Sobota, 12 września 2015
Brawo Majka
Tytuł miał brzmieć "marazm", ale wobec dzisiejszego sukcesu Rafała Majki nie mógł być inny. Na taki etap czekałem całą Vueltę. Na kilku poprzednich wydawało się, że powinien odjechać, na usta cisnęło się jedź, jedź a on nie jechał. I jak wydawało się, że znów nic i zostanie to czwarte miejsce to taka piękna akcja. Na pewno pomogła akcja Quintany i zaskakująca niedyspozycja Dumulina. Równie zaskakująca jak wcześniejsza dyspozycja...
Szkoda, że nie udało jeszcze kliku sekund urwać, bo Purito był też już słabiutki. I tak pudło w wielkim turze to super sukces.
Wracając do marazmu. Od czwartku coś się nieszczególnie czuje. Jakiś wirus, czy coś. Niby objawów przeziębienia nie ma, ale organizm jakiś taki rozbity. W efekcie dziś pomimo, pogody i zielonego światła od żony to niespecjalnie chciało mi się gdzieś ruszać. Nie mniej trzeba korzystać z okazji, bo takich będzie z każdym dniem coraz mniej.
Pojechałem bez większego pomysłu tak aby zrobić z 50 km i nie powtórzyć trasy, którą niedawno jechałem. W efekcie wyszło tak, że droga zaprowadziła mnie najpierw do Kobylanki, potem do Kołbacza i aby nie było za łatwo to przejechałem jeszcze Puszczę Bukową przez Dobropole. Dużo było jazdy było wiatr, który dziś wiał z południowego-wschodu. W plecy miałem w Puszczy, ale tam nie był odczuwalny i na Struga.
Generalnie tempa nie forsowałem, bo jak wspomniałem wcześniej raczej niewyraźnie się czułem. Jedyny moment, w którym serce zabiło żywiej to "urwania pijawki". Zwykle się nie ścigam i raczej jestem dość przyjaznym rowerzystą, ale nie lubię jak ktoś siądzie na koło, ani się nie przywita, ani nie zagada tylko siedzi. Z takim egzemplarzem miałem do czynienia, za Bielkowem. Gdzieś tam pijawka przyczepiła mi się do pleców i siedziała. Akurat zaczęła się górka więc nic nie zrobiłem, tylko utrzymałem to samo tempo co na płaskim, czyli jakieś marne 27 km/h, no może podkręciłem do 29... W połowie podjazdu usłyszałem grzechot nerwowo zmienianym przełożeń dobiegający gdzieś z tyłu, co zmotywowało mnie żeby nie zjeść poniżej 30. Po wypłaszczeniu zostało mi na liczniku 30+, jak za jakiś czas rzuciłem okiem do tyłu to pijawka była z 200 metrów dalej. No i tyle :)
Co tu jeszcze ciekawego było. Aaaa aleja z dzikimi owocami. Śliwki bardzo smaczne, gruszeczki też, jabłek nie próbowałem, bo psiury. Trochę poniewczasie przypomniałem sobie, że nie powinno się owców popijać surową wodą, a taka jest w bidonie. Na szczęście rewolucji nie było.
Smaczne śliweczki
Szkoda, że nie udało jeszcze kliku sekund urwać, bo Purito był też już słabiutki. I tak pudło w wielkim turze to super sukces.
Wracając do marazmu. Od czwartku coś się nieszczególnie czuje. Jakiś wirus, czy coś. Niby objawów przeziębienia nie ma, ale organizm jakiś taki rozbity. W efekcie dziś pomimo, pogody i zielonego światła od żony to niespecjalnie chciało mi się gdzieś ruszać. Nie mniej trzeba korzystać z okazji, bo takich będzie z każdym dniem coraz mniej.
Pojechałem bez większego pomysłu tak aby zrobić z 50 km i nie powtórzyć trasy, którą niedawno jechałem. W efekcie wyszło tak, że droga zaprowadziła mnie najpierw do Kobylanki, potem do Kołbacza i aby nie było za łatwo to przejechałem jeszcze Puszczę Bukową przez Dobropole. Dużo było jazdy było wiatr, który dziś wiał z południowego-wschodu. W plecy miałem w Puszczy, ale tam nie był odczuwalny i na Struga.
Generalnie tempa nie forsowałem, bo jak wspomniałem wcześniej raczej niewyraźnie się czułem. Jedyny moment, w którym serce zabiło żywiej to "urwania pijawki". Zwykle się nie ścigam i raczej jestem dość przyjaznym rowerzystą, ale nie lubię jak ktoś siądzie na koło, ani się nie przywita, ani nie zagada tylko siedzi. Z takim egzemplarzem miałem do czynienia, za Bielkowem. Gdzieś tam pijawka przyczepiła mi się do pleców i siedziała. Akurat zaczęła się górka więc nic nie zrobiłem, tylko utrzymałem to samo tempo co na płaskim, czyli jakieś marne 27 km/h, no może podkręciłem do 29... W połowie podjazdu usłyszałem grzechot nerwowo zmienianym przełożeń dobiegający gdzieś z tyłu, co zmotywowało mnie żeby nie zjeść poniżej 30. Po wypłaszczeniu zostało mi na liczniku 30+, jak za jakiś czas rzuciłem okiem do tyłu to pijawka była z 200 metrów dalej. No i tyle :)
Co tu jeszcze ciekawego było. Aaaa aleja z dzikimi owocami. Śliwki bardzo smaczne, gruszeczki też, jabłek nie próbowałem, bo psiury. Trochę poniewczasie przypomniałem sobie, że nie powinno się owców popijać surową wodą, a taka jest w bidonie. Na szczęście rewolucji nie było.
Smaczne śliweczki
- DST 51.60km
- Czas 02:04
- VAVG 24.97km/h
- VMAX 46.40km/h
- Temperatura 19.0°C
- Kalorie 1136kcal
- Podjazdy 293m
- Sprzęt Rubi
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Jak słyszysz zgrzyt zmienianych przełożeń to już po wszystkim ;))) Fajna akcja! ;)
lenek1971 - 11:18 poniedziałek, 14 września 2015 | linkuj
a gdzie tą aleję trafiłeś ?? bo ja znam taką przy drodze polnej między Kołbaczem a Dębiną która prowadzi do Starego Czarnowa :)
Trendix - 23:15 sobota, 12 września 2015 | linkuj
Pijawkom mówimy stanowcze nie :-) Po kilku sezonach jazdy ciężko znaleźć nową pętelkę...
leszczyk - 19:03 sobota, 12 września 2015 | linkuj
Komentuj