Sobota, 15 sierpnia 2015
X Maraton Dookoła Miedwia
Jedyny wyścig, w którym zdarza mi się wystartować. Jak było w tym roku? Hmm... przejechałem trasę. Myślę, że to stwierdzenie najlepiej oddaje moją postawę.
Widząc prognozy pogody byłem nastawiony na przejechanie trasy bez szaleństw. Upał ponad 30 stopni i tętno maksymalne to nie jest coś co moje serce lubi, więc ostrożnie. Długotrwała susza w zestawieniu z moimi grzęznącymi w piachu oponami też nie wróżyła sukcesu.
Rano z juniorem (też jechał) na śniadanie zjedliśmy makaron i bidony zalane, w kieszeń ze dwa żele, rowery na bagażnik i jedziemy.
Na parkingu wyładowanie rowerów i przy okazji spotkanie z znajomymi z Gryfusa. Potem krótka rozgrzewka. Po drodze minąłem się z mocno zmotywowanym Fast Teamem, którego członkowie oczywiście mnie nie poznali :) Junior pojechał na start, a jeszcze zrobiłem jeszcze jedną rundkę do skrzyżowania i w efekcie jak dojechałem na promenadę to udało mi się zająć miejsce, gdzieś pod koniec stawki. Akurat trafiłem tam na Adama "Coolertransa", który też na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie gościa nie nastawionego na wynik :)
"Wybitnie bojowe" nastawienia jak widać :) © Coolertrans
No to start. Dobrą chwilę trwało, zanim minąłem linię mety. Czub peletonu M4 już pewnie dawno gdzieś pognał. W tym roku na promenadzie jechałem ledwie 20 na godzinę, rok temu wszyscy pędziliśmy już 40...Tak przy okazji opóźnienie startu 30 sekund, które mi policzył STS to bzdura, była minuta - półtorej. 30 sekund mieli też ludzie, z czuba peletonu, których nawet nie widziałem. W moim przypadku to bez znaczenia, ale dla ludzi którzy walczą o wynik?
Po starcie - maraton MTB, czy niedziela wycieczka ? :) © Coolertrans
Po wjechaniu na główną drogą tempo wzrosło. Ja wpasowałem się w grupkę, która jechała koło 30 km/h. Tak sobie w tej grupce kręciłem do Koszewa mając dość silny czołowo-boczny wiatr , tam na dziurach puściłem na moment koło i kontakt mi się urwał :) W efekcie pierwszy odcinek szutrowo-brukowy pokonałem w tempie osób jadących z mniejszą prędkością. Po wjechaniu na asfalt troszkę się zmotywowałem i praktycznie do Młyn znów jechałem z prędkością w okolicach 30 mijając po drodze sporo zawodników, którym zaczynało brakować sił.
W Młynach zauważyłem znajomego, który dość rozpaczliwie przyglądał się zawodnikom stojąc na poboczu. Krótka wymiana zdań, która sprowadziła się do tego, że i tak nie mogę mu pomóc, bo ma jakieś bezdętkowe opony z kosmosu zaowocował tym, że znów grupa raźno jadąca ze mną umknęła do przodu. Zaraz był prosta bufetowa, więc nie było co gonić. Chwyciłem wodę, połowa na głowę, połowa do żołądka. Przypomniałem sobie, że tata uczył "jak się piej to trzeba jeść" więc zjadłem żela. Przy okazji zacząłem się przyglądać "łydom" ludzi jadących przede mną. Stwierdziłem, że słabo to wygląda, więc pogoniłem trochę do przodu :) Gonienie skończyło się po dojechaniu do płyt. Tam trzeba było dopasować tempo do grupy. W sumie można było wyprzedzać, ale uznałem, że ryzyko wypierniczenia się i połamania jakie jest z tym związane jest nieadekwatne do potencjalnych zysków czasowych. Nawet znalazł się czas na pogawędkę za znajomym z wyjazdu dookoła Rugii
Tak to sobie dojechałem do pierwszego podjazdu. Tego z wielką łachą piachu u podnóża. Trasa jak zwykle, gdy się jedzie w tej części grupy był zablokowana przez ludzi prowadzących rowery, więc chwila spaceru i gdzieś w połowie udało mi się wsiąść na rower i pojechać dalej. Zjazd do asfaltu między Komarówkiem a Dębiną wolniej niż kiedykolwiek wcześniej. Co kawałek były małe łachy piachu i się bałem, że zaliczę glebę. Już takich widziałem, którzy leżeli tam w polu.
Na asfalcie do Dębiny zrobiłem sobie drugą strefę bufetu, bo coś po pierwszy żelu ssało mnie w żołądku. W efekcie dogniłem maruderów, ale też i mnie parę osób doszło. Za Dębiną kolejny odciek płyt. Tempo koło 20-22, droga zatarasowana a ja znów nie chciałem się przepychać. Za płytami odcinek ziemny. Kurzyło się jak cholera. Tam też prześcignęła mnie pierwsza kobieta :( Hmmm dużo później niż rok temu, ale też i znacznie wcześniej niż dwa lata wcześniej. Chęć do pogonienia za nią i do troszkę szybszego ciśnięcia odebrał mi widok, który zobaczyłem z chwilę. W rowie na poboczu leżał zawodnik, czterech innych coś robiło obok niego, a ratownik medyczny, który akurat podjechał powiedział na widok poszkodowanego "o kur...a". Noooo, jak ratownik tak mówi "na dzień dobry" to ja dziękuję.
Tak zdemotywowany wjechałem na odcinek, którego najbardziej nie lubię z całej trasy. Kawałek prowadzący od skrętu przed Żelewem do podwójnego podjazdu z "premią górską" na szczycie. Kawałek ten prowadzi po trawie, kawałkach wystających płyt i ziemi. Dokulałem się do podjazdu ze średnią koło 20. Premia górska wzięta bez kłopotu, tym razem szczęśliwie się złożyło, że nikt za mocno nie blokował drogi. Na szczycie po raz drugi woda i znów połowa do żołądka a połowa na głowę/plecy. Tym razem nie zakąszałem :)
Na płytach za premią minąłem się z karetką jadącą na sygnale w przeciwną stronę....
Na asfalcie złapałem trochę chęci do ścigania i dogoniłem kilka osób. Po przecięciu DK 120 i wjechaniu na bruk z poboczami z piachu znów się włączył instynkt samozachowawczy i zwolniłem. Ci których przed chwilą wyprzedziłem znów mnie dogonili. Na tym odcinku prześcignęła mnie też kolejna kobieta. Ewa z Turowskiego, z którą miałem okazję niedawno kawałek "potrenować" (Ewa zajęła 1 miejsce w K4). Potem do już tylko skręt, na Bielkowo i podjazd rzeźnia :) Zwykle więcej osób tam prowadzi rowery niż podjeżdża. Wjechałem, ale poczułem, że mam już zmęczone nogi. Musiałem zrzucić bodaj na 1:4. Za to na górze troszkę sobie "pocisnąłem". Po mimo, że było pod wiatr to najpierw z jednym gościem a potem już samo przegoniliśmy ze 30 osób, które miały wyraźnie dość. Sam się też trochę "zajechałem" i po skręcie na Jęczydół na odcinkach ziemnych tempo mocno mi spadło. Spora część osób prześcigniętych i tak mnie dogoniła. Ale to już taka specyfika mojego roweru, czy też raczej opon, że na piachu grzęznę. Tak sobie grzęznąc dojechałem do promenady. Tam jeszcze ostatni sprint (obok kolejnej karetki na światłach ratującej komuś życie) zakończony połowiczym sukcesem. Kogoś tam wyprzedziłem, ktoś wyprzedził mnie. I koniec. Medal na szyję, butelka wody w rękę.
Pojechałem do auta szukać juniora. Startował 20 min wcześniej, po drodze jak zmienia gumę go nie widziałem, czyli czeka przy aucie. :) Oczywiście na dzień dobry usłyszałem co tak późno. No dzięki... Zapakowaliśmy rowery, trochę się ogarnęliśmy i poszliśmy zjeść obiad. Tu niespodzianka in minus - za bon była tylko zupa. Uuuuu słabo jak nigdy. Obiad na szybko w towarzystwie znajomych, bo chciałem pojechać do domu aby się wykąpać, przebrać dojeść itp. Sprawdziłem jeszcze swój wynik 2:15:11. Myślałem, że było że było trochę lepiej, bo na stravie miałem 2:16:44, a włączyłem ją pewnie z dwie minuty zanik przekroczyłem start i wyłączyłem też jakiś czas po przekroczeniu linii mety. W open wg tego co jest na stronie STS - 592 (choć na wydruku i w sms-ie napisali 574). Segment "Maraton dookoła Miedwia" wyszedł 2:13:31. No ale nich im tam będzie :). Junior był szybszy ode mnie o niecałe 3 minut. Też baz rewelacji, ale on prawie nie jeździł na rowerze. Po drodze do auta spotkałem jeszcze koleżanki, które startowały pierwszy raz. Czas niecałe 2:40 z ...wizytą w bufecie. Oooooooo :)
Po powrocie do Morzyczyna zasiadłem w palącym słońcu w oczekiwaniu na rozpoczęcie dekoracji. STC obiecało juniorowi, że przed dekorację poproszą go na sceną, aby uhonorować jego zasługi dla Stowarzyszenia. No to ja jako dobry tata musiałem uwiecznić dla potomnych ten fakt. Niestety prezes był taki zakręcony, że zapomniał. I tak to sobie przesiedzieliśmy, o pełnym słońcu przez wszystkie dekorację.
Dekoracje zwycięzców. Open wygrał Bartek Huzarski, co zawodowiec to zawodowiec.
Dopiero jak Tomek "wodzirej" robił show przed losowanie nagród przechodząc przez widownię widząc Krzyśka przypomniał sobie o nim. Więc show był, ale nie na scenie ale na trybunach. To miłe tym bardziej, że Krzysiek ma akurat 15 sierpnia urodziny :)
Młody się doczekał :)
Dalej to już losowanie nagród, które ciągnęło się i ciągnęło i ciągnęło. Tradycyjnie już - nas nie wylosowali.
Podsumowując. To mój trzeci maraton. W tym roku byłem zdecydowanie w najlepszej formie, ale wynik był lepszy tylko o 5 minut niż rok temu kiedy pojechałem bez formy i gorszy o 7 niż za pierwszy razem. Wniosek. Najbardziej chyba zabrakło motywacji. Miarą moje wysiłku jest stan moich mięśni dzień po - nic, tak jakbym w ogóle wczoraj nigdzie nie jeździł. Po prostu nastawiłem się, że przejadę bez ryzyka i to zrobiłem. Czy mogło być szybciej - pewnie ze 3-5 minut tak, czy warto? Zdecydowanie nie.
W tym roku oprócz tradycyjnie sporej ilości zwykłych upadków, skończonych mniejszymi lub większymi szlifami, były jeszcze dość poważne zdarzenia. Na mecie słyszałem o paskudnie połamanej nodze (to tak akcja, którą widziałem) i dwóch reanimacjach na trasie. Dobrze, że były skuteczne.
Fotek będzie więcej jak różne służby foto coś udostępnią.
Widząc prognozy pogody byłem nastawiony na przejechanie trasy bez szaleństw. Upał ponad 30 stopni i tętno maksymalne to nie jest coś co moje serce lubi, więc ostrożnie. Długotrwała susza w zestawieniu z moimi grzęznącymi w piachu oponami też nie wróżyła sukcesu.
Rano z juniorem (też jechał) na śniadanie zjedliśmy makaron i bidony zalane, w kieszeń ze dwa żele, rowery na bagażnik i jedziemy.
Na parkingu wyładowanie rowerów i przy okazji spotkanie z znajomymi z Gryfusa. Potem krótka rozgrzewka. Po drodze minąłem się z mocno zmotywowanym Fast Teamem, którego członkowie oczywiście mnie nie poznali :) Junior pojechał na start, a jeszcze zrobiłem jeszcze jedną rundkę do skrzyżowania i w efekcie jak dojechałem na promenadę to udało mi się zająć miejsce, gdzieś pod koniec stawki. Akurat trafiłem tam na Adama "Coolertransa", który też na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie gościa nie nastawionego na wynik :)
"Wybitnie bojowe" nastawienia jak widać :) © Coolertrans
No to start. Dobrą chwilę trwało, zanim minąłem linię mety. Czub peletonu M4 już pewnie dawno gdzieś pognał. W tym roku na promenadzie jechałem ledwie 20 na godzinę, rok temu wszyscy pędziliśmy już 40...Tak przy okazji opóźnienie startu 30 sekund, które mi policzył STS to bzdura, była minuta - półtorej. 30 sekund mieli też ludzie, z czuba peletonu, których nawet nie widziałem. W moim przypadku to bez znaczenia, ale dla ludzi którzy walczą o wynik?
Po starcie - maraton MTB, czy niedziela wycieczka ? :) © Coolertrans
Po wjechaniu na główną drogą tempo wzrosło. Ja wpasowałem się w grupkę, która jechała koło 30 km/h. Tak sobie w tej grupce kręciłem do Koszewa mając dość silny czołowo-boczny wiatr , tam na dziurach puściłem na moment koło i kontakt mi się urwał :) W efekcie pierwszy odcinek szutrowo-brukowy pokonałem w tempie osób jadących z mniejszą prędkością. Po wjechaniu na asfalt troszkę się zmotywowałem i praktycznie do Młyn znów jechałem z prędkością w okolicach 30 mijając po drodze sporo zawodników, którym zaczynało brakować sił.
W Młynach zauważyłem znajomego, który dość rozpaczliwie przyglądał się zawodnikom stojąc na poboczu. Krótka wymiana zdań, która sprowadziła się do tego, że i tak nie mogę mu pomóc, bo ma jakieś bezdętkowe opony z kosmosu zaowocował tym, że znów grupa raźno jadąca ze mną umknęła do przodu. Zaraz był prosta bufetowa, więc nie było co gonić. Chwyciłem wodę, połowa na głowę, połowa do żołądka. Przypomniałem sobie, że tata uczył "jak się piej to trzeba jeść" więc zjadłem żela. Przy okazji zacząłem się przyglądać "łydom" ludzi jadących przede mną. Stwierdziłem, że słabo to wygląda, więc pogoniłem trochę do przodu :) Gonienie skończyło się po dojechaniu do płyt. Tam trzeba było dopasować tempo do grupy. W sumie można było wyprzedzać, ale uznałem, że ryzyko wypierniczenia się i połamania jakie jest z tym związane jest nieadekwatne do potencjalnych zysków czasowych. Nawet znalazł się czas na pogawędkę za znajomym z wyjazdu dookoła Rugii
Tak to sobie dojechałem do pierwszego podjazdu. Tego z wielką łachą piachu u podnóża. Trasa jak zwykle, gdy się jedzie w tej części grupy był zablokowana przez ludzi prowadzących rowery, więc chwila spaceru i gdzieś w połowie udało mi się wsiąść na rower i pojechać dalej. Zjazd do asfaltu między Komarówkiem a Dębiną wolniej niż kiedykolwiek wcześniej. Co kawałek były małe łachy piachu i się bałem, że zaliczę glebę. Już takich widziałem, którzy leżeli tam w polu.
Na asfalcie do Dębiny zrobiłem sobie drugą strefę bufetu, bo coś po pierwszy żelu ssało mnie w żołądku. W efekcie dogniłem maruderów, ale też i mnie parę osób doszło. Za Dębiną kolejny odciek płyt. Tempo koło 20-22, droga zatarasowana a ja znów nie chciałem się przepychać. Za płytami odcinek ziemny. Kurzyło się jak cholera. Tam też prześcignęła mnie pierwsza kobieta :( Hmmm dużo później niż rok temu, ale też i znacznie wcześniej niż dwa lata wcześniej. Chęć do pogonienia za nią i do troszkę szybszego ciśnięcia odebrał mi widok, który zobaczyłem z chwilę. W rowie na poboczu leżał zawodnik, czterech innych coś robiło obok niego, a ratownik medyczny, który akurat podjechał powiedział na widok poszkodowanego "o kur...a". Noooo, jak ratownik tak mówi "na dzień dobry" to ja dziękuję.
Tak zdemotywowany wjechałem na odcinek, którego najbardziej nie lubię z całej trasy. Kawałek prowadzący od skrętu przed Żelewem do podwójnego podjazdu z "premią górską" na szczycie. Kawałek ten prowadzi po trawie, kawałkach wystających płyt i ziemi. Dokulałem się do podjazdu ze średnią koło 20. Premia górska wzięta bez kłopotu, tym razem szczęśliwie się złożyło, że nikt za mocno nie blokował drogi. Na szczycie po raz drugi woda i znów połowa do żołądka a połowa na głowę/plecy. Tym razem nie zakąszałem :)
Na płytach za premią minąłem się z karetką jadącą na sygnale w przeciwną stronę....
Na asfalcie złapałem trochę chęci do ścigania i dogoniłem kilka osób. Po przecięciu DK 120 i wjechaniu na bruk z poboczami z piachu znów się włączył instynkt samozachowawczy i zwolniłem. Ci których przed chwilą wyprzedziłem znów mnie dogonili. Na tym odcinku prześcignęła mnie też kolejna kobieta. Ewa z Turowskiego, z którą miałem okazję niedawno kawałek "potrenować" (Ewa zajęła 1 miejsce w K4). Potem do już tylko skręt, na Bielkowo i podjazd rzeźnia :) Zwykle więcej osób tam prowadzi rowery niż podjeżdża. Wjechałem, ale poczułem, że mam już zmęczone nogi. Musiałem zrzucić bodaj na 1:4. Za to na górze troszkę sobie "pocisnąłem". Po mimo, że było pod wiatr to najpierw z jednym gościem a potem już samo przegoniliśmy ze 30 osób, które miały wyraźnie dość. Sam się też trochę "zajechałem" i po skręcie na Jęczydół na odcinkach ziemnych tempo mocno mi spadło. Spora część osób prześcigniętych i tak mnie dogoniła. Ale to już taka specyfika mojego roweru, czy też raczej opon, że na piachu grzęznę. Tak sobie grzęznąc dojechałem do promenady. Tam jeszcze ostatni sprint (obok kolejnej karetki na światłach ratującej komuś życie) zakończony połowiczym sukcesem. Kogoś tam wyprzedziłem, ktoś wyprzedził mnie. I koniec. Medal na szyję, butelka wody w rękę.
Pojechałem do auta szukać juniora. Startował 20 min wcześniej, po drodze jak zmienia gumę go nie widziałem, czyli czeka przy aucie. :) Oczywiście na dzień dobry usłyszałem co tak późno. No dzięki... Zapakowaliśmy rowery, trochę się ogarnęliśmy i poszliśmy zjeść obiad. Tu niespodzianka in minus - za bon była tylko zupa. Uuuuu słabo jak nigdy. Obiad na szybko w towarzystwie znajomych, bo chciałem pojechać do domu aby się wykąpać, przebrać dojeść itp. Sprawdziłem jeszcze swój wynik 2:15:11. Myślałem, że było że było trochę lepiej, bo na stravie miałem 2:16:44, a włączyłem ją pewnie z dwie minuty zanik przekroczyłem start i wyłączyłem też jakiś czas po przekroczeniu linii mety. W open wg tego co jest na stronie STS - 592 (choć na wydruku i w sms-ie napisali 574). Segment "Maraton dookoła Miedwia" wyszedł 2:13:31. No ale nich im tam będzie :). Junior był szybszy ode mnie o niecałe 3 minut. Też baz rewelacji, ale on prawie nie jeździł na rowerze. Po drodze do auta spotkałem jeszcze koleżanki, które startowały pierwszy raz. Czas niecałe 2:40 z ...wizytą w bufecie. Oooooooo :)
Po powrocie do Morzyczyna zasiadłem w palącym słońcu w oczekiwaniu na rozpoczęcie dekoracji. STC obiecało juniorowi, że przed dekorację poproszą go na sceną, aby uhonorować jego zasługi dla Stowarzyszenia. No to ja jako dobry tata musiałem uwiecznić dla potomnych ten fakt. Niestety prezes był taki zakręcony, że zapomniał. I tak to sobie przesiedzieliśmy, o pełnym słońcu przez wszystkie dekorację.
Dekoracje zwycięzców. Open wygrał Bartek Huzarski, co zawodowiec to zawodowiec.
Dopiero jak Tomek "wodzirej" robił show przed losowanie nagród przechodząc przez widownię widząc Krzyśka przypomniał sobie o nim. Więc show był, ale nie na scenie ale na trybunach. To miłe tym bardziej, że Krzysiek ma akurat 15 sierpnia urodziny :)
Młody się doczekał :)
Dalej to już losowanie nagród, które ciągnęło się i ciągnęło i ciągnęło. Tradycyjnie już - nas nie wylosowali.
Podsumowując. To mój trzeci maraton. W tym roku byłem zdecydowanie w najlepszej formie, ale wynik był lepszy tylko o 5 minut niż rok temu kiedy pojechałem bez formy i gorszy o 7 niż za pierwszy razem. Wniosek. Najbardziej chyba zabrakło motywacji. Miarą moje wysiłku jest stan moich mięśni dzień po - nic, tak jakbym w ogóle wczoraj nigdzie nie jeździł. Po prostu nastawiłem się, że przejadę bez ryzyka i to zrobiłem. Czy mogło być szybciej - pewnie ze 3-5 minut tak, czy warto? Zdecydowanie nie.
W tym roku oprócz tradycyjnie sporej ilości zwykłych upadków, skończonych mniejszymi lub większymi szlifami, były jeszcze dość poważne zdarzenia. Na mecie słyszałem o paskudnie połamanej nodze (to tak akcja, którą widziałem) i dwóch reanimacjach na trasie. Dobrze, że były skuteczne.
Fotek będzie więcej jak różne służby foto coś udostępnią.
- DST 58.00km
- Teren 24.00km
- Czas 02:15
- VAVG 25.78km/h
- VMAX 43.90km/h
- Temperatura 32.0°C
- Kalorie 1769kcal
- Podjazdy 122m
- Sprzęt Kellys Axis
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
1 zł z każdego wpisowego, czyli 1700 zł poszło na pomoc dla tego nieszczęśnika, który połamał się na treningu. Pisali o nim przy okazji 3Wież XC. To był jeden z czołowych zawodników tej imprezy. Piszę był, bo z połamanym kręgosłupem, brakiem czucia w nogach i innymi obrażeniami na normalny rower już pewnie nie wróci. Szkoda chłopaka, startował w M2.
ula - 23:37 poniedziałek, 17 sierpnia 2015 | linkuj
Dobrze, że wygrał rozsądek nad czasem! Jeszcze będzie okazja aby czas poprawić w lepszych warunkach, a przecież i tak jest super!
Niestety co do samego maratonu też odniosłem wrażenie, że aby był sprawnie przeprowadzony orgi zrezygnowali z fajnych smaczków. Troszkę trzeba ich zrozumieć bo przygotować 1700 obiadów byłby problem. Łatwiej nagotować zupy i po sprawie. Troszkę szkoda ale i tak nie po to przyjeżdża się na Miedwie. Drugie spostrzeżenie to słabiutki pakiet startowy :) Bidon i ciastko, jednak tu też trzeba wziąć pod uwagę, że takich pakietów musiało być aż 1700 no i medale... :)
Niestety na temat nagród nie mogę za wiele powiedzieć, bo ta część imprezy nie utkwiła mi za bardzo w pamięci ;)
Mimo wszystko - do zobaczenia za rok na Miedwiu :) lenek1971 - 20:13 poniedziałek, 17 sierpnia 2015 | linkuj
Niestety co do samego maratonu też odniosłem wrażenie, że aby był sprawnie przeprowadzony orgi zrezygnowali z fajnych smaczków. Troszkę trzeba ich zrozumieć bo przygotować 1700 obiadów byłby problem. Łatwiej nagotować zupy i po sprawie. Troszkę szkoda ale i tak nie po to przyjeżdża się na Miedwie. Drugie spostrzeżenie to słabiutki pakiet startowy :) Bidon i ciastko, jednak tu też trzeba wziąć pod uwagę, że takich pakietów musiało być aż 1700 no i medale... :)
Niestety na temat nagród nie mogę za wiele powiedzieć, bo ta część imprezy nie utkwiła mi za bardzo w pamięci ;)
Mimo wszystko - do zobaczenia za rok na Miedwiu :) lenek1971 - 20:13 poniedziałek, 17 sierpnia 2015 | linkuj
Jarro Sorki za nie rozpoznanie, ale w tych kaskach wszyscy wyglądają podobnie. Musisz mocniej machać następnym razem. A tak na przyszłość skoro mieszkamy nie daleko od siebie, to musimy się zgadać na jakąś wspólną jazdę.
Maxis - 20:00 poniedziałek, 17 sierpnia 2015 | linkuj
Nie chodziło mi o ograniczanie liczby startujących, a raczej podzielenie nie tylko wg kategorii wiekowych, ale i na bazie wyników osiąganych w tym czy innych maratonach. Niech niedzielni maratończycy spod znaku Wesołego Roweru jadą sobie radośnie machając do kamery i nie plączą się pod kołami tym co walczą o każdą sekundę. ;) A co do sukcesu, to trochę mam obawy, że ten maraton w ciągu kilku lat może stać się ofiarą własnego sukcesu. Na razie idzie dobrze i oby jak najdłużej.
ula - 13:51 poniedziałek, 17 sierpnia 2015 | linkuj
Jarek najważniejsze to ukończyć maraton w całości i tego dokonałeś :) A czas ?? niech zawodowcy się o czasy martwią :)
Trendix - 12:52 poniedziałek, 17 sierpnia 2015 | linkuj
świetny, świetny opis, impreza naprawdę rewelacyjna. Gratulacje za sam udział i podejście do całej imprezy
davidbaluch - 12:04 poniedziałek, 17 sierpnia 2015 | linkuj
Ciekawa byłam Twoich wrażeń, widzę, że są raczej ambiwalentne. Ale tak to jest, gdy włączy się myślenie, kończy się ściganie. W supermaratonach, gdzie asfalt rządzi, też były już wypadki śmiertelne (ostatni bodajże 2 lata temu) czy ciężkie kontuzje i połamane gnaty.
Nie masz nad czym "rozpaczać". Dla mnie ten maraton to w ogóle jakiś dziwoląg. Połączenie tych jadących czysto rekreacyjnie ze "ścigantami" jest chore i powoduje dodatkowe niebezpieczeństwa. Powinno się to rozdzielić, a nie wysyłać kilkuset osobowe grupy na trasę. Zero sensu.
Ten maraton słynął kiedyś z dobrego jedzenia, dla którego warto było pomęczyć się w tłoku, ale widzę, że to już tylko wspomnienie. Dobrze, że chociaż wody nie brakowało.
Grunt, że jesteś cały, czas przyzwoity. Może w przyszłym roku lepiej się ustawisz na starcie, to i szanse będziesz miał większe. W przyszłym roku powinieneś się skusić na Pętlę Drawską, trasa ciekawa i lepsze warunki do sportowego spełnienia.;) ula - 03:28 poniedziałek, 17 sierpnia 2015 | linkuj
Nie masz nad czym "rozpaczać". Dla mnie ten maraton to w ogóle jakiś dziwoląg. Połączenie tych jadących czysto rekreacyjnie ze "ścigantami" jest chore i powoduje dodatkowe niebezpieczeństwa. Powinno się to rozdzielić, a nie wysyłać kilkuset osobowe grupy na trasę. Zero sensu.
Ten maraton słynął kiedyś z dobrego jedzenia, dla którego warto było pomęczyć się w tłoku, ale widzę, że to już tylko wspomnienie. Dobrze, że chociaż wody nie brakowało.
Grunt, że jesteś cały, czas przyzwoity. Może w przyszłym roku lepiej się ustawisz na starcie, to i szanse będziesz miał większe. W przyszłym roku powinieneś się skusić na Pętlę Drawską, trasa ciekawa i lepsze warunki do sportowego spełnienia.;) ula - 03:28 poniedziałek, 17 sierpnia 2015 | linkuj
ja tam chyba coraz bardziej bojaźliwy jestem bo do najlepszego wyniku z 2012 roku czyli skromnych 2:17 to się jakoś zbliżyć nie mogę...
coolertrans - 22:08 niedziela, 16 sierpnia 2015 | linkuj
Gratuluję wyniku ja nie lubię ścisku i pewnie przez to bym jechał bardzo ostrożnie.
strus - 19:04 niedziela, 16 sierpnia 2015 | linkuj
Racja Jarek, walka o 5 minut kosztem uszkodzenia ciała lub roweru nie ma najmniejszego uzasadnienia. Taki to urok tego maratłokotonu, co zdecydowanie mnie od niego odrzuca. Organizatorzy stawiają na ludyczną zabawę i tak to chyba trzeba traktować. Może gdyby zrobili rundę dla ścigantów ograniczoną ilościowo np. o 08:00 a od 10:00 puszczali zabawowiczów (bez urazy oczywiście proszę) , to miałoby to więcej sensu.
leszczyk - 18:42 niedziela, 16 sierpnia 2015 | linkuj
Komentuj