Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2016
Dystans całkowity: | 590.60 km (w terenie 240.00 km; 40.64%) |
Czas w ruchu: | 28:47 |
Średnia prędkość: | 20.52 km/h |
Maksymalna prędkość: | 56.00 km/h |
Suma podjazdów: | 3236 m |
Suma kalorii: | 21610 kcal |
Liczba aktywności: | 11 |
Średnio na aktywność: | 53.69 km i 2h 37m |
Więcej statystyk |
Poniedziałek, 2 maja 2016
Drawieński Park Narodowy
Wyprawa do Drawieńskiego Parku Narodowego chodziła mi po głowie
już od dłuższego czasu. Przygotowań większych nie było, bo w sumie wyszedł spontan jak się okazało, że żona umówiła
się po pracy na popołudnie z koleżanką. Cały dzień dla mnie :)
Logistyka: wysiąść z pociągu na jednej stacji i wsiąść na innej tak, aby robiąc coś na kształt litery U zaliczyć jak największą część Parku. Wybór padł na Kalisz Pomorski i Tuczno. To drugie głównie ze względu na to, że chciałem zobaczyć zamek , a i spodziewałem się, że w oczekiwaniu na pociąg będę miał gdzie coś zjeść. Dlaczego pociągiem a nie autem? Też się zastanawiam ;) Chyba to też element przygody. Tak na marginesie spodobał mi się jazda spalinowym szynobusem. Fajnie słychać jak silnik pracuje i ma bardziej sportową charakterystykę od elektryków.
Wracając do tematu. Ze stacji asfaltem przez Drawno do miejscowości Barnimie. Tam zagłębiłem się do lasy DPN. Po początek szlak wzdłuż Drawy, która na tym odcinku płynie w głębokich wąwozach. Szlak czerwony dość trudny do przejechania rowerem. Ale jakie widoki :) Tak w ogóle to zero spiny, wolne tempo, podziwianie widoków, fotki itp. Do czasu … :)
Tak dotarłem do Zatomia. Na wstępie obejrzałem klon Solarzy - największy i najstarszy klon w Polsce.
Klon Solarzy - 320 lat i dziupla w kształcie serca.
Zatom to całkiem spora wieś. Ładna, zadbany z ryglowymi chatami. Tutaj też pierwszy zonk. Pojechałem tak jak mnie prowadziły znaki szlaku rowerowego. W efekcie trafiłem do miejsca o nazwie Konotop. Gdybym kontynuował jazdę w tym kierunku to wróciłbym do punktu wyjazdu. Nawrotka i powrót do Zatomia. Przy okazji miałem okazję zobaczyć malownicze łąki i fajny, chybotliwy mostek na Drawie.
Konotop - ruiny pałacu
Górskie łąki. Na zdjęciu nie widać, ale górki były strome.
Z Zatomia dalej czerwonym szlakiem w kierunku Głuska. Na tym odcinku mało rzeki, za to dużo lasów. W tym obszar ochrony ścisłej. Ciekawy eksperyment. Coś w rodzaju Puszczy Białowieskiej tylko w borze sosnowym (fachowcy mówią na ten typ lasu sandr). No i oczywiście bruk i piach. Piach był wszechobecny. W Głusku rzut oka na zaporę wodną. Nic szczególnego.
Z Głuska według planów pojechałem żółtym szlakiem w kierunku Pustelni. Po drodze malownicze jezioro Ostrowiec. I drugi zonk. Szlak zamienił się w wąską ścieżynkę biegnąc brzegiem jeziora. Zero przejezdności dla roweru.
Jezioro Ostrowiec
Nawrotka i ścieżką dydaktyczną dookoła jeziora - przy okazji zaliczone kolejne malownicze jezioro Czarne, z wodą o kolorze szmaragdowym - wróciłem do jakiejś sensownej drogi. Tam zonk trzeci. Chciałem pojechać szlakiem rowerowym ,który jednak pomimo, że na logikę powinien prowadzić w interesującym kierunku prowadził w innym. Wróciłem do punkty wyjścia i pojechałem szlakiem pieszym – całkiem sensowna droga – w kierunku miejscowości Ostrowie i Pustelnia. W tym miejscu uświadomiłem sobie, że na pozór ogromny zapas czasu skurczył mi się do niecałych dwóch godzin i trzeba się mocno streszczać jeżeli mam zdążyć na pociąg.
Rzeka Płociczna. Też ładna.
Do Pustelni wszystko było jeszcze OK. Niestety tam wjechałem na szlak czerwony, który okazał się lichą ścieżyną biegnąc po czymś na kształt wału między jeziorami.
Szlak czerwony, tu jeszcze było nieźle
Tereny piękne – słyszałem np. bardzo rzadkiego w Polsce rybołowa – ale droga na rower hardcorowa. Jak dotarłem znów do sensownej drogito czasu zostało mi już bardzo mało. Dalej to już był tylko sprint. Nie wiedziałem do tej pory, że potrafię jeździć po sypkim piachu z prędkością ponad 20 km/h. Dodatkowego smaczku dodawało, to że byłem już głodny, a ostanie krople z bidonu wysączyłem z 10 km wcześniej. W gardle papier ścierny. Pamiętałem, że pociąg jest po 16. Na stację wpadłem z pięć 16 i….dupa. Coś mi się pomyliło i pociąg owszem był po 16, ale wam gdzie wysiadałem, a z Tuczna odjechał 10 minut wcześniej. Do następnego 4 godziny czekania. O fuck jak to mawiają starożytni Brytowie.
I tutaj zaczyna się rozdział II mojej opowieści.
Najpierw telefon do żony. Kochanie …eeee trochę się spóźnię… Pominę milczeniem ocenę stopnia mojej inteligencji jaką usłyszałem ;). Do dobrze, to teraz najpierw jedziemy coś zjeść, a potem pomyślimy, co zrobić z taką ilością czasu. Pewnie pojadę gdzieś w kierunku Szczecina. Wybrałem lokal z zachęcającym napisem: pizza, kebab. I tarasem, gdzie można mieć rower na oku. Okazało się, że nie ma pizzy, bo „...nie ma prądu... „ może być kebab. No to ja dziękuję, zjem hamburgera. O dziwo okazało się, że po to aby go pogrzać w mikrofali prąd był. Hmmm.Tak przy okazji w środku raczyło się piwem miejscowe towarzystwo. W tym pani z jednym wystającym zębem. Kłem. Nie przesadzam. Pierwszy raz coś takiego widziałem. No dobra. Dostałem swojego gumowate jedzenie i rozsiadłem się, aby w spokoju spożyć i pomyśleć co dalej. W między czasie przyszła na taras miejscowa młodzież, czyli dwóch adoratorów z laską, która miała pewien problem aby się zmieść między moim rowerem a ścianą. Uff dała radę. Po chwili jednak ze środka wyszedł adorator Pani z jednym kłem i kazał mi zabierać stąd rower. Widocznie jakiś ważny, bo wyglądał prawie jak z miasta :) Miałem ochotę zareagować , jak to mam w zwyczaju na tego typu uprzejmości, na szczęście w ostatniej chwili przypomniałem sobie gdzie jest i ugryzłem się w język. Było tylko, OK już kończę i jadę. Co też zrobiłem. Pojechałem na zamek, gdzie akurat był festyn. Zamek okazał się większy i ładniejszy niż myślałem. Za to festyn…
Była karków z grilla. Wow :). Były występu miejscowego zespołu „gospodyń wiejskich”. WOW. Był konkurs rzeźbienia figur z pni drewna. Za pomocą pił spalinowych. Zajebiste WOW! Na delektowaniu się miejscowym folklorem upłynęły mi niepostrzeżenie dwie godziny.
Pan na pierwszym planie wyciął konkurencję. Jak inni zawodnicy zobaczyli jak mu idzie rzucili robotę i poszli na piwo, bo stwierdzili, że i tak nie mają szans :)
Kościół obok zamku. Warowny jak klasztor w Częstochowie
Nie chciało mi się już za bardzo nigdzie jeździć. I jakiś tam pomysł, aby zamknąć pętlę i przez Mirosławiec dojechać do Kalisza Pomorskiego umarł śmiercią naturalną, czy też raczej został utopiony w kaloriach z karkówki i pepsi. Jadąc przez Tuczno zauważyłem kierunkowskaz na „bunkry”.A to pojadę zobaczę. Co się okazało. Jest to tzw. Góra Wisielcza, czyli kompleks bunkrów tzw. grupy warownej. Największej na Wale Pomorskim.Niestety za dużo nie pozwiedzałem, bo z rowerem nie dało się wejść. Ciasno i mnóstwo wystających metalowych prętów. Zostawiać roweru też nie chciałem, bo co prawda żywego ducha w okolicy, ale w sumie nigdy nie wiadomo, czy chłopcy ze wsi akurat nie przyjdą.
Po krótkim rekonesansie uwaliłem się na ławce i przeleżałem 45 minut słuchając śpiewu ptaków. Totalny chill :) Później już bez kombinowanie wróciłem tą samą drogą na „dworzec” . Totalnie rozwaliła mnie żona pytając, czy jak będę czekał te 4 godzin to jest gdzie na dworcu bezpiecznie posiedzieć. Tak kochanie jest J . Jakoś zapomniałem dodać, że tam nawet drugiego toru nie ma.
Dworzec Tuczno
Tym razem już zdążyłem na pociąg i z przesiadką w Stargardzie dotarłem do domu.
Ogóle wrażenia. Polecam DPN na wycieczki rowerowe. Jest przepięknie i niesamowicie bezludnie. Szczególnie o tej porze roku, jak jeszcze nie ma kajakarzy. Trzeba jednak mieć na uwadze bruki i piach. Zdecydowania tylko na rowery MTB i szerokie opony. Druga uwaga. Uwaga na durne oznaczenia szlaków. Owszem jest ich dużo, ale nie ma mapek a tabliczki są opisane jesteś na szlaku takim i takim, na którym są miejscowości i tu lista, ale za cholerę nie wiadomo, gdzie akurat jesteś i jaka jest następna. Dobrze jest też pojechać z mapą, może wtedy nie zabrało by 10 minut do pociągu ;)
Logistyka: wysiąść z pociągu na jednej stacji i wsiąść na innej tak, aby robiąc coś na kształt litery U zaliczyć jak największą część Parku. Wybór padł na Kalisz Pomorski i Tuczno. To drugie głównie ze względu na to, że chciałem zobaczyć zamek , a i spodziewałem się, że w oczekiwaniu na pociąg będę miał gdzie coś zjeść. Dlaczego pociągiem a nie autem? Też się zastanawiam ;) Chyba to też element przygody. Tak na marginesie spodobał mi się jazda spalinowym szynobusem. Fajnie słychać jak silnik pracuje i ma bardziej sportową charakterystykę od elektryków.
Wracając do tematu. Ze stacji asfaltem przez Drawno do miejscowości Barnimie. Tam zagłębiłem się do lasy DPN. Po początek szlak wzdłuż Drawy, która na tym odcinku płynie w głębokich wąwozach. Szlak czerwony dość trudny do przejechania rowerem. Ale jakie widoki :) Tak w ogóle to zero spiny, wolne tempo, podziwianie widoków, fotki itp. Do czasu … :)
Tak dotarłem do Zatomia. Na wstępie obejrzałem klon Solarzy - największy i najstarszy klon w Polsce.
Klon Solarzy - 320 lat i dziupla w kształcie serca.
Zatom to całkiem spora wieś. Ładna, zadbany z ryglowymi chatami. Tutaj też pierwszy zonk. Pojechałem tak jak mnie prowadziły znaki szlaku rowerowego. W efekcie trafiłem do miejsca o nazwie Konotop. Gdybym kontynuował jazdę w tym kierunku to wróciłbym do punktu wyjazdu. Nawrotka i powrót do Zatomia. Przy okazji miałem okazję zobaczyć malownicze łąki i fajny, chybotliwy mostek na Drawie.
Konotop - ruiny pałacu
Górskie łąki. Na zdjęciu nie widać, ale górki były strome.
Z Zatomia dalej czerwonym szlakiem w kierunku Głuska. Na tym odcinku mało rzeki, za to dużo lasów. W tym obszar ochrony ścisłej. Ciekawy eksperyment. Coś w rodzaju Puszczy Białowieskiej tylko w borze sosnowym (fachowcy mówią na ten typ lasu sandr). No i oczywiście bruk i piach. Piach był wszechobecny. W Głusku rzut oka na zaporę wodną. Nic szczególnego.
Z Głuska według planów pojechałem żółtym szlakiem w kierunku Pustelni. Po drodze malownicze jezioro Ostrowiec. I drugi zonk. Szlak zamienił się w wąską ścieżynkę biegnąc brzegiem jeziora. Zero przejezdności dla roweru.
Jezioro Ostrowiec
Nawrotka i ścieżką dydaktyczną dookoła jeziora - przy okazji zaliczone kolejne malownicze jezioro Czarne, z wodą o kolorze szmaragdowym - wróciłem do jakiejś sensownej drogi. Tam zonk trzeci. Chciałem pojechać szlakiem rowerowym ,który jednak pomimo, że na logikę powinien prowadzić w interesującym kierunku prowadził w innym. Wróciłem do punkty wyjścia i pojechałem szlakiem pieszym – całkiem sensowna droga – w kierunku miejscowości Ostrowie i Pustelnia. W tym miejscu uświadomiłem sobie, że na pozór ogromny zapas czasu skurczył mi się do niecałych dwóch godzin i trzeba się mocno streszczać jeżeli mam zdążyć na pociąg.
Rzeka Płociczna. Też ładna.
Do Pustelni wszystko było jeszcze OK. Niestety tam wjechałem na szlak czerwony, który okazał się lichą ścieżyną biegnąc po czymś na kształt wału między jeziorami.
Szlak czerwony, tu jeszcze było nieźle
Tereny piękne – słyszałem np. bardzo rzadkiego w Polsce rybołowa – ale droga na rower hardcorowa. Jak dotarłem znów do sensownej drogito czasu zostało mi już bardzo mało. Dalej to już był tylko sprint. Nie wiedziałem do tej pory, że potrafię jeździć po sypkim piachu z prędkością ponad 20 km/h. Dodatkowego smaczku dodawało, to że byłem już głodny, a ostanie krople z bidonu wysączyłem z 10 km wcześniej. W gardle papier ścierny. Pamiętałem, że pociąg jest po 16. Na stację wpadłem z pięć 16 i….dupa. Coś mi się pomyliło i pociąg owszem był po 16, ale wam gdzie wysiadałem, a z Tuczna odjechał 10 minut wcześniej. Do następnego 4 godziny czekania. O fuck jak to mawiają starożytni Brytowie.
I tutaj zaczyna się rozdział II mojej opowieści.
Najpierw telefon do żony. Kochanie …eeee trochę się spóźnię… Pominę milczeniem ocenę stopnia mojej inteligencji jaką usłyszałem ;). Do dobrze, to teraz najpierw jedziemy coś zjeść, a potem pomyślimy, co zrobić z taką ilością czasu. Pewnie pojadę gdzieś w kierunku Szczecina. Wybrałem lokal z zachęcającym napisem: pizza, kebab. I tarasem, gdzie można mieć rower na oku. Okazało się, że nie ma pizzy, bo „...nie ma prądu... „ może być kebab. No to ja dziękuję, zjem hamburgera. O dziwo okazało się, że po to aby go pogrzać w mikrofali prąd był. Hmmm.Tak przy okazji w środku raczyło się piwem miejscowe towarzystwo. W tym pani z jednym wystającym zębem. Kłem. Nie przesadzam. Pierwszy raz coś takiego widziałem. No dobra. Dostałem swojego gumowate jedzenie i rozsiadłem się, aby w spokoju spożyć i pomyśleć co dalej. W między czasie przyszła na taras miejscowa młodzież, czyli dwóch adoratorów z laską, która miała pewien problem aby się zmieść między moim rowerem a ścianą. Uff dała radę. Po chwili jednak ze środka wyszedł adorator Pani z jednym kłem i kazał mi zabierać stąd rower. Widocznie jakiś ważny, bo wyglądał prawie jak z miasta :) Miałem ochotę zareagować , jak to mam w zwyczaju na tego typu uprzejmości, na szczęście w ostatniej chwili przypomniałem sobie gdzie jest i ugryzłem się w język. Było tylko, OK już kończę i jadę. Co też zrobiłem. Pojechałem na zamek, gdzie akurat był festyn. Zamek okazał się większy i ładniejszy niż myślałem. Za to festyn…
Była karków z grilla. Wow :). Były występu miejscowego zespołu „gospodyń wiejskich”. WOW. Był konkurs rzeźbienia figur z pni drewna. Za pomocą pił spalinowych. Zajebiste WOW! Na delektowaniu się miejscowym folklorem upłynęły mi niepostrzeżenie dwie godziny.
Pan na pierwszym planie wyciął konkurencję. Jak inni zawodnicy zobaczyli jak mu idzie rzucili robotę i poszli na piwo, bo stwierdzili, że i tak nie mają szans :)
Kościół obok zamku. Warowny jak klasztor w Częstochowie
Nie chciało mi się już za bardzo nigdzie jeździć. I jakiś tam pomysł, aby zamknąć pętlę i przez Mirosławiec dojechać do Kalisza Pomorskiego umarł śmiercią naturalną, czy też raczej został utopiony w kaloriach z karkówki i pepsi. Jadąc przez Tuczno zauważyłem kierunkowskaz na „bunkry”.A to pojadę zobaczę. Co się okazało. Jest to tzw. Góra Wisielcza, czyli kompleks bunkrów tzw. grupy warownej. Największej na Wale Pomorskim.Niestety za dużo nie pozwiedzałem, bo z rowerem nie dało się wejść. Ciasno i mnóstwo wystających metalowych prętów. Zostawiać roweru też nie chciałem, bo co prawda żywego ducha w okolicy, ale w sumie nigdy nie wiadomo, czy chłopcy ze wsi akurat nie przyjdą.
Po krótkim rekonesansie uwaliłem się na ławce i przeleżałem 45 minut słuchając śpiewu ptaków. Totalny chill :) Później już bez kombinowanie wróciłem tą samą drogą na „dworzec” . Totalnie rozwaliła mnie żona pytając, czy jak będę czekał te 4 godzin to jest gdzie na dworcu bezpiecznie posiedzieć. Tak kochanie jest J . Jakoś zapomniałem dodać, że tam nawet drugiego toru nie ma.
Dworzec Tuczno
Tym razem już zdążyłem na pociąg i z przesiadką w Stargardzie dotarłem do domu.
Ogóle wrażenia. Polecam DPN na wycieczki rowerowe. Jest przepięknie i niesamowicie bezludnie. Szczególnie o tej porze roku, jak jeszcze nie ma kajakarzy. Trzeba jednak mieć na uwadze bruki i piach. Zdecydowania tylko na rowery MTB i szerokie opony. Druga uwaga. Uwaga na durne oznaczenia szlaków. Owszem jest ich dużo, ale nie ma mapek a tabliczki są opisane jesteś na szlaku takim i takim, na którym są miejscowości i tu lista, ale za cholerę nie wiadomo, gdzie akurat jesteś i jaka jest następna. Dobrze jest też pojechać z mapą, może wtedy nie zabrało by 10 minut do pociągu ;)
- DST 100.40km
- Teren 75.00km
- Czas 05:54
- VAVG 17.02km/h
- VMAX 48.00km/h
- Temperatura 17.0°C
- Kalorie 3700kcal
- Podjazdy 593m
- Sprzęt Cieniostwór
- Aktywność Jazda na rowerze