Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2016
Dystans całkowity: | 657.90 km (w terenie 142.50 km; 21.66%) |
Czas w ruchu: | 34:29 |
Średnia prędkość: | 19.08 km/h |
Maksymalna prędkość: | 68.00 km/h |
Suma podjazdów: | 8150 m |
Suma kalorii: | 23877 kcal |
Liczba aktywności: | 13 |
Średnio na aktywność: | 50.61 km i 2h 39m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 5 czerwca 2016
Góry Sowie dzień III dwie przełęcze
Troszkę zmęczyły mnie już kamienie, błoto, korzenie i
wykroty. Dziś uciekłem na asfalt. W planie zaliczenie dwóch przełęczy, czyli przejazd
tam i z powrotem przez Góry Sowie i sentymentalna wizyta w miejscu spędzania
wakacji.
Na początek podjazd z Sierpnicy na Sokolec. To już jest sama w sobie niezła przełęcz. A to tylko rozgrzewka. Tak się zastanawiam, jak to jest, gdy człowiek wychodzi z podwórka i do najbliższej miejscowości musi pokonać 210 metrów w pionie. Z średnim nachyleniem prawie 10%. Z Sokolca fajny zjazd i pod górę w stronę Pieszyc.
Muszę przejechać, gdzieś tam na drugą stronę
Poszło nad spodziewanie łatwo, pomimo fatalnej nawierzchni. Jak człowiek zapomni o Stravie to można jechać nawet pod najgorszą górkę. Młynek, po drodze, przystanki na fotkę. Jakie to ma znaczenie, że średnia wyjdzie poniżej 10 km/h.
Prawdziwe góry
Jest przełęcz
Z przełęczy mega zjazd. 10 km w dół i 450 metrów spadku terenu. Do tego idealnie gładki asfalt. Wow. Po ilości mijanych szoszonów widać, ze to ich miejscowa Mekka. Fotek nie ma, bo …kręciłem filmik. Jak ogarnę obróbkę to wrzucę.
Z Pieszyc elegancką drogą do Bielawy.
No proszę
Cały czas wzdłuż gór. I pierwsza burza, która mnie złapała. Przeczekana w wiacie przystankowej z sympatycznymi babciami. Pogadaliśmy sobie.
Góry Sowie
Z Bielawy do Ostroszowic i sentymentalna wizyta w Wiatraczynie. Tam druga burza, przeczekana u rodziny, totalnie zaskoczonej moją wizytą. Ot tak niespodzianka.
Do Wiatraczyna
Po dość obfitym obiedzie trzeba był wspiąć się na Przełęcz Wolimborską. Do Jodłownika, gdzie zaczyna się podjazd niestety nie dojechałem znów sentymentalną drogą wzdłuż pól, bo zamieniła się w rzekę. Trzeba było klasycznie asfaltem.
Tym razem podjazd był trudniejszy. Dłuższy, chyba bardziej stromy, no i obiad ciążył na żołądku. Do tego wilgotność powierza 100%. Kapało na mnie z drzew, kapało i ze mnie ;)
Na podjeździe
Takie widoczki
Jest przełęcz
Zjazd fajny, ale nie tak malowniczy i długi jak poprzedni. Tym razem już bez filmiku, a i też fotek. Z mokrą jezdnią, na którą przed chwilą woda naniosła żwiru, i co jakieś czas przepływały mini rzeczki nie ma żartów.
Z Woliborza w kierunku Wałbrzycha długo droga prowadziła lekko w dół. Znów wzdłuż gór tym razem po ich drugiej stronie.Po drodze różne fajne widoki.
Jak jest w dół to musi być kiedyś w górę. I było… Od 60 do 72 kilometra cały czas pod górkę. Niby nie wiele z 2-4 %, ale 12 km non stop…
Potem już z górki do Głuszycy i znów pod górkę do Sierpnicy.Dwa kilometry przed metą dopadła mnie trzecia ulewa z gradobiciem. Drzewo, pod którym się schowałem dość szybko przeciekło. W ciągu 5 minut od rozpoczęcia deszczu po ulicy płynęły spore strumienie wody. Ryjąc sobie raźno pobocze. Cóż taki teren.
Tęcza przed burzą
Na kwaterę wróciłem mokry. Ciepły prysznic, był przyjemny jak nigdy.
W sumie mile spędzony dzień ;) 1,5 km w pionie ukręcone.
P.S. Znalazłem tunel ze złotym pociągiem. A nawet dwa. Teraz nie wiem, który wybrać...
Na początek podjazd z Sierpnicy na Sokolec. To już jest sama w sobie niezła przełęcz. A to tylko rozgrzewka. Tak się zastanawiam, jak to jest, gdy człowiek wychodzi z podwórka i do najbliższej miejscowości musi pokonać 210 metrów w pionie. Z średnim nachyleniem prawie 10%. Z Sokolca fajny zjazd i pod górę w stronę Pieszyc.
Muszę przejechać, gdzieś tam na drugą stronę
Poszło nad spodziewanie łatwo, pomimo fatalnej nawierzchni. Jak człowiek zapomni o Stravie to można jechać nawet pod najgorszą górkę. Młynek, po drodze, przystanki na fotkę. Jakie to ma znaczenie, że średnia wyjdzie poniżej 10 km/h.
Prawdziwe góry
Jest przełęcz
Z przełęczy mega zjazd. 10 km w dół i 450 metrów spadku terenu. Do tego idealnie gładki asfalt. Wow. Po ilości mijanych szoszonów widać, ze to ich miejscowa Mekka. Fotek nie ma, bo …kręciłem filmik. Jak ogarnę obróbkę to wrzucę.
Z Pieszyc elegancką drogą do Bielawy.
No proszę
Cały czas wzdłuż gór. I pierwsza burza, która mnie złapała. Przeczekana w wiacie przystankowej z sympatycznymi babciami. Pogadaliśmy sobie.
Góry Sowie
Z Bielawy do Ostroszowic i sentymentalna wizyta w Wiatraczynie. Tam druga burza, przeczekana u rodziny, totalnie zaskoczonej moją wizytą. Ot tak niespodzianka.
Do Wiatraczyna
Po dość obfitym obiedzie trzeba był wspiąć się na Przełęcz Wolimborską. Do Jodłownika, gdzie zaczyna się podjazd niestety nie dojechałem znów sentymentalną drogą wzdłuż pól, bo zamieniła się w rzekę. Trzeba było klasycznie asfaltem.
Tym razem podjazd był trudniejszy. Dłuższy, chyba bardziej stromy, no i obiad ciążył na żołądku. Do tego wilgotność powierza 100%. Kapało na mnie z drzew, kapało i ze mnie ;)
Na podjeździe
Takie widoczki
Jest przełęcz
Zjazd fajny, ale nie tak malowniczy i długi jak poprzedni. Tym razem już bez filmiku, a i też fotek. Z mokrą jezdnią, na którą przed chwilą woda naniosła żwiru, i co jakieś czas przepływały mini rzeczki nie ma żartów.
Z Woliborza w kierunku Wałbrzycha długo droga prowadziła lekko w dół. Znów wzdłuż gór tym razem po ich drugiej stronie.Po drodze różne fajne widoki.
Jak jest w dół to musi być kiedyś w górę. I było… Od 60 do 72 kilometra cały czas pod górkę. Niby nie wiele z 2-4 %, ale 12 km non stop…
Potem już z górki do Głuszycy i znów pod górkę do Sierpnicy.Dwa kilometry przed metą dopadła mnie trzecia ulewa z gradobiciem. Drzewo, pod którym się schowałem dość szybko przeciekło. W ciągu 5 minut od rozpoczęcia deszczu po ulicy płynęły spore strumienie wody. Ryjąc sobie raźno pobocze. Cóż taki teren.
Tęcza przed burzą
Na kwaterę wróciłem mokry. Ciepły prysznic, był przyjemny jak nigdy.
W sumie mile spędzony dzień ;) 1,5 km w pionie ukręcone.
P.S. Znalazłem tunel ze złotym pociągiem. A nawet dwa. Teraz nie wiem, który wybrać...
- DST 80.90km
- Czas 04:33
- VAVG 17.78km/h
- VMAX 68.00km/h
- Temperatura 23.0°C
- Kalorie 3890kcal
- Podjazdy 1506m
- Sprzęt Cieniostwór
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 4 czerwca 2016
Góry Sowie dzień II Zamek Rogowiec i singletracki
Dziś było mniej Gór Sowich a więcej Sudetów Wałbrzyskich.
Wypuściłem się na magiczne singletracki.
Dla niewtajemniczonych wąskie ścieżki jednokierunkowe zwyczajowo prowadzone w
dół.
Zanim jednak do nich dotarłem czekało mnie sporo wspinaczki. Aby zobaczyć jak najwięcej wybrałem wariant łączony kilku tras MTB. Na początek czarna z podjazdem pod Zamek Rogowiec. Było ciężko, miejscami dramatycznie. Stromo, błoto z kamieniami i prace leśne na szlaku. Trudno sobie wyobrazić gorszą kombinację.
Czarna MTB
Chyba, że brak szlaku, bo i taki było przez fragment. Ktoś postawił sobie posesje na drodze, ogrodził i szlak biegnie trawą dookoła płotu. Pod zajebistą górę...
Podjazd jeszcze był do przeżycia, ale fragment zjazdu po tym błocie – nie do wyhamowania. Na szczęście udało mi się położyć ja miękkim więc tylko lekko rękę obtarłem.
Dzięki podjechaniu tej makabry pierwszy raz w życiu (i pewnie ostatni) byłem przez chwilę gwiazdą kolarstwa. Przy schronisku Andrzejówka zaczepiła mnie grupa pieszych turystów, którzy widząc charakterystyczne czerwone błoto na rowerze zapytali, czy ja aby nie podjeżdżałem tym szlakiem. Oni nie mogli wejść pieszo i dyskutowali, że oznaczenia, że to szlak rowerowy to chyba jakiś żart. No to jak się dowiedzieli, że podjechałem to nagle stałem się gwiazdą. Wywiady, zdjęcia … :) Naprawdę, fotki sobie ze mną robili.
Zanim dojechałem do Andrzejówki zdobyłem wspomniany wyżej zamek Rogowiec. Właściwie to kupę kamieni. Ale za to widoki z tego miejsca zapierające dech w piersiach.
Rogowiec
Od zamku do schroniska zeżarło mi 10 km trasy i 120 m przewyższenia (sprawdzone na gpssie). Drogi od Andrzejówki (MRB czerwona i niebieska) luksus. Szerokie ubite leśne drogi, bez dużych przewyższeń. Właśnie na takie tu liczyłem.
Okolice Andrzejówki , fajna panorama ;)
Droga marzenie
I tak sobie dojechałem do pomarańczowego singletraka. Cóż… wąska ścieżyna pomiędzy choinkami, którą pędzisz na złamanie karku mimo, że palisz hamulce. Przeżyłem :)
Pomarańczowy singel
Dalej znów dość komfortowymi drogami do niebieskiego singla, który co prawda nie jest jako taki oznaczony, ale wygląda tak. Zdjęcie nie oddaje w pełni wrażenia. Po prostu 30 centymetrowa ścieżyna na kamienistym zboczu z korzeniami luźnymi kamieniami itp. Z bok przepaść najeżona ostrymi głazami. Tu już wymiękłem i przez co gorsze miejsca przeprowadziłem rower.
Spoko, nie jest źle. Ktoś zadbał o bezpieczeństwo ;) Między kamieniem a drzewem jest 1,5 szerokości opony.
Na koniec szlaku urocza polana i jabłuszko na zagryzienie stresu. Ewentualnie marchewka.
No, fajnie ale mogłyby nie wyglądać jak grób
Dalej znów w miarę komfortowa czerwona i zielona MTB, biegnąca po pasie granicznymi. Mała wizyta w Czechach i zjazd zieloną w kierunku Kolców.
Witamy w Czechach
Tu dość niespodziewania było znów ostro. Woda rozmyła ścieżkę i przez jakiś czas pędziłem czymś w rodzaju dna potoku.
W sumie podobne niespodzianki trafiały się cały czas. Nagle w równej drodze pojawiają się wyryte dziury i luźne kamienie. Tydzień temu strasznie tu lało no i się porobiło. Jakoś dałem radę się nie wywalić. Ale na razie mi starczy :)
Wnioski z dzisiejszego dnia:
Zanim jednak do nich dotarłem czekało mnie sporo wspinaczki. Aby zobaczyć jak najwięcej wybrałem wariant łączony kilku tras MTB. Na początek czarna z podjazdem pod Zamek Rogowiec. Było ciężko, miejscami dramatycznie. Stromo, błoto z kamieniami i prace leśne na szlaku. Trudno sobie wyobrazić gorszą kombinację.
Czarna MTB
Chyba, że brak szlaku, bo i taki było przez fragment. Ktoś postawił sobie posesje na drodze, ogrodził i szlak biegnie trawą dookoła płotu. Pod zajebistą górę...
Podjazd jeszcze był do przeżycia, ale fragment zjazdu po tym błocie – nie do wyhamowania. Na szczęście udało mi się położyć ja miękkim więc tylko lekko rękę obtarłem.
Dzięki podjechaniu tej makabry pierwszy raz w życiu (i pewnie ostatni) byłem przez chwilę gwiazdą kolarstwa. Przy schronisku Andrzejówka zaczepiła mnie grupa pieszych turystów, którzy widząc charakterystyczne czerwone błoto na rowerze zapytali, czy ja aby nie podjeżdżałem tym szlakiem. Oni nie mogli wejść pieszo i dyskutowali, że oznaczenia, że to szlak rowerowy to chyba jakiś żart. No to jak się dowiedzieli, że podjechałem to nagle stałem się gwiazdą. Wywiady, zdjęcia … :) Naprawdę, fotki sobie ze mną robili.
Zanim dojechałem do Andrzejówki zdobyłem wspomniany wyżej zamek Rogowiec. Właściwie to kupę kamieni. Ale za to widoki z tego miejsca zapierające dech w piersiach.
Rogowiec
Od zamku do schroniska zeżarło mi 10 km trasy i 120 m przewyższenia (sprawdzone na gpssie). Drogi od Andrzejówki (MRB czerwona i niebieska) luksus. Szerokie ubite leśne drogi, bez dużych przewyższeń. Właśnie na takie tu liczyłem.
Okolice Andrzejówki , fajna panorama ;)
Droga marzenie
I tak sobie dojechałem do pomarańczowego singletraka. Cóż… wąska ścieżyna pomiędzy choinkami, którą pędzisz na złamanie karku mimo, że palisz hamulce. Przeżyłem :)
Pomarańczowy singel
Dalej znów dość komfortowymi drogami do niebieskiego singla, który co prawda nie jest jako taki oznaczony, ale wygląda tak. Zdjęcie nie oddaje w pełni wrażenia. Po prostu 30 centymetrowa ścieżyna na kamienistym zboczu z korzeniami luźnymi kamieniami itp. Z bok przepaść najeżona ostrymi głazami. Tu już wymiękłem i przez co gorsze miejsca przeprowadziłem rower.
Spoko, nie jest źle. Ktoś zadbał o bezpieczeństwo ;) Między kamieniem a drzewem jest 1,5 szerokości opony.
Na koniec szlaku urocza polana i jabłuszko na zagryzienie stresu. Ewentualnie marchewka.
No, fajnie ale mogłyby nie wyglądać jak grób
Dalej znów w miarę komfortowa czerwona i zielona MTB, biegnąca po pasie granicznymi. Mała wizyta w Czechach i zjazd zieloną w kierunku Kolców.
Witamy w Czechach
Tu dość niespodziewania było znów ostro. Woda rozmyła ścieżkę i przez jakiś czas pędziłem czymś w rodzaju dna potoku.
W sumie podobne niespodzianki trafiały się cały czas. Nagle w równej drodze pojawiają się wyryte dziury i luźne kamienie. Tydzień temu strasznie tu lało no i się porobiło. Jakoś dałem radę się nie wywalić. Ale na razie mi starczy :)
Wnioski z dzisiejszego dnia:
- nie podziwiasz widoków jak Ci śmierć zagląda w oczy
- 10 km/h jest na podjeździe prędkością wielce OK skoro doganiasz o połowę młodszych tubylców :)
- DST 40.20km
- Teren 40.20km
- Czas 03:30
- VAVG 11.49km/h
- VMAX 41.00km/h
- Temperatura 19.0°C
- Kalorie 2700kcal
- Podjazdy 970m
- Sprzęt Cieniostwór
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 2 czerwca 2016
Góry Sowie dzień I Wielka Sowa
No to żem się wyprawił w góry. Trochę dla sportu, a trochę
to wyjazd sentymentalny. Moi dziadkowie mieszkali u podnóża Gór Sowich, a ja urodziłem
się niedaleko i mieszkałem do 5 roku życia. Każde szczenięce wakacje to łąki,
pola i sad z pysznymi czereśniami, który był na zboczu Czeszki.Teraz zatrzymałem się po drugiej stronie gór. Teren, którego
praktycznie nie znam.
Przyjechałem o 13, kolacja umówiona na 18 więc trzeba zrobić jakiś mały rekonesans. Miałem jechać pomarańczową MTB, ale Pan gospodarz, który sam też jeździ stwierdził, że zielona jest ciekawsza. No to pojechałem. W stronę Rzeczki, pod górkę. Po mniej więcej 2,5km… umarłem. W pionie zrobiłem ze 200 metrów. Czyli dwa razy więcej niż największy podjazd w Puszczy Bukowej.
Tu mnie zmogło ;)
Po chwili odpoczynku pojechałem dalej mierząc już zamiary (czyli przełożenie) na możliwości. Po osiągnięciu szczytu, szaleńczy zjazd. Tak mi się wydawało, ale nie uprzedzajmy faktów.
No to z górki
Później znów pod górkę i tak to się znalazłem w Sokolcu u podnóża Wielkiej Sowy, czyli najwyższego szczytu Gór Sowich, na którą to prowadził wspomniany zielony MTB.
O kurcze jak tu ładnie
Hmmm… skoro wjechałem już ze 350 metrów do góry to jeszcze to 200 zrobię i zaliczę wspomnianą Sowę. To to jedziemy. Do schroniska jeszcze jakoś było, choć jak widać poniżej nie lekko.
25 - 30 % ?
Alibi na złapanie oddechu. Pomnik Carla Wiesena
Za schroniskiem, gdzie jakiś cudem wyłączyłem Stravę i nie zapisałem dotychczasowego szlaku zaczął się hardcor. Kamienie i dosłownie ściana nie do wjechania rowerem. Okazało się, że mi się szlaki pomyliły i pojechałem pieszym. Z połowę drogi prowadziłem rower.
Tu jeszcze próbowałem jechać
W końcu Sowa zdobyta. Akurat złapał mnie tam deszcz.
Zdobywca z nizin
Widoczki z Wielkiej Sowy
Zjazd już na pewno zielonym rowerowym MTB. Było OK… do czasu. Tutaj też fragment szlaku to kamienisty żleb, którym na dodatek płynęła woda. Śmierć w oczach. Przyznam się, że wymiękłem i sprowadziłem rower w najgorszym odcinku. Decyzja to prawdopodobnie ocaliła mi zdrowie, bo w jednym miejscu, był z metrowy uskok i raczej na pewno skończyło by się glebą. Na kamienie.
Tu podjąłem decyzję, że będzie zejście z buta. Na szczęście
Dalszy zjazd w terenie jak widać poniżej to już lajcik ;) Od trzymania pozycji zjazdowej i manewrowania rowerem uda piekły gorzej niż na podjeździe. A dzień później kiedy robię wpis, mam zakwasy w …rękach. MTB ;)
Szlaki strefy MTB
Tak to przez świerkowe bory najpierw pomarańczowym, a potem żółtym MTB dojechałem do Walimia. Po drodze jedno z wejść do kompleksu Rise.
W Walimia pojechałem na skróty, czyli przez górkę wąską asfaltówką. 2 km średnie nachylenie 9%. No to mi na dziś już starczy. Zjazd mega malowniczy. Ale już nawet fotek mi się nie chciało robić. Zresztą już dość mocno deszcz padał.
Tak to zakończył się pierwszy dzień Jarka Zdobywcy Gór z Nizin ;) Zrobiłem raptem 30 km, a czułem się jakbym przejechał 100 w Puszczy Bukowej. Tak długo i tyle wrażeń. Zmęczenie do ogarnięcia.
Może na koniec trochę danych faktograficznych. Mieszkam w Sierpnicy, czyli tam gdzie diabeł mówi dobranoc. Nie ma nawet sklepu. Zatrzymałem się w agroturystyce mającej certyfikat Sudeckiej Strefy MTB. Jest myjka dla rowerów, trochę żeli i batonów, zapasowe dętki, mapa strefy MTB do kupienia. Pewnie jak coś się zepsuje to można liczyć na pomoc z narzędziami. Mili gospodarze. Posiłki da się dogadać w godzinach takich aby mi pasowało. To propozycja gospodarzy. Jeszcze, żeby było kolarskie to byłoby pełne szczęście.
Punkt dostępu do Strefy MTB, czyli miejsce gdzie można dojechać autem i wsiąść na rower. Tu Przełęcz Walimska. Fajnie widać profile tras :)
P.S.W piątek bez roweru, bo lało całą noc, wszędzie błoto a czarne chmury zwiastowały dalsze ulewy. Było więc zwiedzania podziemi Rise i trochę turystyki pieszej. W sobotę dalej katujemy Cieniostwora.
Przyjechałem o 13, kolacja umówiona na 18 więc trzeba zrobić jakiś mały rekonesans. Miałem jechać pomarańczową MTB, ale Pan gospodarz, który sam też jeździ stwierdził, że zielona jest ciekawsza. No to pojechałem. W stronę Rzeczki, pod górkę. Po mniej więcej 2,5km… umarłem. W pionie zrobiłem ze 200 metrów. Czyli dwa razy więcej niż największy podjazd w Puszczy Bukowej.
Tu mnie zmogło ;)
Po chwili odpoczynku pojechałem dalej mierząc już zamiary (czyli przełożenie) na możliwości. Po osiągnięciu szczytu, szaleńczy zjazd. Tak mi się wydawało, ale nie uprzedzajmy faktów.
No to z górki
Później znów pod górkę i tak to się znalazłem w Sokolcu u podnóża Wielkiej Sowy, czyli najwyższego szczytu Gór Sowich, na którą to prowadził wspomniany zielony MTB.
O kurcze jak tu ładnie
Hmmm… skoro wjechałem już ze 350 metrów do góry to jeszcze to 200 zrobię i zaliczę wspomnianą Sowę. To to jedziemy. Do schroniska jeszcze jakoś było, choć jak widać poniżej nie lekko.
25 - 30 % ?
Alibi na złapanie oddechu. Pomnik Carla Wiesena
Za schroniskiem, gdzie jakiś cudem wyłączyłem Stravę i nie zapisałem dotychczasowego szlaku zaczął się hardcor. Kamienie i dosłownie ściana nie do wjechania rowerem. Okazało się, że mi się szlaki pomyliły i pojechałem pieszym. Z połowę drogi prowadziłem rower.
Tu jeszcze próbowałem jechać
W końcu Sowa zdobyta. Akurat złapał mnie tam deszcz.
Zdobywca z nizin
Widoczki z Wielkiej Sowy
Zjazd już na pewno zielonym rowerowym MTB. Było OK… do czasu. Tutaj też fragment szlaku to kamienisty żleb, którym na dodatek płynęła woda. Śmierć w oczach. Przyznam się, że wymiękłem i sprowadziłem rower w najgorszym odcinku. Decyzja to prawdopodobnie ocaliła mi zdrowie, bo w jednym miejscu, był z metrowy uskok i raczej na pewno skończyło by się glebą. Na kamienie.
Tu podjąłem decyzję, że będzie zejście z buta. Na szczęście
Dalszy zjazd w terenie jak widać poniżej to już lajcik ;) Od trzymania pozycji zjazdowej i manewrowania rowerem uda piekły gorzej niż na podjeździe. A dzień później kiedy robię wpis, mam zakwasy w …rękach. MTB ;)
Szlaki strefy MTB
Tak to przez świerkowe bory najpierw pomarańczowym, a potem żółtym MTB dojechałem do Walimia. Po drodze jedno z wejść do kompleksu Rise.
W Walimia pojechałem na skróty, czyli przez górkę wąską asfaltówką. 2 km średnie nachylenie 9%. No to mi na dziś już starczy. Zjazd mega malowniczy. Ale już nawet fotek mi się nie chciało robić. Zresztą już dość mocno deszcz padał.
Tak to zakończył się pierwszy dzień Jarka Zdobywcy Gór z Nizin ;) Zrobiłem raptem 30 km, a czułem się jakbym przejechał 100 w Puszczy Bukowej. Tak długo i tyle wrażeń. Zmęczenie do ogarnięcia.
Może na koniec trochę danych faktograficznych. Mieszkam w Sierpnicy, czyli tam gdzie diabeł mówi dobranoc. Nie ma nawet sklepu. Zatrzymałem się w agroturystyce mającej certyfikat Sudeckiej Strefy MTB. Jest myjka dla rowerów, trochę żeli i batonów, zapasowe dętki, mapa strefy MTB do kupienia. Pewnie jak coś się zepsuje to można liczyć na pomoc z narzędziami. Mili gospodarze. Posiłki da się dogadać w godzinach takich aby mi pasowało. To propozycja gospodarzy. Jeszcze, żeby było kolarskie to byłoby pełne szczęście.
Punkt dostępu do Strefy MTB, czyli miejsce gdzie można dojechać autem i wsiąść na rower. Tu Przełęcz Walimska. Fajnie widać profile tras :)
P.S.W piątek bez roweru, bo lało całą noc, wszędzie błoto a czarne chmury zwiastowały dalsze ulewy. Było więc zwiedzania podziemi Rise i trochę turystyki pieszej. W sobotę dalej katujemy Cieniostwora.
- DST 31.00km
- Teren 31.00km
- Czas 02:20
- VAVG 13.29km/h
- VMAX 55.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Kalorie 1500kcal
- Podjazdy 850m
- Sprzęt Cieniostwór
- Aktywność Jazda na rowerze