczej, no ale …Nad jeziorem liczyłem na jakieś zamoczenie nóg i tego typu atrakcje. Srogo się zawiodłem… Do jeziorko droga prawie cały czas w dół.I prawie cały czas wzdłuż Bystrzycy, która z malutkiego potoku (ale o wysoko i szeroko obmurowanym korycie) zamieniła się w całkiem pokaźną rzeczkę.




Tak to sobie podziwiając Bystrzycę i inne widoki dotarłem do sztucznego zbiornika. Wzdłuż niego biegnie malownicza droga, ale co z tego jak cały brzeg jest szczelnie obudowany domkami letniskowymi wszelkiej maści i rodzaju. No jak można tak spaskudzić dobro ogólnonarodowe. Jakiegoś zejścia do wody też nigdzie nie znalazłem, a poniższą fotkę cyknąłem przez dziurę w płocie.


Zniesmaczony dotarłem do tamy. Imponująca.



Widoki z tamy

Za tamą okazało się, że biegnie w dół szlak strefy MTB. Chociaż, nie planowałem tamtędy to… zjechałem. No i tu chłopaki przegięli. Jeszcze szlaku rowerowego biegnącego po torach to nie widziałem.Na szczęścia po jakiś 300 metrach dało się zjechać boczną ścieżką od restauracji Zagroda. Uff, po podkładach kolejowych po prostu nie da się jeździć.


W zagrodzie jak to w zagrodzie – zwierzęta. Trochę dziwne jak na ten klimat.


Był też kolega Struś ;)


Dalej już według planu dotarłem na drugą stronę Gór Sowich. Na tej drodze nie ma jakieś spektakularnej przełęczy. Skręt w prawo i przez wioseczki u podnóża gór w kierunku walimskiej. W oddali nęci Ślęża.


Ty będziesz na deser

Z Rościszowa podjazd po przełęcz. Tym razem założyłem sobie, że nie będzie przerw na fotki i takie tam popijanie z bidonu ;) Jadę jednym ciągiem.
Od razu odkryłem dlaczego to inne przełęcze są wielbione przez szoszonów. Na początku ze 2 kilometry bruk ze średnim nachyleniem 4-5 %. To już człowieka może zmęczyć, a to tylko preludium. Jak zaczął się asfalt to zrobiło się 7-9 % i tak trzymało do końca. Miejscami było 13 %. Przynajmniej tak Garmin pokazywał.Dałem radę, bez postawienia stopu na asfalcie. Podjazd zajął mi ponad 40 minut, średnia 11,4 km/h. Różnica wysokości 419 metrów. Mogę takie przełęcze podjeżdżać, byle nachylenie nie przekraczało 10 %, po wtedy to już jest ciężko. Przynajmniej na Cieniostoworze.



Zjazd do Walimia to już był z przystankami na fotki. Widoki genialne. Co ciekawe zjazd asfaltowy ,ale jest kilka zakrętów wyłożonych kostką. Jak popada to masakra. Jeden zakręt (czy raczej ich sekwencja) to prawdziwy zakręt śmierci. Oczywiście kostka. Osławiony o tej nazwie koło Szklarskiej Poręby, to jakaś popierdółka w porównaniu z tymi eskami. Przy zakręcie stoi pomnik Bublewicza i Kuliga.


Takie widoki



W Walimu jedząc pączki i lody przypomniałem sobie, że zapomniałem zrobić zdjęcie w schronisku Andrzejówka jak byłem tam poprzednio.
Hmm…Trochę jeszcze było czasu do obiadu, no to pojechałem zrobić. Tym razem wjazd od innej strony, bo poprzednio wypatrzyłem, że jakaś droga asfaltowa tam prowadzi. Tyle, że jakoś nie zwróciłem uwagi, że najpierw muszę zjechać na jakieś 360 m n.p.ma Andrzejówka leży na pond 800… To sobie zafundowałem drugą górę. Generalnie z 15 km podjazdu i im dalej tym bardziej stromo.Tym razem były fotki w trakcie… ;)
Do Rybnicy to jeszcze jakoś szło, ale ostatnie 3 kilometry do schroniska, to już rzeźnia. Skończył mi się cukier w organizmie. I nie było na czym jechać. Jakoś się w końcu wdrapałem., po drodze robiąc oczywiście fotki kopalni tego czerwonego g.., które mi poprzednio opony zalepiało. Malshit a nie malafir to się powinno nazywać.


Kopalnia

W schronisku zaległa fotka i wypita pepsi 0,7.


Zjazd dość łatwym czerwonym MTB do Łomnicy. Ha, ha, jeszcze tydzień temu przed takim to z roweru zsiadałem. Potem już na kwaterę też lekko alternatywną drogą.

Dużo tutaj jest wąskich asfaltówek o doskonałej nawierzchni poprowadzonych gdzieś bokami przez górki, pola. Raj dla szoszonów. No prawie, bo notorycznie leżą na tych droga naniesione przez wodę piach i kamienie.


  • DST 88.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 05:05
  • VAVG 17.31km/h
  • VMAX 56.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Kalorie 3645kcal
  • Podjazdy 1659m
  • Sprzęt Cieniostwór
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 5 czerwca 2016

Góry Sowie dzień III dwie przełęcze

Troszkę zmęczyły mnie już kamienie, błoto, korzenie i wykroty. Dziś uciekłem na asfalt. W planie zaliczenie dwóch przełęczy, czyli przejazd tam i z powrotem przez Góry Sowie i sentymentalna wizyta w miejscu spędzania wakacji.

Na początek podjazd z Sierpnicy na Sokolec. To już jest sama w sobie niezła przełęcz. A to tylko rozgrzewka. Tak się zastanawiam, jak to jest, gdy człowiek wychodzi z podwórka i do najbliższej miejscowości musi pokonać 210 metrów w pionie. Z średnim nachyleniem prawie 10%. Z Sokolca fajny zjazd i pod górę w stronę Pieszyc.


Muszę przejechać, gdzieś tam na drugą stronę

Poszło nad spodziewanie łatwo, pomimo fatalnej nawierzchni. Jak człowiek zapomni o Stravie to można jechać nawet pod najgorszą górkę. Młynek, po drodze, przystanki na fotkę. Jakie to ma znaczenie, że średnia wyjdzie poniżej 10 km/h.



Prawdziwe góry


Jest przełęcz

Z przełęczy mega zjazd. 10 km w dół i 450 metrów spadku terenu. Do tego idealnie gładki asfalt. Wow. Po ilości mijanych szoszonów widać, ze to ich miejscowa Mekka. Fotek nie ma, bo …kręciłem filmik. Jak ogarnę obróbkę to wrzucę.
Z Pieszyc elegancką drogą do Bielawy.

No proszę

Cały czas wzdłuż gór. I pierwsza burza, która mnie złapała. Przeczekana w wiacie przystankowej z sympatycznymi babciami. Pogadaliśmy sobie.


Góry Sowie

Z Bielawy do Ostroszowic i sentymentalna wizyta w Wiatraczynie. Tam druga burza, przeczekana u rodziny, totalnie zaskoczonej moją wizytą. Ot tak niespodzianka.


Do Wiatraczyna

Po dość obfitym obiedzie trzeba był wspiąć się na Przełęcz Wolimborską. Do Jodłownika, gdzie zaczyna się podjazd niestety nie dojechałem znów sentymentalną drogą wzdłuż pól, bo zamieniła się w rzekę. Trzeba było klasycznie asfaltem.
Tym razem podjazd był trudniejszy. Dłuższy, chyba bardziej stromy, no i obiad ciążył na żołądku. Do tego wilgotność powierza 100%. Kapało na mnie z drzew, kapało i ze mnie ;)


Na podjeździe

Takie widoczki

Jest przełęcz

Zjazd fajny, ale nie tak malowniczy i długi jak poprzedni. Tym razem już bez filmiku, a i też fotek. Z mokrą jezdnią, na którą przed chwilą woda naniosła żwiru, i co jakieś czas przepływały mini rzeczki nie ma żartów.
Z Woliborza w kierunku Wałbrzycha długo droga prowadziła lekko w dół. Znów wzdłuż gór tym razem po ich drugiej stronie.Po drodze różne fajne widoki.




Jak jest w dół to musi być kiedyś w górę. I było… Od 60 do 72 kilometra cały czas pod górkę. Niby nie wiele z 2-4 %, ale 12 km non stop…
Potem już z górki do Głuszycy i znów pod górkę do Sierpnicy.Dwa kilometry przed metą dopadła mnie trzecia ulewa z gradobiciem. Drzewo, pod którym się schowałem dość szybko przeciekło. W ciągu 5 minut od rozpoczęcia deszczu po ulicy płynęły spore strumienie wody. Ryjąc sobie raźno pobocze. Cóż taki teren.


Tęcza przed burzą

Na kwaterę wróciłem mokry. Ciepły prysznic, był przyjemny jak nigdy.
W sumie mile spędzony dzień ;) 1,5 km w pionie ukręcone.

P.S. Znalazłem tunel ze złotym pociągiem. A nawet dwa. Teraz nie wiem, który wybrać...




  • DST 80.90km
  • Czas 04:33
  • VAVG 17.78km/h
  • VMAX 68.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Kalorie 3890kcal
  • Podjazdy 1506m
  • Sprzęt Cieniostwór
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 4 czerwca 2016

Góry Sowie dzień II Zamek Rogowiec i singletracki

Dziś było mniej Gór Sowich a więcej Sudetów Wałbrzyskich. Wypuściłem się na magiczne singletracki. Dla niewtajemniczonych wąskie ścieżki jednokierunkowe zwyczajowo prowadzone w dół.

Zanim jednak do nich dotarłem czekało mnie sporo wspinaczki. Aby zobaczyć jak najwięcej wybrałem wariant łączony kilku tras MTB. Na początek czarna z podjazdem pod Zamek Rogowiec. Było ciężko, miejscami dramatycznie. Stromo, błoto z kamieniami i prace leśne na szlaku. Trudno sobie wyobrazić gorszą kombinację.



Czarna MTB

Chyba, że brak szlaku, bo i taki było przez fragment. Ktoś postawił sobie posesje na drodze, ogrodził i szlak biegnie trawą dookoła płotu. Pod zajebistą górę...



Podjazd jeszcze był do przeżycia, ale fragment zjazdu po tym błocie – nie do wyhamowania. Na szczęście udało mi się położyć ja miękkim więc tylko lekko rękę obtarłem.

Dzięki podjechaniu tej makabry pierwszy raz w życiu (i pewnie ostatni) byłem przez chwilę gwiazdą kolarstwa. Przy schronisku Andrzejówka zaczepiła mnie grupa pieszych turystów, którzy widząc charakterystyczne czerwone błoto na rowerze zapytali, czy ja aby nie podjeżdżałem tym szlakiem. Oni nie mogli wejść pieszo i dyskutowali, że oznaczenia, że to szlak rowerowy to chyba jakiś żart. No to jak się dowiedzieli, że podjechałem to nagle stałem się gwiazdą. Wywiady, zdjęcia … :) Naprawdę, fotki sobie ze mną robili.

Zanim dojechałem do Andrzejówki zdobyłem wspomniany wyżej zamek Rogowiec. Właściwie to kupę kamieni. Ale za to widoki z tego miejsca zapierające dech w piersiach.



Rogowiec

Od zamku do schroniska zeżarło mi 10 km trasy i 120 m przewyższenia (sprawdzone na gpssie). Drogi od Andrzejówki (MRB czerwona i niebieska) luksus. Szerokie ubite leśne drogi, bez dużych przewyższeń. Właśnie na takie tu liczyłem.


Okolice Andrzejówki , fajna panorama ;)


Droga marzenie

I tak sobie dojechałem do pomarańczowego singletraka. Cóż… wąska ścieżyna pomiędzy choinkami, którą pędzisz na złamanie karku mimo, że palisz hamulce. Przeżyłem :)


Pomarańczowy singel

Dalej znów dość komfortowymi drogami do niebieskiego singla, który co prawda nie jest jako taki oznaczony, ale wygląda tak. Zdjęcie nie oddaje w pełni wrażenia. Po prostu 30 centymetrowa ścieżyna na kamienistym zboczu z korzeniami luźnymi kamieniami itp. Z bok przepaść najeżona ostrymi głazami. Tu już wymiękłem i przez co gorsze miejsca przeprowadziłem rower.



Spoko, nie jest źle. Ktoś zadbał o bezpieczeństwo ;) Między kamieniem a drzewem jest 1,5 szerokości opony.

Na koniec szlaku urocza polana i jabłuszko na zagryzienie stresu. Ewentualnie marchewka.


No, fajnie ale mogłyby nie wyglądać jak grób

Dalej znów w miarę komfortowa czerwona i zielona MTB, biegnąca po pasie granicznymi. Mała wizyta w Czechach i zjazd zieloną w kierunku Kolców.

Witamy w Czechach

Tu dość niespodziewania było znów ostro. Woda rozmyła ścieżkę i przez jakiś czas pędziłem czymś w rodzaju dna potoku.
W sumie podobne niespodzianki trafiały się cały czas. Nagle w równej drodze pojawiają się wyryte dziury i luźne kamienie. Tydzień temu strasznie tu lało no i się porobiło. Jakoś dałem radę się nie wywalić. Ale na razie mi starczy :)
Wnioski z dzisiejszego dnia:
  • nie podziwiasz widoków jak Ci śmierć zagląda w oczy
  • 10 km/h jest na podjeździe prędkością wielce OK skoro doganiasz o połowę młodszych tubylców :)

  • DST 40.20km
  • Teren 40.20km
  • Czas 03:30
  • VAVG 11.49km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Kalorie 2700kcal
  • Podjazdy 970m
  • Sprzęt Cieniostwór
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 2 czerwca 2016

Góry Sowie dzień I Wielka Sowa

No to żem się wyprawił w góry. Trochę dla sportu, a trochę to wyjazd sentymentalny. Moi dziadkowie mieszkali u podnóża Gór Sowich, a ja urodziłem się niedaleko i mieszkałem do 5 roku życia. Każde szczenięce wakacje to łąki, pola i sad z pysznymi czereśniami, który był na zboczu Czeszki.Teraz zatrzymałem się po drugiej stronie gór. Teren, którego praktycznie nie znam.

Przyjechałem o 13, kolacja umówiona na 18 więc trzeba zrobić jakiś mały rekonesans. Miałem jechać pomarańczową MTB, ale Pan gospodarz, który sam też jeździ stwierdził, że zielona jest ciekawsza. No to pojechałem. W stronę Rzeczki, pod górkę. Po mniej więcej 2,5km… umarłem. W pionie zrobiłem ze 200 metrów. Czyli dwa razy więcej niż największy podjazd w Puszczy Bukowej.


Tu mnie zmogło ;)

Po chwili odpoczynku pojechałem dalej mierząc już zamiary (czyli przełożenie) na możliwości. Po osiągnięciu szczytu, szaleńczy zjazd. Tak mi się wydawało, ale nie uprzedzajmy faktów.


No to z górki

Później znów pod górkę i tak to się znalazłem w Sokolcu u podnóża Wielkiej Sowy, czyli najwyższego szczytu Gór Sowich, na którą to prowadził wspomniany zielony MTB.


O kurcze jak tu ładnie

Hmmm… skoro wjechałem już ze 350 metrów do góry to jeszcze to 200 zrobię i zaliczę wspomnianą Sowę. To to jedziemy. Do schroniska jeszcze jakoś było, choć jak widać poniżej nie lekko.


25 - 30 % ?

Alibi na złapanie oddechu. Pomnik Carla Wiesena

Za schroniskiem, gdzie jakiś cudem wyłączyłem Stravę i nie zapisałem dotychczasowego szlaku zaczął się hardcor. Kamienie i dosłownie ściana nie do wjechania rowerem. Okazało się, że mi się szlaki pomyliły i pojechałem pieszym. Z połowę drogi prowadziłem rower.


Tu jeszcze próbowałem jechać

W końcu Sowa zdobyta. Akurat złapał mnie tam deszcz.


Zdobywca z nizin



Widoczki z Wielkiej Sowy

Zjazd już na pewno zielonym rowerowym MTB. Było OK… do czasu. Tutaj też fragment szlaku to kamienisty żleb, którym na dodatek płynęła woda. Śmierć w oczach. Przyznam się, że wymiękłem i sprowadziłem rower w najgorszym odcinku. Decyzja to prawdopodobnie ocaliła mi zdrowie, bo w jednym miejscu, był z metrowy uskok i raczej na pewno skończyło by się glebą. Na kamienie.


Tu podjąłem decyzję, że będzie zejście z buta. Na szczęście

Dalszy zjazd w terenie jak widać poniżej to już lajcik ;) Od trzymania pozycji zjazdowej i manewrowania rowerem uda piekły gorzej niż na podjeździe. A dzień później kiedy robię wpis, mam zakwasy w …rękach. MTB ;)




Szlaki strefy MTB

Tak to przez świerkowe bory najpierw pomarańczowym, a potem żółtym MTB dojechałem do Walimia. Po drodze jedno z wejść do kompleksu Rise.



W Walimia pojechałem na skróty, czyli przez górkę wąską asfaltówką. 2 km średnie nachylenie 9%. No to mi na dziś już starczy. Zjazd mega malowniczy. Ale już nawet fotek mi się nie chciało robić. Zresztą już dość mocno deszcz padał.

Tak to zakończył się pierwszy dzień Jarka Zdobywcy Gór z Nizin ;) Zrobiłem raptem 30 km, a czułem się jakbym przejechał 100 w Puszczy Bukowej. Tak długo i tyle wrażeń. Zmęczenie do ogarnięcia.

Może na koniec trochę danych faktograficznych. Mieszkam w Sierpnicy, czyli tam gdzie diabeł mówi dobranoc. Nie ma nawet sklepu. Zatrzymałem się w agroturystyce mającej certyfikat Sudeckiej Strefy MTB. Jest myjka dla rowerów, trochę żeli i batonów, zapasowe dętki, mapa strefy MTB do kupienia. Pewnie jak coś się zepsuje to można liczyć na pomoc z narzędziami. Mili gospodarze. Posiłki da się dogadać w godzinach takich aby mi pasowało. To propozycja gospodarzy. Jeszcze, żeby było kolarskie to byłoby pełne szczęście.


Punkt dostępu do Strefy MTB, czyli miejsce gdzie można dojechać autem i wsiąść na rower. Tu Przełęcz Walimska. Fajnie widać profile tras :)

P.S.W piątek bez roweru, bo lało całą noc, wszędzie błoto a czarne chmury zwiastowały dalsze ulewy. Było więc zwiedzania podziemi Rise i trochę turystyki pieszej. W sobotę dalej katujemy Cieniostwora.


  • DST 31.00km
  • Teren 31.00km
  • Czas 02:20
  • VAVG 13.29km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Kalorie 1500kcal
  • Podjazdy 850m
  • Sprzęt Cieniostwór
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 31 maja 2016

Upgrade :)

Znów na rowerze po przerwie, w której znajomi bili rekordy i zdobywali nagrody w zawodach. Miała być mała rundka przed deszczem w celu próby odbudowania formy nadszarpniętej weselem na lubelszczyźnie ;) Oraz w celu sprawdzenia jak się sprawują nowe zabawki Cieniostowora. Wyszła 50-tka, bo deszcze przyszedł później niż w prognozie.
Co do trasy to nic szczególnego. Trochę po lesie w okolicy Wielgowa, gdzie spotkam mnie prawdziwy szok. Leśnostrada ukryta przed cywilizacją...


Ni stąd ni zowąd takie cudo w środku lasu

Później przez Bukową i rundka dookoła Szmaragdowego.


Jezioro Szmaragdowe. O tej porze roku nazwa jak najbardziej adekwatna

Na koniec jeszcze pojechałem  zobaczyć na wpół zawalony most. Kuźwa, człowiek na 5 dni wyjechał i już mu jedyną przeprawę do pracy zepsuli.


Jeszcze stoi... Nawet się nim przejechałem tam i z powrotem. Mam nadzieję, że nie ostatni raz.

Wracając do tytułu. Canyon przeszedł dość istotny upgrade w kierunku turystycznych. Przed wszystkim coś dla ciała, czyli zmieniłem mu siodełko, ze średnio wygodnego oryginalnego na dedykowane dla mnie Selle Italia. Zrobiłem sobie pomiary ID match i wyszło mi L3. Kupiłem Max Flite Gel Flow. Pierwsze wrażenia - powinno być dobrze i chyba nie żal wydanej kasy.

Drugi zakup to Garmin Edge 810 w wersji Bundle, czyli z czujnikami kadencji, prędkości, tętna. Poszalałem :) Szczerze mówiąc to, aż tak wypasionego sprzętu bym sobie nie kupił, ale skoro został on sfinansowany z... grantu badawczego wiec musi być z najwyższej półki ;)
Kolejny gadżet, pardon -  sprzęt badawczy leży jeszcze w pudełku, bo zabrakło mi czasu na... rozpakowanie ;) Do Garmina też jeszcze nie zainstalowałem czujników. Na razie testowałem działanie map i ogólnie jak się to to sprawuje. Pierwsze wrażenie - mały komputer.  Kurcze chyba już jestem za stary na ogarnięcie takiej ilości funkcji. Trochę za mało czytelny ekran podczas nawigowania.


Nowy kokpit Cieniostwora

Będziemy testować dalej. Tym bardziej, że okazji będzie aż nadto na najbliższym czasie...


To teraz tu pojeździmy  :)


  • DST 51.10km
  • Teren 15.00km
  • Czas 02:30
  • VAVG 20.44km/h
  • VMAX 56.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Kalorie 1781kcal
  • Podjazdy 366m
  • Sprzęt Cieniostwór
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 24 maja 2016

Po deszczu

W końcu trochę popadało. W efekcie zamiast jakieś 50-tki tylko rundka po okolicy jak lekko obeschło. Aby nie było całkiem piknikowo to zaliczone trzy podjazdy na Bukowym, a na koniec trochę interwałów.
Aha, było też testowanie nowej zabawki :) Niestety dalszy ciąg testów dopiero po długim weekendzie.


  • DST 30.20km
  • Czas 01:19
  • VAVG 22.94km/h
  • VMAX 47.90km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Kalorie 1069kcal
  • Podjazdy 154m
  • Sprzęt Cieniostwór
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 22 maja 2016

Wełtyń

Pojechałem nad jezioro Wełtyń. Co by nie było nudno to nie normalnie, zwykłymi drogami ale na "szagę" jak to mawiała moja babcia. Do Radziszewa jeszcze standardowo i było by bez historii, gdyby nie szoszon, który złapał mnie na światłach w Podjuchach. No to jak wyprzedził to jak pijawka siadłem mu na koło i z prędkością 30-32 dociągnął mnie do skrętu na Gardno. Jako, że jechał w tym samym kierunku to nawet dałem zmianę w godnym tempie. Chwilę później pojechałem w las, co kolega przyjąłem z lekkim żalem. 

Do Starych Brynek dojechałem malowniczą i twardą drogą wzdłuż Omólnej. Za Brynkami zapuściłem się w nieznany teren kierując się na oko w mniej więcej w kierunku Wełtynia. Według mapy jest tam nawet niebieski szlak turystyczny, ale nie udało mi się na niego trafić. Choć brakowało niewiele. Droga przez pola, dziurawa, piaszczysta, ale co tam nie dla tempa tu pojechałem. Po drodze za to super widoki. Krajobraz lekko wyżynny.



Zboże jak z "Gladiatora"

Po dojechaniu do Wełtynia pojechałem nad jezioro o tej samej nazwie.


Jezioro Wełtyń

Na mini plaży - lato. Kocyki, leżaki, opalanie bladych ciał. Chwilkę posiedziałem i pojechałem nad bardziej zaciszne jezioro. Po drodze trochę wspinaczki. Drogi też jakieś takie nie nizinne.


Wełtyń z góry


Droga jak z południa Polski

Trasa widoczne powyżej zaprowadziła mnie najpierw do bramy zamkniętego ośrodka nad Wełtyniem, a później udało mi się jej odnogą dotrzeć do jeziora Wirów. Jazda wzdłuż jego brzegu dostarczyła miłych wrażeń. Urokliwe miejsce.


Jezioro Wirów

Za Wirówem wjechałem na asfalt. Przez Chwarstnicę dojechałem do Sobieradza, a dalej przez asfaltówkę wśród pól, dotarłem do Dżenina. Następnie żużlówką przez aleję kasztanowców do Żelisławca. Aleja śliczna, płatków na drodze tyle, że miejscami biało jak na śniegu, a zapach zapierał dech w piersiach. Niestety musiałem sobie odpuścić robienie fotek, bo na początku żużlówki wyprzedziłem kurzący samochód i nie chciałem mu dać szansy na dogonienie mnie ;)

Z Żelisławca już bez kombinacji. Kierunek na Starcze Czarnowo i tym razem wariant do domu przez Dobropole i Puszczę Bukową . Po drodze we wioskach wszystkie sklepiki zamknięte, więc dojechałem solidnie głodny.
Dziś było mocno ciepło. Tym razem cieszyłem się z wiatru, bo gdy nie on to upał dokuczałby konkretnie.


  • DST 70.40km
  • Teren 30.00km
  • Czas 03:24
  • VAVG 20.71km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Kalorie 2526kcal
  • Podjazdy 395m
  • Sprzęt Cieniostwór
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl