Niedziela, 19 lipca 2015
Niebo gwiaździste nade mną, gładki asfalt pode mną...
Wykonanie parafrazy myśli Kanta chodziło, mi po głowie już od dłuższego czasu. Jakoś tak nie mogłem znaleźć odpowiedniego terminu, aby przejechać nocą ONR na odcinku Kostrzyń-Szczecin. A to nie było pogody, a jak była to ja nie mogłem. W końcu dość niespodziewanie wszystkie elementy zagrały i mogłem pojechać w sobotę. Co prawda miałem sporą rozterkę, bo kusiła mnie perspektywa niedzielnej wspinaczki na Miodową w kosiarskim towarzystwie, ale rzut oka na prognozę pogody (Miodowa w deszczu) i obowiązki ojcowskie (pojechałem z synem) pomogły podjąć decyzję.
Wyjazd pociągiem o 18.30 i w Kostrzynie byliśmy za 2 godziny.
Kostrzyn wita :)
Część podróży upłynęła nam w miłym towarzystwie totalnie nagrzanego gościa, który jechał tą trasą drugi raz w ciągu popołudnia, bo stację na której miał wysiąść przespał i wracał. To się nazywa trudny powrót z pracy. Gościu jak się dowiedział, że jedziemy ze Szczecina do Kostrzyna po to aby wrócić na rowerach to ...wziął nas za wariatów. Naprawdę :) Hmmm dało mi to do myślenia, a może coś w tym jest...
W Kostrzynie zjedliśmy na kolację pizze. Lokal nazywa się Hej jest czynny do 24 w soboty i pizza była bardzo dobra. Do tego podane z surówką. Polecam. Aha, dostaliśmy ją na talerzach z rowerzystą :)
Korzystając z ostatnich chwil światła przekroczyliśmy granicę i wjechaliśmy na Oder-Neise Radwag.
Gotowy na przygodę ;) światła już niewiele
Dość szybko zaczęło się ściemniać
Na początku jazda w nieprawdopodobnej ilość owadów. Stukały w kask i okulary jak gęsty deszcz. Na początku udało nam się jeszcze spotkać jakiś ludzi, a to dzieciaki siedzące na wale, a to imprezowicze przy ognisku na łące, a to śpiąca (?) na DDR rowerzystka...To było dziwne - rower zaparkowany w zatocze a na ona sobie leży w najlepsze. Spoko, na pewno to nie była ofiara jakiegoś wypadku, czy przestępstwa. Później już było bezludzie :) Cisza urozmaicana odgłosami zwierząt, a to jakieś chrumkanie, a to jakieś piszczenie, a to wskakiwanie do wody jakiś cielsk pokaźnej wielkości. I tylko co kawałek dwa święcące punkciki, czyli oczy wpatrujące się ze zdziwieniem w tych, którzy zakłócają noce życie.
Po jakiś dwóch godzinach doszliśmy do wniosku, że jazda tylko na lampach rowerowych jest mocno niekomfortowa. Po pierwsze ciemnawo, a po drugie jest problem na zakrętach, bo lampka świeci prosto i nie widać co jest za zakrętem. Zapobiegliwe wzięliśmy czołówki, kupione kiedyś tak na wszelki wypadek za 20 zł w Biedro. Okazały się strzałem w dziesiątkę. Komfort jazdy znacznie się poprawił. Ja swojej używałem jeszcze jako szperacza wyłuskując pary ogników, za którymi kryły się zwierzęta. Spotkaliśmy głównie sarny, trochę kotów, lisów, nad ranem również dziki. Oprócz nich sporo awifauny, czyli nietoperze, ze dwie sowy, trochę innych ptaków. O świcie ptaków pojawiało się dużo więcej - jakieś drapieżniki, czaple siwe, bocian, gęgawy, kaczki i mnóstwo ptasiej drobnicy. No i oczywiście jeże :)
Niezwykle sympatyczny jeżyk :)
Na jeże trzeba był szczególnie uważać, aby na nie nie najechać, bo sobie przebiegały przez drogę. Kapeć gotowy ;)
Pierwszy postój zrobiliśmy po 50 km przy moście kolejowym na wysokości Siekierek.
Kolacja przy blasku lampek rowerowych
I tak sobie jechaliśmy w ciemnościach. Przed Schwedt dałem trochę ciała. Na rozjeździe szlaku przy śluzach pojechaliśmy prosto. Akurat tym odcinkiem nie jechałem jeszcze, bo jak kiedyś jechałem ONR to był zamknięty. W efekcie wpakowaliśmy w drogę z płyt, która prowadziło po polderze. Przejechaliśmy nią z 10 km, z duszą na ramieniu czy nie będzie trzeba wracać i szukać innej drogi. Na szczęście łączył się ona z drogą Schwedt- Krajnik i bez kłopotu udało się dotrzeć z powrotem do ONR. Jazdą tą drogą była dość niesamowita. Pojawił się mgła i co chwile wjeżdżaliśmy w jej pasma. Robiło to wrażenie tym większe, że razem z nią szło zimne powietrze. W jednej chwili jest ciepłe powietrze z rozgrzanych pól, a za sekundę owiewa cię maska zimnego, wilgotnego dosłownie kilka stopni zimniejszego i tak co chwilę. Do tego odgłosy czegoś robiącego rumor w polu zboża obok. I ciemność.
Droga ta miała wpływ, na dalszy ciąg wycieczki, bo w zimnie i na wertepach rozbolała mnie dość mocno kostka. Plany, aby wyjazd zrobić jeszcze bardziej hardkorowy i na koniec pojechać na Miodową wspiąć się parę razy z kosami wzięły w łeb.
Po tych wrażeniach zrobiliśmy sobie w Schwedt drugi postój na posiłek. Tym razem pod latarnią.
Wałówka wyciągnięta i szamamy :)
Kolejne niesamowite wrażenie to moment, w którym jadę wałem i nagle z boku zaświeciła się nie jedna, nie dwie pary oczu, ale... dziesiątki. Aż mi noga spadła z pedału. O kur... co to jest?
Okazało się, że to tylko stado owiec, które wyrwaliśmy ze snu. Ufff :)
Obudzone owieczki
Za Schwedt zaczęło się robić pomału coraz jaśniej.
Elektrownia jeszcze w ciemnościach
Ale za chwilę już, zaczęło robić się jaśniej.
Mgła wypełzające z pół i rodząca się w rzece robił niesamowite wrażenie. Niestety aparat okazał się zbyt licha aby oddać piękno tych widoków.
Dolna Odra na horyzoncie
Ostatni odcinek drogi przejechany we wstającym świecie upłynął nam bardzo szybko. Jeszcze tylko, ostatni postój przy mojej ulubionej ławeczce...
Chwila zadumy
Dolna Odra we mgle
I za chwilę byliśmy w Polsce. Droga z Gryfina w pełnym świetle,trochę trudno było się przestawić na ruch samochodowy i ludzi zamiast zwierząt ;) Tak to bez wrażeń.
Podsumowując: niesamowita wycieczka, zachód i wschód słońca oraz jazda w ciemnościach robią niezapomniane wrażanie. Ważna sprawa to dobre oświetlanie i odpowiednie ubranie, bo nad ranem od rzeki mocną ciągnie chłodem. Co ciekawe w ogóle nie chciało nam się spać. Energetyki zabrane dla potrzymania zamykających się nad ranem oczu, przyjechały z powrotem.
Od jutra Prusy Wschodnie :)
Wyjazd pociągiem o 18.30 i w Kostrzynie byliśmy za 2 godziny.
Kostrzyn wita :)
Część podróży upłynęła nam w miłym towarzystwie totalnie nagrzanego gościa, który jechał tą trasą drugi raz w ciągu popołudnia, bo stację na której miał wysiąść przespał i wracał. To się nazywa trudny powrót z pracy. Gościu jak się dowiedział, że jedziemy ze Szczecina do Kostrzyna po to aby wrócić na rowerach to ...wziął nas za wariatów. Naprawdę :) Hmmm dało mi to do myślenia, a może coś w tym jest...
W Kostrzynie zjedliśmy na kolację pizze. Lokal nazywa się Hej jest czynny do 24 w soboty i pizza była bardzo dobra. Do tego podane z surówką. Polecam. Aha, dostaliśmy ją na talerzach z rowerzystą :)
Korzystając z ostatnich chwil światła przekroczyliśmy granicę i wjechaliśmy na Oder-Neise Radwag.
Gotowy na przygodę ;) światła już niewiele
Dość szybko zaczęło się ściemniać
Na początku jazda w nieprawdopodobnej ilość owadów. Stukały w kask i okulary jak gęsty deszcz. Na początku udało nam się jeszcze spotkać jakiś ludzi, a to dzieciaki siedzące na wale, a to imprezowicze przy ognisku na łące, a to śpiąca (?) na DDR rowerzystka...To było dziwne - rower zaparkowany w zatocze a na ona sobie leży w najlepsze. Spoko, na pewno to nie była ofiara jakiegoś wypadku, czy przestępstwa. Później już było bezludzie :) Cisza urozmaicana odgłosami zwierząt, a to jakieś chrumkanie, a to jakieś piszczenie, a to wskakiwanie do wody jakiś cielsk pokaźnej wielkości. I tylko co kawałek dwa święcące punkciki, czyli oczy wpatrujące się ze zdziwieniem w tych, którzy zakłócają noce życie.
Po jakiś dwóch godzinach doszliśmy do wniosku, że jazda tylko na lampach rowerowych jest mocno niekomfortowa. Po pierwsze ciemnawo, a po drugie jest problem na zakrętach, bo lampka świeci prosto i nie widać co jest za zakrętem. Zapobiegliwe wzięliśmy czołówki, kupione kiedyś tak na wszelki wypadek za 20 zł w Biedro. Okazały się strzałem w dziesiątkę. Komfort jazdy znacznie się poprawił. Ja swojej używałem jeszcze jako szperacza wyłuskując pary ogników, za którymi kryły się zwierzęta. Spotkaliśmy głównie sarny, trochę kotów, lisów, nad ranem również dziki. Oprócz nich sporo awifauny, czyli nietoperze, ze dwie sowy, trochę innych ptaków. O świcie ptaków pojawiało się dużo więcej - jakieś drapieżniki, czaple siwe, bocian, gęgawy, kaczki i mnóstwo ptasiej drobnicy. No i oczywiście jeże :)
Niezwykle sympatyczny jeżyk :)
Na jeże trzeba był szczególnie uważać, aby na nie nie najechać, bo sobie przebiegały przez drogę. Kapeć gotowy ;)
Pierwszy postój zrobiliśmy po 50 km przy moście kolejowym na wysokości Siekierek.
Kolacja przy blasku lampek rowerowych
I tak sobie jechaliśmy w ciemnościach. Przed Schwedt dałem trochę ciała. Na rozjeździe szlaku przy śluzach pojechaliśmy prosto. Akurat tym odcinkiem nie jechałem jeszcze, bo jak kiedyś jechałem ONR to był zamknięty. W efekcie wpakowaliśmy w drogę z płyt, która prowadziło po polderze. Przejechaliśmy nią z 10 km, z duszą na ramieniu czy nie będzie trzeba wracać i szukać innej drogi. Na szczęście łączył się ona z drogą Schwedt- Krajnik i bez kłopotu udało się dotrzeć z powrotem do ONR. Jazdą tą drogą była dość niesamowita. Pojawił się mgła i co chwile wjeżdżaliśmy w jej pasma. Robiło to wrażenie tym większe, że razem z nią szło zimne powietrze. W jednej chwili jest ciepłe powietrze z rozgrzanych pól, a za sekundę owiewa cię maska zimnego, wilgotnego dosłownie kilka stopni zimniejszego i tak co chwilę. Do tego odgłosy czegoś robiącego rumor w polu zboża obok. I ciemność.
Droga ta miała wpływ, na dalszy ciąg wycieczki, bo w zimnie i na wertepach rozbolała mnie dość mocno kostka. Plany, aby wyjazd zrobić jeszcze bardziej hardkorowy i na koniec pojechać na Miodową wspiąć się parę razy z kosami wzięły w łeb.
Po tych wrażeniach zrobiliśmy sobie w Schwedt drugi postój na posiłek. Tym razem pod latarnią.
Wałówka wyciągnięta i szamamy :)
Kolejne niesamowite wrażenie to moment, w którym jadę wałem i nagle z boku zaświeciła się nie jedna, nie dwie pary oczu, ale... dziesiątki. Aż mi noga spadła z pedału. O kur... co to jest?
Okazało się, że to tylko stado owiec, które wyrwaliśmy ze snu. Ufff :)
Obudzone owieczki
Za Schwedt zaczęło się robić pomału coraz jaśniej.
Elektrownia jeszcze w ciemnościach
Ale za chwilę już, zaczęło robić się jaśniej.
Mgła wypełzające z pół i rodząca się w rzece robił niesamowite wrażenie. Niestety aparat okazał się zbyt licha aby oddać piękno tych widoków.
Dolna Odra na horyzoncie
Ostatni odcinek drogi przejechany we wstającym świecie upłynął nam bardzo szybko. Jeszcze tylko, ostatni postój przy mojej ulubionej ławeczce...
Chwila zadumy
Dolna Odra we mgle
I za chwilę byliśmy w Polsce. Droga z Gryfina w pełnym świetle,trochę trudno było się przestawić na ruch samochodowy i ludzi zamiast zwierząt ;) Tak to bez wrażeń.
Podsumowując: niesamowita wycieczka, zachód i wschód słońca oraz jazda w ciemnościach robią niezapomniane wrażanie. Ważna sprawa to dobre oświetlanie i odpowiednie ubranie, bo nad ranem od rzeki mocną ciągnie chłodem. Co ciekawe w ogóle nie chciało nam się spać. Energetyki zabrane dla potrzymania zamykających się nad ranem oczu, przyjechały z powrotem.
Od jutra Prusy Wschodnie :)
- DST 144.70km
- Teren 10.00km
- Czas 07:09
- VAVG 20.24km/h
- VMAX 55.10km/h
- Temperatura 18.0°C
- Kalorie 3987kcal
- Podjazdy 183m
- Sprzęt Kellys Axis
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Super wyjazd :) a oczy owiec błyszczące w ciemności świetne :)
Trendix - 19:43 poniedziałek, 20 lipca 2015 | linkuj
Fajna fota owieczek - one chyba są na etacie jako postrzygacze wałów przeciwpowodziowych. Wyprawa prima sort - wyjazd z juniorem to oczywisty wybór, na koksiarstwo zawsze czas się znajdzie, jak podleczysz kostkę :-) Gratuluję decyzji i wykonania...
leszczyk - 20:03 niedziela, 19 lipca 2015 | linkuj
Komentuj